Mówiąc krótko, po to najlepsi Polacy przez pół wieku walczyli z komunizmem i okupacją żeby zaraz po odzyskaniu niepodległości usłyszeć od bohaterów tej walki histeryczny krzyk, że nie wolno pozostałości komunizmu likwidować, nie wolno komunistów karać ani nawet odsuwać od stanowisk, nie wolno złodziejom odbierać tego, co ukradli, ani okradzionym oddawać tego, co wzięli sobie ubecy i partyjniacy, nie wolno sporządzać żadnych rachunków krzywd, nie wolno szukać sprawców politycznych mordów, nie wolno przeszkadzać w paleniu archiwów zawierających dowody tych zbrodni, nie wolno spytać, kto się wysługiwał ubecji jako kapuś, szpicel czy prowokator, nie wolno zgodnie z prawdą wskazać tych, którzy odpowiadają za stan gospodarki państwa, odpowiedzialnych za to, że absurdalnie rozbudowany przemysł ciężki marnuje zasoby, produkując rzeczy potrzebne tylko ruskim fabrykom zbrojeniowym, że rolnictwo jest zacofane w stosunku do Zachodu o pięćdziesiąt lat, że przez te pięćdziesiąt lat z poziomu Grecji i Portugalii, które przed wojną nieznacznie wyprzedzaliśmy, spadliśmy do poziomu państwa od tych dwóch czterokrotnie biedniejszego, nie wolno wskazać, kto odpowiada za to, że milionom Polaków zniknęły z kont i bieliźniarek oszczędności, nie wolno zdemaskować, w jaki sposób różni dranie nagle stali się właścicielami fortun, pochodzących wyłącznie z rozkradania majątku likwidowanego państwa, nie wolno przeciwdziałać dalszemu tego majątku rozkradaniu, nie wolno zmieniać ustalonych przez komunistów przepisów, które umożliwiają im bezkarne robienie wszelkiego rodzaju szwindli, nie wolno chwycić za rękę grasującej w państwie postubeckiej mafii, nie wolno w żadnym wypadku, bo – to jest nienawiść, to jest podłość, to jest nikczemna zemsta, to jest polityczna głupota i nieodpowiedzialność, to jest podpalanie kraju, i ludzie, którzy by chcieli jakichś rozliczeń komunizmu są frustratami, chorymi z nienawiści, obsesjonatami, spoconymi facetami goniącymi za władzą, są zwykłymi durniami, bohaterami ostatniej godziny i…
Daj już spokój, Ziemkiewicz, nie przeżywaj tego znowu, bo ci zaszkodzi.
Przepraszam za ten przydługi akapit. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko jedno, że żadnej zawartej w nim obelgi nie wymyśliłem – wszystkie były wtedy w powszechnym użytku michnikowszczyzny.
Jeżeli w czerwcu 1989 opieprzany przez Wałęsę za to, że nie zagłosowałem na PZPR, albo widząc w telewizji tego samego Wałka jak wściekle bluzga ludziom z FMW, którzy okupując komitet partyjny usiłowali nie dopuścić do palenia pezetpeerowskich akt, czułem się jak ten miś z czeskiej dobranocki, to tego, co poczułem potem, nie umiem oddać, choć uważam się za pisarza, i to, mówiąc uczciwie, niezłego. Co czuję, przypominając sobie, że śp. Jacek Kaczmarski odmówił w 1990 roku występu na koncercie w rocznicę Sierpnia, bo miał tam być Wałęsa, a czas jakiś potem, już ozdobiony orderem od Kwaśniewskiego, nie widział przeciwwskazań, by na rocznicy ZSP przygrywać jakimś typkom z Ordynackiej? Że śp. Giedroyc odmówił przyjęcia od Wałęsy orderu, a od Kwaśniewskiego przyjął? Że Michnik odmawiał w ostrych słowach wypowiedzi dla takiej gazety, jak krakowski „Czas”, choć bez żenady poszedł po latach do „Trybuny” na pogawędkę z jedną z najgorszych szumowin stanu wojennego, towarzyszem Barańskim?
Jak mogło dojść do takiego amoku? Myślę, że bez tej nieszczęsnej wojny na górze nie byłoby aż tak źle. Z jednej strony, jak już wspomniałem, Familia rzuciła wszystkie siły do obrony pozostałości peerelu dlatego, że likwidowanie tych pozostałości i rozliczenia były hasłem znienawidzonego Wałęsy i jego „przyśpieszaczy”. Z drugiej, to sklerotyczne trzymanie się procedur, peerelowskich przepisów i zawartych niby dopiero co, ale przecież w innej epoce, umów było skutkiem jakiegokolwiek pomysłu ekipy Mazowieckiego i całej Familii na głębszą i dalej niż „finlandyzacja” idącą zmianę Polski. Mówimy przecież o człowieku, który z tekstu swego pierwszego sejmowego przemówienia usunął słowo „kapitalizm”, zastępując je nie wiadomo co znaczącym frazesem „społeczna gospodarka rynkowa”.
