Выбрать главу

Aguirrez zbył to machnięciem ręki.

– Dziękuję, przyjacielu. Helikopter to tylko maszyna, którą łatwo zastąpić inną. Jak widać, rana mojego syna szybko się goi. Szkoda mi pilota, ale jak wszyscy ludzie na moim jachcie, był dobrze opłacanym najemnikiem i doskonale zdawał sobie sprawę z ryzyka tego zawodu.

– Niemniej jednak to bolesna strata.

– Oczywiście. Cieszę się z waszego sukcesu, ale czy nie macie jakichś wiadomości o mieczu i rogu?

– Wygląda na to, że pańskie relikwie przebyły długą i trudną drogę – odrzekł Sandecker. – Dzięki notesowi znalezionemu przez Kurta w makabrycznym muzeum Barkera udało nam się odtworzyć ich historię. Pański przodek Diego żeglował z Wysp Owczych przez Atlantyk. Nie dotarł jednak do Ameryki. On i jego załoga zmarli, najprawdopodobniej z powodu jakiejś epidemii. Statek dryfował, aż dotarł do lodów polarnych. Zeppelin odkrył karawelę setki lat później podczas tajnego lotu do bieguna północnego i zabrał ciało pańskiego przodka. Awaria zmusiła potem sterowiec do lądowania na lodzie. Kiolya znaleźli go i zabrali ciała Diego i kapitana zeppelina, Heinricha Brauna.

– Kurt opowiedział mi tę historię – odparł niecierpliwie Aguirrez. – Ale co z relikwiami?

– Proszę usiąść. Myślę, że czas na brandy – powiedział Sandecker.

Admirał wskazał gościom wygodne skórzane fotele na wprost masywnego biurka i podszedł do barku ukrytego w ścianie. Wrócił z butelką i napełnił kieliszki. Potem otworzył skrzyneczkę i wyjął garść specjalnie zwijanych cygar. Poczęstował wszystkich i poklepał się po górnej kieszeni marynarskiej kurtki.

– Chyba zgubiłem obcinacz do cygar. Nie macie panowie scyzoryka? Nie szkodzi. – Sięgnął do tyłu i położył na blacie miecz w pochwie. – Może to wystarczy.

Balthazar z niedowierzaniem wytrzeszczył oczy. Drżącymi rękami wyciągnął miecz z pochwy i uniósł go wysoko nad głowę, jakby wzywał do boju rycerzy Karola Wielkiego.

– Durendal – wyszeptał.

– Róg otrzyma pan za kilka dni razem ze szczątkami pańskiego przodka – powiedział Sandecker. – Pomyślałem, że może pochowa pan te bezcenne relikwie z ich prawowitym właścicielem.

Balthazar wsunął miecz z powrotem do pochwy i podał synom.

– Prawowitym właścicielem jest naród baskijski. Wykorzystam miecz i róg Rolanda do zapewnienia Baskom suwerenności. – Uśmiechnął się. – Ale w pokojowy sposób.

Niebieskie oczy Sandeckera błyszczały wesoło. Był wyraźnie zadowolony, że udał mu się ten teatralny spektakl. Uniósł wysoko kieliszek.

– Wypijmy za to.

Później, tego samego dnia, do Austina zadzwonił Ryan. Wrócił już do Waszyngtonu. Poprosił o spotkanie w “zwykłym miejscu”. Austin przyjechał na Roosevelt Island kilka minut wcześniej. Czekał pod pomnikiem, kiedy zobaczył nadchodzącego Ryana. Ryan był jeszcze blady i wymizerowany po postrzale. Nie miał tego aroganckiego wyrazu twarzy, który tak drażnił Austina.

Uśmiechnął się i wyciągnął rękę.

– Dzięki, że przyszedłeś, Kurt.

– Jak się czujesz?

– Tak, jak musi się czuć tarcza strzelnicza.

– Nie jesteś przyzwyczajony – odrzekł Austin, myśląc o swoich bliznach po nożu i kulach. – Ale świadomość, że pokrzyżowałeś Barkerowi plany, powinna łagodzić ból. Gratuluję.

– Nie udałoby mi się bez pomocy Bena, Chucka i Diego Aguirreza.

– Nie bądź taki skromny.

– To ty jesteś skromny. Słyszałem o twoich przygodach na pokładzie zeppelina.

– Mam nadzieję, że nie założymy towarzystwa wzajemnej adoracji – odparł Austin. – Nie chciałbym psuć naszej wspaniałej znajomości.

Ryan roześmiał się.

– Zaproponowałem to spotkanie, żeby cię przeprosić. Wiem, że byłem zarozumiały i apodyktyczny.

– Zdarza się najlepszym z nas.

