Выбрать главу

Braithwaite spojrzał na małego empatę, a jego uczucia sugerowały, że coś jeszcze ukrywa.

— Ma pan tutaj sporo ważnych obowiązków, starszy lekarzu Prilicla. Wiele się zmieniło, odkąd został pan szefem zespołu medycznego Rhabwara, i pana obecne kwalifikacje wykraczają poza związane z tym stanowiskiem wymagania. Byłoby więc zupełnie zrozumiałe, gdybym mianował teraz kogoś na pańskie miejsce — podsunął Prilicli całkiem zgrabną wymówkę, która pozwoliłaby mu wycofać się z misji bez utraty twarzy, ale zażądał tym samym natychmiastowej odpowiedzi.

— Patolog Murchison, moja zastępczyni, ma wystarczające doświadczenie w wyprawach ratunkowych, aby zastąpić mnie na stanowisku szefa zespołu — odparł Prilicla. — Jeśli jednak wybaczy mi pan napomknienie o pańskich emocjach, to czuję, że przykłada pan szczególne znaczenie do powodzenia tej misji. Dlatego raczej nie złożę rezygnacji i widzę, że… panu ulżyło, przyjacielu Braithwaite.

Administrator wypuścił powoli powietrze i ponownie pokazał zęby. Potem musnął palcami sensor komunikatora.

— Dziękuję. Członkowie załogi Rhabwara zostali już powiadomieni i znajdują się w drodze na pokład. Nie zatrzymuję was dłużej. Powodzenia, panowie.

Prilicla nie był pewien, czy podobało mu się nazwanie go panem, nie należał bowiem do rasy zamieszkującej Ziemię, ale rozumiał, że w tym wypadku chodziło raczej o zwrot grzecznościowy. Zresztą wypowiadając go, Braithwaite emanował szczerą życzliwością.

Empata zawrócił więc w miejscu i szybko podążył do wyjścia. Wiedział z doświadczenia, że nawet gdyby pędził niczym błyskawica, drzwi i tak otworzą się odpowiednio szybko.

Nie wątpił też, że kapitan nie będzie miał mu za złe, iż dzięki skrzydłom szybciej od niego pokona sześć poziomów i plątaninę korytarzy dzielących ich od śluzy doku z Rhabwarem. Zresztą cała załoga statku szpitalnego odbywała w tej chwili podobny wyścig z czasem. Fletcher jako człowiek musiał pokonać tę drogę na nogach, chwilami posługując się też łokciami i tubalnym głosem, aby utorować sobie drogę na zatłoczonych korytarzach.

Prilicla zaś leciał albo dzięki sześciu przyssawkom pajęczych nóg po prostu biegł po suficie, ponad kłębiącą się masą czasem przerażających, a czasem pięknych istot, nierzadko silnych i wyposażonych w naturalną broń, z której jednak rzadko korzystały, będąc cywilizowanymi członkami medycznego bractwa obsługującego szpital.

Prilicla po raz kolejny zastanowił się, dlaczego on, kruchy i wrażliwy cinrussański empata, postanowił związać swe życie zawodowe ze Szpitalem Sektora Dwunastego, jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc pracy w galaktyce, zwłaszcza dla kogoś należącego do owadopodobnego typu GLNO. I niezależnie od tego, jak długo by nad tym myślał, odpowiedź zawsze była taka sama.

Chociaż cały czas, wyjąwszy godziny przeznaczone na sen, musiał stawiać czoło zagrożeniom, jakie większość jego pobratymców wpędziłyby w szaleństwo, dawno już odkrył, że ta praca odpowiada mu najbardziej, i nie zamieniłby tego szpitala na żadne inne miejsce. Każdy uzdrawiacz umysłu dopatrzyłby się u niego na pewno głęboko ukrytego pragnienia śmierci, objawów zawodowego masochizmu i patologicznego zamiłowania do ryzyka, a także niezrównoważenia i silnych zaburzeń emocjonalnych, ale to samo można by powiedzieć o większości istot starających się o stanowisko w tej medycznej menażerii, jaką był Szpital Sektora Dwunastego.