Ale było i coś więcej. Było wyrachowanie.
Skoro głównym wrogiem stali się nagle wczorajsi współpracownicy i przyjaciele to, rzecz jasna, wczorajsi wrogowie stawali się automatycznie sojusznikami. Zwłaszcza że wczorajsi przyjaciele wydawali się straszliwie groźni, a komuniści – nie. Przecież zostali już pokonani. Naród, w to żadna ze stron wojny na górze nie wątpiła ani przez sekundę, będzie teraz zawsze, w każdym razie bardzo długo, głosował na sztandar „Solidarność”, i właśnie dlatego trzeba całkowicie eksterminować wszystkich poza nami, którzy mogliby się na ten sztandar powoływać. A komuniści? Komuniści będą tu mieli z dziesięć procent elektoratu, z wolna wymierającego, groźni z tym nie są, ale mogą być cennymi sojusznikami.
Mieliśmy w wojsku takiego majora, z pozoru człowiek dość kontaktowy, więc przy jakiejś okazji kolega, z wykształcenia ekonomista, zaczął mu tłumaczyć przyczyny, dla których gospodarka kraju pada – a był to koniec roku 1988. Od przyczyn przeszedł kolega do środków zaradczych, tłumaczy, że ceny muszą być ustalane według gry popytu i podaży, a nie kosztów, że trzeba uwolnić mechanizmy rynkowe, obywatel major słuchał tego wreszcie przez jakiś czas, po czym wzruszył ramionami i parsknął: „a co wy mi pierdolicie o farmazonach, podchorąży, jak tu się toczy ostra walka polityczna!”.
Otóż hierarchia ważności spraw naszego majora w wojnie na górze znalazła doskonałe ucieleśnienie. Co tam myśleć o farmazonach, kiedy się toczy ostrą walkę polityczną. A walczono wszak o najwyższą stawkę, praktycznie o wszystko. Wałęsa walczył o pełnię władzy, przekonany, że mu się to należy, bo to przecież on obalił komunizm w Polsce i na całym świecie. Familia walczyła o monopol władzy, przekonana, że jej się to należy, bo ma w swych szeregach wszystkich ludzi najmądrzejszych, najuczciwszych i najbardziej kompetentnych, jacy w Polsce żyją – i że jeśli rządziłby ktoś inny, to nie tylko rządziłby gorzej, ale te rządy musiałyby doprowadzić do wybuchu nacjonalizmu, powrotu endeckiego ciemnogrodu, nietolerancji i antysemickich pogromów, w najlepszym wypadku państwa wyznaniowego. Familia bała się panicznie utraty kontroli nad społeczeństwem, powiedzmy szczerze, nad tym polskim motłochem, po którym spodziewała się wszystkiego najgorszego, bała się panicznie zwłaszcza jakichkolwiek rządów „prawicowych”, cokolwiek by to słowo oznaczało, bała się śmiertelnie „Polaka-katolika”. Obok ogólnego poczucia wyższości, ten strach był najsilniejszym spoiwem, łączącym tę pod każdym innym względem niespójną formację. Ludziom zdarza się, że ze strachu zabijają. Familia ze strachu przed Polakiem-katolikiem musiała zabić, zniszczyć i spopielić wszelką polską prawicę, a ponieważ istnienie takowej jest niezbędnym elementem normalnej sceny politycznej – musiała zniszczyć polityczną normalność. Kto tego nie rozumie, nigdy nie znajdzie konsekwencji w zachowaniu „autorytetów moralnych”, które z jednej strony chroniły bandytów przed karą w imię procedur demokracji, a z drugiej starały się uniemożliwić powstawanie partii politycznych, zastępując je jednym, masowym, i oczywiście przez nie kontrolowanym ruchem społecznym – co było wszak pomysłem jak raz rodem z faszyzmu.
A skoro walczono o pełnię i monopol władzy, to dwoma głównymi filarami monopolistycznej władzy komunistów, które w ten czy inny sposób musiały istnieć także w wolnej Polsce, była telewizja i służby specjalne. I tu, i tu istniała budowana latami struktura służąca rządom czerwonej mafii. Każde dziecko zdawało sobie sprawę, że aby zniszczyć totalitarne państwo, należało obie te instytucje rozwiązać i zbudować od nowa. Ale nie w warunkach walki o władzę!