Od ściany do ściany ciągnęły się wielkie szklane zbiorniki. Cuchnęło rybami, hałasowały silniki elektryczne. W półmroku widać było duże, jasne kształty, poruszające się w akwariach. Mercer zabrał się do pracy. Umieścił ładunki C-4 w strategicznych punktach. Materiał wybuchowy przypominał kit. Oblepił nim pompy i złącza elektryczne, gdzie eksplozje miały spowodować największe zniszczenia. Resztę przykleił na zewnątrz akwariów.
Szybko uzbroili ładunki i nastawili zegary. Cała operacja zajęła im trzydzieści minut. W oddali widzieli ludzi. Wrócili na brzeg jeziora. Po drodze znów nikogo nie spotkali. Ryan zaczynał się czuć niepewnie, ale parł naprzód. Zgodnie z planem, Bear miał ich zabrać tuż przed wybuchem.
Niestety, wszystko poszło nie tak. Okazało się, że zniknął ich ponton. Ryan pomyślał, że może zabłądzili w ciemności. Wysłał przyjaciół na poszukiwania, sam został na straży. Minęło pięć minut i nikt nie wrócił. Ryan ruszył śladem Therri i Mercera. Stali obok siebie i patrzyli na jezioro.
– Znaleźliście? – zapytał.
Nie odpowiedzieli i nie poruszyli się. Podszedł bliżej i zrozumiał. Mieli ręce związane drutem za plecami i usta zaklejone taśmą. Zanim zdążył ich oswobodzić, z zarośli przy plaży wyskoczyło kilkunastu ludzi.
Jeden z mężczyzn zabrał Ryanowi pistolet, inny podszedł blisko, zapalił latarkę i skierował snop światła na swoją dłoń. Trzymał w niej jeden z ładunków założonych przez Mercera w budynku z akwariami. Rzucił materiał wybuchowy do jeziora i oświetlił swoją twarz. Ryan zobaczył ospowatą cerę i okrutny uśmiech.
Mężczyzna wyciągnął nóż z białym ostrzem i przystawił Ryanowi do gardła. Nacisnął lekko i po skórze spłynęła kropelka krwi. Potem powiedział coś w dziwnym języku i schował nóż do pochwy. Wszyscy razem poszli w kierunku hangaru statku powietrznego.
31
Austin obejrzał pod szkłem powiększającym zdjęcie satelitarne leżące na jego biurku i pokręcił głową. Podsunął fotografię i lupę Zavali. Joe przez chwilę oglądał zdjęcie, a potem powiedział:
– Widać jezioro i polanę z jakimiś domami. Może to być wioska Nighthawka. Po drugiej stronie widać pomost i łodzie, ale nie ma żadnego hangaru dla statku powietrznego. Chyba że jest gdzieś ukryty.
– W przeciwnym wypadku okaże się, że nasza wyprawa to robota głupiego.
– Nie po raz pierwszy. Jednak Max twierdzi, że to tutaj, a ja powierzyłbym jej własne życie.
– Może będziesz musiał – odrzekł Austin i zerknął na zegarek. – Nasz samolot będzie gotowy do startu za parę godzin. Lepiej zacznijmy się pakować.
– Jeszcze nie zdążyłem się rozpakować po ostatniej podróży – odparł Zavala. – Do zobaczenia na lotnisku.
Austin zrobił szybki obchód swojego domu w dawnej przystani. Kiedy szedł do drzwi, zauważył, że na automatycznej sekretarce miga lampka. Zawahał się, czy odsłuchać wiadomość. Gdy wcisnął przycisk, uznał, że dobrze zrobił. Próbował go złapać Ben Nighthawk i zostawił numer telefonu.
Austin rzucił worek marynarski i szybko oddzwonił.
– Cieszę się, że cię słyszę – powiedział Nighthawk. – Czekałem przy telefonie w nadziei, że się odezwiesz.
– Próbowałem się z tobą skontaktować parę razy.
– Przepraszam, że zachowałem się tak głupio. Tamten facet zabiłby mnie, gdybyś nie wkroczył. Potem trochę zabawiłem się z kumplami. Kiedy wróciłem do domu, zastałem wiadomość od Therri, że SOS wyrusza do Kanady na własną rękę. Pewnie Ryan ją namówił.
– Cholerni idioci. Zabiją ich tam.
– Też się tego obawiam. I martwię się o moją rodzinę. Musimy ich powstrzymać.
– Zamierzam to zrobić, ale potrzebuję twojej pomocy.
– Nie ma sprawy.
– Kiedy możesz wyjechać?
– W każdej chwili.
– Więc wpadnę po ciebie w drodze na lotnisko.