– Jest jeszcze coś. Próbowałem wykorzystać Therri do uzyskania twojej pomocy.

– Wiem. Ale Therri jest zbyt niezależna, żeby ją wykorzystać.

– W każdym razie musiałem cię przeprosić, zanim się pożegnamy.

– Mówisz, jakbyś zamierzał zniknąć na zawsze za horyzontem.

– Za kilka dni wyjeżdżam na Bali, żeby zobaczyć, czy SOS uda się przeszkodzić w nielegalnym handlu żółwiami morskimi. Potem muszę pomóc w ratowaniu lwów morskich w Afryce Południowej i sprawdzić, co możemy zrobić z kłusownictwem w Parku Narodowym Galapagos. Jednocześnie będę zbierał fundusze na następcę “Sentinela”.

– Ambitne plany. Życzę szczęścia.

– Będzie mi potrzebne. – Ryan spojrzał na zegarek. – Przepraszam, ale muszę lecieć. Trzeba ustawić ludzi.

Poszli razem na parking. Uścisnęli sobie ręce.

– O ile wiem, w tym tygodniu będziesz się widział z Therri.

– Wybieramy się na kolację, kiedy tylko uporamy się z robotą biurową.

– Obiecuję, że nie przeszkodzę wam jak w Kopenhadze.

– Nie ma obawy – odrzekł Austin. Zerknął na niebo i uśmiechnął się tajemniczo. – Tam, gdzie ją zabiorę, nikt nam nie przeszkodzi.

41

– Mogę dolać szampana, mademoiselle? – zapytał kelner.

Therri uśmiechnęła się.

– Bardzo proszę.

Kelner zręcznie napełnił kryształowy kieliszek. Potem skłonił się i wrócił na swoje miejsce, gotów na każde wezwanie. Był nienagannie ubrany, jego czarne, zaczesane do tyłu włosy lśniły od brylantyny, górną wargę zdobił cienki wąsik.

– Jest cudowny – szepnęła Therri. – Skąd go wziąłeś?

– Prosto z Orient Expressu – odrzekł Austin. Na widok powątpiewającej miny Therri dodał: – Powiem prawdę. Wypożyczyłem go z działu obsługi gastronomicznej NUMA. Pracował jako maitre d’hótel w La Tour d’Argent w Paryżu, zanim Sandecker ściągnął go do NUMA.

– Wykonał kawał dobrej roboty, organizując naszą kolację – zauważyła Therri.

Siedzieli przy dwuosobowym stoliku nakrytym białym wykrochmalonym obrusem. Zastawa stołowa i sztućce były w stylu art deco. Ubrali się wieczorowo. Therri włożyła zapierającą dech czarną sukienkę bez ramiączek, Austin nowy smoking, który zastąpił poprzedni, zniszczony podczas wyścigu psich zaprzęgów w Waszyngtonie. Kwartet smyczkowy grał Mozarta. Therri wskazała głową muzyków.

– Przypuszczam, że są z Narodowej Orkiestry Symfonicznej.

Austin uśmiechnął się nieśmiało.

– To koledzy z działu konstrukcyjnego NUMA. Zbierają się w weekendy. Całkiem dobry zespół, prawda?

– Tak. Jedzenie też. Nie wiem, kto jest szefem kuchni, ale… – Therri urwała, widząc spojrzenie Austina. – Niech zgadnę. Też jest z NUMA.

– Nie. To mój przyjaciel, St. Julien Perlmutter. Koniecznie chciał przyrządzić nam dziś kolację. Później ci go przedstawię.

Nagle Therri straciła humor.

– Przepraszam, ale nie mogę przestać myśleć o Barkerze i potworach, które stworzył. To jakiś koszmar.

– Chciałbym, żeby to był tylko zły sen. Jednak Barker i spółka istnieli naprawdę. Frankenfishe też.

– Co za koszmarny typ. Pewnie nigdy nie dowiemy się, jak taki geniusz mógł się stać takim zbrodniarzem.

– Tym bardziej zaskakujące, że jego przodek był porządnym człowiekiem. Kiedy kapitan Frederick Barker zobaczył, że Eskimosi głodują, próbował powstrzymać swoich kolegów wielorybników przed zabijaniem morsów.

– Coś się musiało stać z jego genami.

– Wyobraził sobie, że jest ucieleśnieniem złego ducha.

Therri zamyśliła się.

– Co za ironia losu – powiedziała po chwili. – Barker był produktem wypaczenia genów. Taki sam proces wykorzystywał w swojej pracowni do tworzenia potworów z normalnych, łagodnych ryb. Za każdym razem, kiedy myślę o tych biednych, zdeformowanych stworzeniach, dostaję dreszczy. – W jej oczach pojawił się niepokój.