Выбрать главу

— Ja jedynie sprzedałem zestaw artystycznych aktów niejakiemu Osborne’owi Blatchowi. Co on z tym potem zrobił, mnie zupełnie nie dotyczy. Jeśli sprzedaję jakiemuś Ziemianinowi broń powszechnie uznaną za zacofaną — na przykład krzemienną siekierkę albo kocioł do wylewania wrzątku na głowy szturmujących mury miasta — i on użyje tej broni do rozczłonkowania jednego ze swoich współplemieńców, czy ja mam być winny? Na pewno nie w opinii obowiązujących praw Federacji Galaktycznej, przyjacielu. A teraz może odpłacisz mi za stracony czas i wsadź mnie na szybki statek lecący do miejsca, gdzie jest mój warsztat.

Karuzela zaczęła się kręcić. Dziesiątki razy Pah-Chi-Luh przewracał całą bibliotekę prawniczą Sztabu na Plutonie i znajdował jakąś drobną, a istotną zmianę któregoś zarządzenia tylko po to, żeby od L’payra dowiedzieć się, iż najnowsza interpretacja Rady Najwyższej całkiem oczyszcza go z zarzutów. Mogę osobiście zaręczyć, że Gtetanie chyba znają na pamięć całą historię prawa.

— Ale przyznajesz się do tego, że osobiście sprzedałeś pornografię Ziemianinowi, Osborne’owi Blatchowi? — ryknął w końcu zrozpaczony kapral gwiezdny.

— Pornografię, pornografię — zadumał się L’payr. — To można zdefiniować jako rozbudzanie lubieżności, fałszywie podniecającą obsceniczność. Czy tak?

— Oczywiście!

— Hm, pozwolisz, kapralu, że zadam ci pytanie. Widziałeś te zdjęcia. Czy wydały ci się lubieżne albo podniecające?

— Jasne, że nie. Ale ja akurat nie jestem gtetańskim ameboidem.

— A Osborne Blatch jest? — skontrował spokojnie L’payr.

Sądzę, że kapral Pah-Chi-Luh mógł dojść do jakiegoś sensownego rozwiązania tego dylematu, gdyby akurat nie przybyła delegacja z planety Gtet na specjalnie wysianym po nią statku patrolowym. Teraz musiał stawić czoła sześciu następnym niesamowicie wymownym ameboidom, wśród których były też najbystrzejsze umysły prawnicze ich rodzinnej planety. Policja na planecie Rugh VI nie raz miała do czynienia z L’payrem w gtetańskich sądach. Dlatego woleli nie ryzykować i przysłali najlepszych swoich przedstawicieli.

L’payr nie mógł przewyższyć ich liczbą, ale pamiętaj, Hoy, że był gotowy na taką ewentualność, od kiedy opuścił Ziemię. A do maksymalnego wysiłku pobudzał jego przebiegły intelekt fakt, że tylko o jego życie tu chodziło. Gdyby pozwolił współameboidom znów położyć na siebie nibynóżkę, byłby już martwym jednokomórkowcem.

Kapral Pah-Chi-Luh dopiero teraz zaczął rozumieć, jak ciężki może być los policjanta. Chodził tam i z powrotem, od więźnia do prawników, przedzierając się przez trzęsawisko opinii, wpadając w otchłanie zawiłości.

Delegacja uparła się, że nie powróci do domu z pustymi nibynóżkami. Aby osiągnąć sukces, musieli uprawomocnić obecny areszt, co dałoby im prawo — jako stronie uprzednio poszkodowanej — do powtórzenia ich żądań kary dla L’pay-ra. L’payr ze swej strony tak samo uparł się, że udowodni bezprawny charakter ujęcia go przez Patrol, ponieważ wtedy nie tylko postawiłby nasz oddział w niewygodnej sytuacji, ale w dodatku, nie podlegając odtąd ekstradycji, miałby prawo do ochrony ze strony współobywateli.

Znużony, zachrypnięty Pah-Chi-Luh w końcu dowlókł się na drżących mackach do pokoju delegacji i niemal ze łzami w oczach poinformował ich, że po starannym rozważeniu wszystkich argumentów, doszedł do przekonania o niewinności L’payra. Jeśli wziąć pod uwagę możliwość przestępstwa w czasie jego pobytu na Ziemi.

— Nonsens — usłyszał w odpowiedzi od rzecznika delegacji. — Przestępstwo zostało popełnione. Autentyczna, niekwestionowana pornografia była sprzedawana i rozpowszechniana na tej planecie. Przestępstwo musiało zostać popełnione.

Pah-Chi-Luh, mocno nieszczęśliwy, wrócił do L’payra i spytał, co on na to. Czy nie wydaje mu się, błagał go, że wszystkie konieczne składniki przestępstwa w tym przypadku wystąpiły? Jakiegokolwiek przestępstwa?