– Będę czekał.
Po wyjściu z budynku NUMA Zavala pojechał corvettą kabriolet rocznik 1961 do swojego domu w Arlington. O ile na górze panował idealny porządek, czego można się było spodziewać po kimś, kto stale pracuje z zegarmistrzowską dokładnością, o tyle podziemie wyglądało jak skrzyżowanie warsztatu kapitana Nemo z wiejską stacją benzynową. Było zawalone modelami pojazdów podwodnych, narzędziami do cięcia metalu i stosami rysunków technicznych z odciskami brudnych palców.
Jedynym wyjątkiem w tym bałaganie była zamknięta metalowa szafka, gdzie Zavala trzymał swoją kolekcję broni. Oficjalnie miał stanowisko inżyniera konstruktora, ale jego praca w Zespole Specjalnym wymagała czasem strzelania. W przeciwieństwie do Austina, który najchętniej posługiwał się rewolwerem Bowen, zrobionym na zamówienie, Zavala korzystał z takiego uzbrojenia, jakie było najbardziej skuteczne w danej sytuacji. Przyjrzał się kolekcji w szafce i zastanowił, co – poza bombą neutronową – byłoby odpowiednie do walki z bezwzględną międzynarodową organizacją, posiadającą własną armię. Wybrał wielostrzałową strzelbę Ithaca model 37, podstawowe uzbrojenie komandosów SEAL w Wietnamie.
Zavala zapakował ją starannie razem z dużym zapasem amunicji i wkrótce potem był w drodze do portu lotniczego Dullesa. Jechał z opuszczonym dachem i rozkoszował się prowadzeniem samochodu. Wiedział, że następną jazdę corvettą odbędzie dopiero po zakończeniu operacji. Zaparkował przy hangarze, w ustronnym miejscu lotniska, gdzie mechanicy kończyli przegląd dyrektorskiego odrzutowca NUMA. Ze smutkiem pożegnał się z samochodem i wspiął się na pokład samolotu.
Kiedy przeglądał plan lotu, zjawił się Austin. Przyprowadził ze sobą Bena Nighthawka. Przedstawił Zavali młodego Indianina. Nighthawk rozejrzał się dookoła, jakby czegoś szukał.
Austin zauważył wyraz konsternacji na jego twarzy i uspokoił go.
– Bez obaw. Joe tylko wygląda na takiego nierozgarniętego. Naprawdę potrafi pilotować samolot.
Zavala podniósł wzrok znad clipboardu.
– Zgadza się. Skończyłem kurs korespondencyjny. Nie zaliczyłem tylko lądowania.
– Joe lubi żartować – wyjaśnił Austin, żeby uspokoić Bena.
– Nie o to mi chodzi. Lecimy tylko we trzech?
Zavala uśmiechnął się. Przypomniał sobie sceptycyzm Beckera, kiedy on i Austin przybyli na ratunek duńskim marynarzom.
– Często to słyszymy. Zaczynam mieć kompleks niższości.
– Nie jesteśmy samobójcami – powiedział Austin. – Po drodze zabierzemy jeszcze kogoś. Na razie rozgość się. W dzbanku jest kawa. Będę asystował Joemu w kokpicie.
Szybko dostali pozwolenie na start i polecieli na północ. Utrzymywali prędkość ośmiuset kilometrów na godzinę i po trzech godzinach byli nad wodami Zatoki Świętego Wawrzyńca. Wylądowali na małym nadmorskim lotnisku. Rudi Gunn sprawdził wcześniej, że w zatoce pracuje statek badawczy NUMA. Austin, Zavala i Ben bez przeszkód przeszli przez kanadyjską kontrolę celną i wsiedli na statek, który zawinął do portu. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, “Navarra” czekała dziesięć mil morskich od brzegu.
Kiedy zbliżyli się do jachtu, Zavala z uznaniem przyjrzał się jego długiej, smukłej sylwetce.
– Piękny – powiedział. – I chyba szybki. Ale nie wygląda na odpowiedni do walki z Oceanusem.
Austin uśmiechnął się z wyższością.
– Zaczekaj, to zobaczysz.
Z “Navarry” wysłano po nich motorówkę. Aguirrez czekał na pokładzie w czarnym berecie, nałożonym na bakier. Obok stali dwaj goryle, którzy eskortowali Austina po wyłowieniu go z wody przy Wrotach Syreny.
Aguirrez mocno uścisnął dłoń Kurta.
– Miło znów pana widzieć, panie Austin. Cieszę się, że pan i pańscy przyjaciele jesteście już na pokładzie. To moi dwaj synowie, Diego i Pablo.