Выбрать главу

– Jesteś pewna? – Jake zmarszczył brwi. Patrzył na nią, jakby sądził, że nagle zwariowała.

Trudno było mieć o to do niego pretensje, jednak Sarah nie mogła przecież wyjaśnić swego nietypowego zachowania. Tylko tego brakowało, żeby na oczach wszystkich wysiadła z policyjnego samochodu. Lubi Jake'a, ale to jeszcze nie znaczy, że oszalała naprawdę.

– Tak, jestem pewna! – krzyknęła, zmierzając do wyjścia.

– Zostawiłem pieniądze na stole – zawołał Jake i ruszył za dziewczyną. – Do zobaczenia, Dave.

– Nie ma obawy, zastaniesz mnie tutaj – wycedził Dave.

– Cześć, Dave – zawołała przez ramię Sarah, zatrzymując się, żeby lepiej uchwycić książki. Jake przytrzymywał już dla niej otwarte drzwi.

– Cześć, dzieciaki – dobiegi ich z kuchni spokojny głos Dave'a.

Boże, chyba wieczorem Jake nie przyjedzie po mnie radiowozem? Ta myśl zaświtała w głowie Sarah na widok czarno-białego samochodu policyjnego zaparkowanego przy krawężniku. Nie, oczywiście nie, uspokajała się. Przynajmniej mam nadzieję, że nie.

– Czy coś się stało?

– Co takiego?

Sarah obróciła się na pięcie, żeby spojrzeć na Jake'a. Niewiele brakowało, a potknęłaby się, a książki wypadłyby jej z ręki.

– Pytałem, czy coś się stało. – Wyraz twarzy Jake'a stanowił normalną reakcję na jej zachowanie. – Patrzysz na ten samochód, jakby chciał cię ugryźć.

– Zabawne – rzuciła, mając nadzieję, że zabrzmi to naturalnie. – Po prostu, chyba… chyba się zamyśliłam, to wszystko. Muszę już iść. – Zdecydowanie ruszyła w kierunku jezdni.

– Sarah!

Stanowczy, naglący ton głosu Jake'a osadził ją w miejscu. Zachwiała się, balansując przez chwilę na krawędzi chodnika, a potem obejrzała się.

– Słucham?

– Uważaj na krawężnik – usłyszała spóźnione ostrzeżenie. Jake uśmiechnął się. – Może powinnaś jednak nosić okulary.

Choć nerwy całkiem odmówiły jej posłuszeństwa, Sarah nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Mam bardzo dobry wzrok – oświadczyła wyniośle. – Wcale nie muszę ciągle nosić okularów. Używam ich tylko do czytania.

– Hmm.

Urażona tym sceptycyzmem, odrzekła stanowczo:

– Już naprawdę nie mam czasu.

– Sarah. – Cichy głos Jake'a sprawił, że musiała znów się odwrócić i spojrzeć na niego.

– Tak?

– Szósta trzydzieści – przypomniał łagodnie. – Nie mogę się doczekać.

Ta bezceremonialna szczerość trafiła jej prosto do serca. Sprawiła, że dziewczynę ogarnęło rozkoszne, ciepłe uczucie. Wyraz niecierpliwości w oczach Jake'a rozwiał wszystkie wątpliwości.

– Będę gotowa. Przyjedź punktualnie – szepnęła, wpatrując się jak zahipnotyzowana w oczy mężczyzny, które tyle obiecywały…

– Idź już, spóźnisz się na zajęcia.

Na dźwięk tych słów odzyskała świadomość. Poczucie czasu, miejsca, siły, z jaką Jake oddziaływał na jej zmysły… niebezpieczeństwa.

– Idę już – rzuciła pospiesznie. Rozejrzała się i przeszła szybko przez ulicę.

Ruszyła biegiem. Zwolniła nieco dopiero przy gmachu biblioteki, gdyż pozostała jej niewielka odległość, a płuca odmawiały posłuszeństwa. Martwiąc się, czy zdąży na czas, omal przeoczyła trzech młodych ludzi stłoczonych w ciasną grupę przy rogu budynku z cegły.

Coś w zachowaniu tych chłopców przykuło jednak uwagę Sarah. Ciężko dysząc, zerknęła na nich z ukosa. Nawet bez okularów dostrzegła ich ukradkowe, pełne napięcia spojrzenia.

Milczenie jest złotem, powiedział jej wtedy najwyższy z młodzieńców, jednak teraz nie milczał. Wydawało się, że cichym głosem, z poważnym wyrazem twarzy, Andrew Hollings wydaje jakieś polecenia dwóm pozostałym studentom.

– … i tym razem trzymajcie gęby na kłódkę – warknął na zakończenie.

