Выбрать главу

– Szkoda, że nie udało się panu żadnej złowić.

– Tego nie powiedziałem. Chodźmy, pokażę państwu.

Throckmorton poprowadził Troutów przez “suchą” pracownię, gdzie znajdowały się komputery i inny sprzęt elektryczny. Weszli do “mokrej” pracowni – małego pomieszczenia z bieżącą wodą, zlewami, akwariami i stołami sekcyjnymi do badania okazów. Throckmorton włożył rękawice i sięgnął do wielkiej chłodziarki. Przy pomocy Troutów wyjął zamrożonego łososia o długości ponad stu dwudziestu centymetrów i położył na stole. Paul pochylił się nisko i przyjrzał białej łusce.

– Podobny do ryby, którą złowiliśmy.

– Musieliśmy go zabić. Rozerwał sieć i gdyby żył, pożarłby cały statek.

– Teraz, kiedy już obejrzał pan z bliska jeden z tych okazów, jakie są pańskie wnioski? – zapytała Gamay.

Throckmorton wydął pulchne policzki.

– Jest tak, jak się obawiałem. Sądząc po jego niezwykłej wielkości, powiedziałbym, że na pewno został zmodyfikowany genetycznie. Krótko mówiąc, to mutant, który powstał w laboratorium. Taki sam gatunek, jaki pokazywałem państwu w mojej pracowni.

– Jednak pańska ryba była mniejsza i wyglądała bardziej normalnie.

Throckmorton przytaknął.

– Obie zaprogramowano przy użyciu genów wzrostu, tyle tylko, że mój eksperyment był pod kontrolą. W wypadku tego łososia najwyraźniej nie starano się ograniczyć jego rozmiarów. Jakby ktoś chciał zobaczyć, co stanie się dalej. Jednak wielkość i agresja doprowadziły do zagłady tych okazów. Kiedy wytrzebiły i zastąpiły naturalne gatunki, zwróciły się przeciwko sobie.

– Innymi słowy, były zbyt głodne, żeby się rozmnażać?

– Możliwe. Albo po prostu nie były przystosowane do życia na wolności. To tak, jak z dużym drzewem, które huragan wyrwie z korzeniami, podczas gdy karłowate przetrwa. Natura eliminuje mutanty niepasujące do otoczenia.

– Jest jeszcze inna możliwość – powiedziała Gamay. – Doktor Barker wspominał coś o tworzeniu bezpłodnych bioryb, żeby nie mogły się rozmnażać.

– Teoretycznie jest to całkowicie możliwe.

– Co zamierza pan teraz robić? – zapytał Paul.

– Zobaczę, co uda nam się złowić przez następne kilka dni. Potem zabiorę te okazy do Montrealu i zbadamy geny. Spróbuję dopasować je do tego, co mam w komputerze. Ustalimy, kto to zaprojektował.

– Można to zrobić?

– O, tak. Program genetyczny jest jak podpis. Powiadomiłem doktora Barkera o tym, co znalazłem. Frederick to guru w tych sprawach.

– Ocenia go pan bardzo wysoko – zauważył Paul.

– Mówiłem już, jest genialny. Żałuję tylko, że zajął się działalnością komercyjną.

– Skoro mówimy o działalności komercyjnej, słyszeliśmy, że niedaleko jest przetwórnia ryb. Może ma coś wspólnego z tym, co się tu dzieje?

– W jakim sensie?

– Może zanieczyszcza środowisko. W skażonych wodach czasem znajduje się dwugłowe żaby.

– Interesujące, choć nieprawdopodobne. Zdarzają się zdeformowane ryby, ale ten potwór nie pojawił się przypadkowo. Zaproponuję coś państwu. Możemy tam popłynąć, stanąć w nocy na kotwicy w pobliżu przetwórni i rano spróbować coś złapać w sieć. Jak długo zamierzają państwo tutaj zostać?

– Dopóki pan z nami wytrzyma – odrzekł Paul. – Nie chcemy sprawiać kłopotu.

– O tym nie ma mowy. – Throckmorton z powrotem włożył łososia do chłodziarki. – Kiedy zobaczycie państwo swoją kajutę, możecie stracić ochotę na dłuższy pobyt tutaj.

W kajucie z trudem mieściła się piętrowa koja. Gdy Paul spróbował położyć się na dolnym posłaniu, nogi wystawały mu poza jego krawędź. Gamay wspięła się na górę.

– Myślałam o tym, co powiedział nam Throckmorton. Przypuśćmy, że jesteś doktorem Barkerem i pracujesz dla Oceanusa. Chciałbyś, żeby sprawdzono materiał genetyczny, który mógłby wykazać, kto stworzył bioryby?