— To prawda — rzekł L’payr w zamyśleniu. — Tu mają rację. Jakieś przestępstwo może i zostało popełnione, ale nie przeze mnie. Natomiast ten Osborne Blatch…

Kapral gwiezdny Pah-Chi-Luh kompletnie stracił głowę.

Wysłał rozkaz na Ziemię, aby sprowadzić Osborne’a Blatcha.

Na szczęście dla nas wszystkich ze Starym włącznie, Pah-Chi-Luh nie zagalopował się i nie kazał Blatcha aresztować. Ziemianin został zwyczajnie zatrzymany jako materiał dowodowy. Kiedy pomyślę, do czego mogło doprowadzić aresztowanie pod fałszywym zarzutem, stworzenia z planety pod Dyskretnym Nadzorem, zwłaszcza w tego typu przypadku, to jeszcze teraz, Hoy, krew w żyłach zmienia mi się w ciecz.

Ale Pah-Chi-Luh popełnił jednak błąd, gdyż zamknął Osborne’a Blatcha w celi sąsiadującej z zamknięciem L’payra. Jak więc widzisz, wszystko działało na korzyść tego ameboida, nawet mój młodociany zastępca.

Kiedy Pah-Chi-Luh przyszedł do Blatcha, żeby zadać mu parę pytań, ten już został poinstruowany przez sąsiada. Choć wcale tego — na razie — nie okazywał.

— Pornografia? — zdziwił się w odpowiedzi na pierwsze pytanie. — Jaka pornografia? Pan Smith i ja od jakiegoś czasu pracowaliśmy nad nowym podręcznikiem do biologii i mieliśmy nadzieję, że uda nam się znaleźć oryginalne ilustracje. Potrzebne nam były duże, ostre zdjęcia, zrozumiałe dla młodzieży, a zwłaszcza chcieliśmy zerwać z tymi zamazanymi rysunkami, które wszyscy autorzy podręczników przedru-kowują bezkrytycznie od czasów Leeuwenhoeka. Zestaw zdjęć pana L’payra, dotyczący cyklu rozrodczego ameboi-dów, spadł nam jak z nieba. W pewnym sensie dzięki nim powstał pierwszy rozdział książki.

— Ale nie zaprzeczasz — kapral Pah-Chi-Luh był niewzruszony — że w momencie zakupu wiedziałeś o pornograficznym charakterze tych zdjęć? I że mimo to wykorzystałeś je gwoli uciechy nieletnich przedstawicieli twojej rasy?

— Nauczenia — poprawił go leciwy ziemski nauczyciel. — Gwoli nauczenia, nie uciechy. Zapewniam pana, że żaden uczeń oglądający fotografie, o których mowa — a które nawiasem mówiąc w tekście wyglądały jak rysunki — nie został przez to przedwcześnie pobudzony erotycznie. Przyznaję, że w momencie zakupu odniosłem po zachowaniu dżentelmena z sąsiedniej celi wrażenie, iż on i jemu podobni uważają te ilustracje za raczej pikantne…

— No właśnie!

— Ale to jego sprawa, nie moja. W końcu jeśli kupuję jakieś wyroby od istoty pozaziemskiej — powiedzmy jakąś krzemienną siekierkię albakocioł do wylewania wrzątku na głowy szturmujących miasto — i użyję ich w całkiem pokojowych i pożytecznych zamiarach — tej pierwszej do wygrzebywania z ziemi cebuli, a tego drugiego do ugotowania z tej cebuli zupy — czy robię coś złego? W rzeczy samej podręcznik, o którym mowa, dostał świetne recenzje i poparcie wielu znakomitości wśród autorytetów szkolnych i naukowych w całym kraju. Czy chciałby pan niektórych posłuchać? Zdaje się, że mam jedną czy dwie recenzje w kieszeni. Niech sprawdzę. O, jest, przypadkiem zdarzyło się, że nawet mam całkiem sporo tych wycinków. Proszę, proszę! Nie wiedziałem, że tyle ich wziąłem. Oto, co mam do powiedzenia „Gazetka Licealistów Stanów Południowych”: „Istotne i warte odnotowania osiągnięcie. Długo będzie się o tym pamiętać w kronikach naukowych. Autorzy mogą się czuć…”

Dopiero wtedy kapral Pah-Chi-Luh wysłał do mnie pełen rozpaczy telefonogram.

Na szczęście byłem już wolny i mogłem poświęcić tej sprawie całą swoją uwagę. Problem kontaktów Arabii Saudyjskiej z Ganimedesem minął punkt krytyczny. A gdyby tak nie minął?…