Sarah zadrżała z przerażenia. Odwróciła głowę i pobiegła dalej.

W co oni się, u diabła, zaplątali? Sarah zastanawiała się nad tym nie pierwszy i nawet nie setny raz. Ci trzej coś zrobili, popełnili jakieś przestępstwo. Sądząc z fragmentu rozmowy, który usłyszała przypadkiem na swoje nieszczęście w zeszłym tygodniu, chodziło chyba o jakąś kradzież czy rabunek.

Ale dlaczego? Zagadnienie motywu nie dawało jej spokoju od tygodnia. To wszystko nie miało sensu. Wszyscy trzej studiowali już na ostatnim roku. Przyjaźnili się od dawna, jeszcze na długo przed podjęciem decyzji pójścia na tę samą uczelnię. Pochodzili z rodzin należących do najwyższych warstw klasy średniej; ukończyli najlepsze szkoły, a przez pierwsze trzy lata studiów osiągali bardzo dobre wyniki w nauce.

Sarah wpadła do sali wykładowej. Nie słyszała pozdrowień studentów. Nie mogła skupić myśli na czekających ją zajęciach; przeszkadzały jej w tym rozmyślania o trzech młodych ludziach i ich przestępczej działalności.

Rozpoczęła jak zwykle:

– Dzień dobry, panie i panowie. Możemy już zaczynać?

Gdy wprowadzała grupę w zawiłości historii starożytnych Chin, udało się jej jakoś zepchnąć myśli o trzech młodzieńcach na drugi plan. Natychmiast jednak po zakończeniu wykładu koszmar powrócił. Jadła obiad, na który nie miała wcale ochoty, i kontynuowała rozmyślania.

To, że cała trójka popełniła jakieś przestępstwo, nie ulegało wątpliwości. Tego Sarah mogła być pewna. Podsłuchała niechcący tylko fragment prowadzonej ściszonym głosem rozmowy, jednak to, co usłyszała, wystarczyło w zupełności, żeby ją o tym przekonać.

Doskonale wszystko pamiętała. Większość słów wypowiedzieli wtedy ci dwaj, którzy wydawali się dość nerwowi, a jednocześnie butni.

„Udało się. "

„A jeśli ktoś nas widział?"

„Wierzysz, że nam tyle zapłacą?"

„Nie byłem pewien, czy nam się uda. "

„Policja… "

Tyle powiedzieli ci dwaj. W każdym razie tyle usłyszała. Brzmiało to dość podejrzanie, jednak takie słowa, wyrwane z kontekstu, nie stanowiły jeszcze ostatecznego dowodu. Dopiero szorstka uwaga Andrew Hollingsa przekonała ją ostatecznie o powadze sytuacji.

„Tylko bez paniki. Jeśli nie puszczą wam nerwy i będziecie trzymać gęby na kłódkę, policja nic nam nie zrobi".

Właśnie w tym momencie Andrew zauważył Sarah stojącą w cieniu rzucanym przez drzwi sali wykładowej. Spojrzał na nią groźnie i złowieszczym tonem wypowiedział słowa, o których nie mogła przestać myśleć:

„Milczenie jest złotem, panno Cummings".

Rozdział 3

Jake miał wrażenie, że czas, pozostały do końca służby, ciągnie się w nieskończoność, podobnie jak czas oczekiwania na czerwonym świetle.

Westchnął niecierpliwie. Zabębnił palcami w kierownicę i spojrzał na zegarek. Jeszcze godzina. Radiostacja zabrzęczała w momencie, gdy światło sygnalizatora zmieniło wreszcie kolor.

Jake otrzymał przez radio polecenie zbadania sprawy zgłoszonej właśnie kradzieży. Dodał gazu, skręcił na najbliższym skrzyżowaniu i wjechał na drogę wylotową. Zgłoszone przestępstwo popełniono na terenie posiadłości położonej na obrzeżach rejonu Jake'a. Policjant zajechał przed dom oddalony nieco od asfaltowej, wiejskiej szosy. Szpaler drzew oddzielał od drogi wspaniały, wielopoziomowy dom z drewna i surowego kamienia. Drzwi otworzył zadbany, czterdziestoparoletni i… wściekły jak diabli mężczyzna.

– Nie do uwierzenia! – ryknął, patrząc na Jake'a, jakby uważał, że to właśnie policjant ponosi całkowitą odpowiedzialność za powstałą sytuację. – Masz pan pojęcie, ile mnie to kosztuje?

– Nie, proszę pana. – Jake odpowiedział profesjonalnie spokojnym tonem. – Nie wiem nawet, czym jest owo kosztowne „to".

– Mój samochód, cholera jasna! – wrzasnął mężczyzna, targając i tak już zmierzwione włosy. – Niech pan spojrzy!