– Nie. Wiemy z własnego doświadczenia, że Oceanus potrafi być bezwzględny, jeśli ktoś węszy wokół niego.

– Jaki z tego wniosek?

– Możemy zaproponować Throckmortonowi, żeby na noc zarzucił kotwicę gdzie indziej.

– Ale nie zrobimy tego, prawda?

– Wybrałem się tutaj dlatego, że nie mogłem być z Kurtem i Joem.

– Nie musisz mi tego przypominać.

– Throckmorton jest w porządku, ale nie byłem przygotowany na to, że zostanę jego niańką.

– Uważasz, że może zrobić się gorąco?

Paul skinął głową.

– No to losujmy – powiedział.

Gamay wygrzebała kanadyjskiego dolara. Paul podrzucił go w powietrze, złapał i położył na zagipsowanej dłoni.

– Reszka. Przegrałem. Wybieraj, którą chcesz wartę.

– Możesz wziąć dwie pierwsze godziny. Zaczniesz czuwać, kiedy tylko załoga pójdzie spać.

– W porządku. – Paul zlazł z koi. – I tak bym nie zasnął na tym łożu tortur. – Wyciągnął do góry złamaną rękę. – Mogę użyć gipsu jako broni.

Gamay uśmiechnęła się.

– Nie ma potrzeby. – Pogrzebała w swoim worku marynarskim i wyjęła kaburę z pistoletem kaliber 22. – Zabrałam to na wypadek, gdybym chciała poćwiczyć strzelanie do celu.

Paul uśmiechnął się. Jej ojciec uczył ją od dziecka strzelania do rzutków i była doskonałym snajperem. Chwycił broń zagipsowaną ręką i podtrzymał ją drugą dłonią.

Gamay popatrzyła na niego krytycznie.

– Chyba powinniśmy czuwać razem.

Statek zarzucił kotwicę około mili od brzegu. Na skalistym wzgórzu nad wodą widać było dachy budynków i wieżę telekomunikacyjną Oceanusa. Troutowie zjedli kolację w małej mesie z Throckmortonem, jego studentami i częścią załogi. Naukowiec opowiadał o swoich badaniach, Paul i Gamay o pracy w NUMA. Czas szybko mijał. Około jedenastej wszyscy się rozeszli.

Troutowie wrócili do swojej kajuty i zaczekali, aż na statku zapadnie cisza. Potem wymknęli się na pokład i zajęli pozycję przy burcie od strony lądu. Noc była chłodna. Mieli grube swetry, kurtki i koce zabrane ze swoich koi. Spokojne morze falowało leniwie. Paul siedział oparty plecami o nadbudówkę statku, Gamay leżała obok niego na pokładzie.

Pierwsze dwie godziny szybko minęły. Gamay objęła wachtę, a Paul wyciągnął się na pokładzie. Zdawało mu się, że dopiero zasnął, gdy Gamay potrząsnęła go za ramię. Obudził się natychmiast.

– Co jest?

– Obserwuję tamtą ciemną smugę na wodzie. Myślałam, że to wodorosty, ale zbliża się.

Paul przetarł oczy i spojrzał w kierunku, który wskazywała palcem. Przez chwilę widział tylko granatowoczarne morze. Potem dostrzegł ciemniejszy kształt, który zdawał się płynąć w ich kierunku. Dochodził stamtąd szmer głosów.

– Pierwszy raz słyszę, żeby morskie zielsko gadało. Proponuję przestrzelić im dziób.

Podczołgali się naprzód i Gamay przyjęła leżącą pozycję strzelecką z łokciami opartymi o pokład i pistoletem w obu dłoniach. Paul wycelował przed siebie latarkę. Na znak żony włączył ją. Mocny snop światła padł na śniade twarze czterech mężczyzn. Byli ubrani na czarno i siedzieli w dwóch kajakach. Drewniane wiosła zamarły w połowie mchu. Migdałowe oczy zamrugały zaskoczone światłem.

Padł strzał.

Pierwszy pocisk roztrzaskał wiosło mężczyzny siedzącego z przodu w jednym z kajaków. Po następnym strzale rozleciało się na kawałki wiosło w drugim kajaku. Mężczyźni siedzący na rufie kajaków zaczęli szaleńczo wiosłować wstecz, ich towarzysze pomagali im rękami. Zawrócili i skierowali się z powrotem w stronę lądu. Jednak Gamay nie zamierzała ich tak łatwo puścić. Kajaki były już na granicy światła, gdy przestrzeliła dwa pozostałe wiosła.