Na statek rzeczywiście dotarł pierwszy. Szybko zameldował się i podążył do swojej niewielkiej grubo wyściełanej kabiny, do złudzenia przypominającej pomieszczenie mieszkalne z jego ojczystego świata. Ciążenie też było w niej ustawione na naturalnym dla niego poziomie jednej czwartej ziemskiego. Skrywszy się tu niczym w kokonie, sprawdził jeszcze oba zapasowe moduły antygrawitacyjne i rozprostował skrzydła oraz nogi, przybierając jak najwygodniejszą pozycję do spania. Delikatni, ale nad wyraz aktywni Cinrusskanie potrzebowali wiele snu, a Prilicla wiedział świetnie, że przez pierwszych kilka godzin lotu i tak nie będzie się działo na pokładzie nic istotnego.

Kilka minut później usłyszał kapitana, który skierował się z rękawa prosto do centrali.

Chwilę po nim nadciągnęli pozostali trzej kontrolerzy stanowiący załogę Rhabwara oraz narzekający głośno na nagłe oderwanie od codziennych obowiązków personel medyczny.

Prilicla wyczuwał w nich jednak więcej zainteresowania nowym zadaniem niż rzeczywistego niezadowolenia.

Przez chwilę chłonął emocje napływające z pokładu medycznego i centrali. A oni, świadomi, że mały empata nie może się od nich odizolować, starali się panować nad sobą, aby nie narażać go na żadne, przypadkowe nawet nieprzyjemne doznania. Zwłaszcza teraz, gdy ich szef próbował zasnąć.

ROZDZIAŁ TRZECI

Po odtworzeniu nagrania dostarczonego przez Braithwaite’a Prilicla wyczuł u wszystkich zaciekawienie, rezerwę i narastającą chęć, aby jak najszybciej dowiedzieć się reszty.

Znajdowali się na pokładzie medycznym. Kapitan Fletcher siedział na łóżku przeznaczonym dla Kelgian, po jego bokach usadowili się Dodds i Chen, porucznicy odpowiedzialni za łączność i napęd statku. Astrogator i aktualny wachtowy pozostawali w kontakcie dzięki pokładowej sieci wideo. Patolog Murchison zajmowała fotel obrotowy przy module diagnostycznym, tyle że obróciła się na nim twarzą do nich. Siostra przełożona Naydrad zwinęła się w futrzany znak zapytania na najbliższym ludzkim łóżku, a polimorficzny doktor Danalta zaległ na podłodze pod postacią niewielkiego zielonego stogu, wypączkowując na potrzeby dyskusji jedno ucho i osadzone na szypułce oko. Obawiający się energicznej gestykulacji Prilicla zawisł tuż pod sufitem, dokładnie przed ekranem, w który wszyscy się jeszcze wpatrywali.

— A więc to wyjątkowa sytuacja, dlatego musimy zachować szczególną ostrożność… — powiedział.

— Zawsze jesteśmy ostrożni — przerwała mu Naydrad, falując energicznie sierścią. — To niby za mało?

Kelgianie z natury mówili dokładnie to, co myśleli. Przyczyną były odbijające każdą emocję poruszenia futra. Nie będąc zdolnymi do świadomego kłamstwa, mogli co najwyżej powstrzymać się czasem od wypowiedzi. Prilicla wyczuwał wątpliwości Naydrad, także te niewyartykułowane, zignorował jednak pytanie, ponieważ i tak chciał wyjaśnić szerzej sprawę.

— Nie wiemy prawie niczego pewnego — zaczął. — Możemy się spodziewać, że przyjdzie nam ratować załogi dwóch zagrożonych jednostek. Pierwsza akcja nie powinna nastręczyć trudności, chodzi bowiem o należący do Korpusu Kontroli statek badawczy Terragar. Jego załogę tworzą ziemskie istoty typu DBDG. Klasyfikacja fizjologiczna drugiej załogi pozostaje nieznana. Być może jednak jeden z tych dwóch gatunków…

— To nie ma znaczenia — wtrąciła cicho patolog Murchison. — Liczy się tylko to, kto bardziej będzie potrzebował pomocy medycznej.

Prilicla wyczuł w niej niecierpliwość, zaciekawienie i pewność siebie właściwą komuś, kto przywykł do sporych wyzwań zawodowych.

— Zawsze tak postępujemy — dokończyła Murchison.

— …jest odpowiedzialny za sytuację, w jakiej znalazła się druga załoga — dokończył Prilicla. — Możliwe też, że w sektorze przebywa jeszcze ktoś. Jednostka albo jednostki, nieuszkodzone, będące sprawcami wszystkich problemów albo ich części. Musimy więc być przygotowani na podobną ewentualność i ustalić zawczasu zasady postępowania podczas tej akcji.