12 XII
Urodziny T. Spóźniamy się. Dostajemy stolik pośrodku z drugą ciężarną parą. Ona Anioł, po mężu Pompa. Też z Łodzi, rodzimy w tym samym sztokholmskim szpitalu, ja dwa tygodnie później.
Gospodyni – Danusia pracująca w pomocy socjalnej, upiekła sernik. Po pierwszym gryzie ląduję na Księżycu. W socjalu pomoże ludziom byle urzędas, a stworzyć taki sernik… to jest dopiero pomoc ludzkości w odnajdywaniu prawdziwego smaku, powrotu do raju. Goście wznoszą toast za pięćdziesięcioletniego solenizanta i za dwie przyszłe mamusie. Anioł – Pompa jest kopana przez swoje maleństwo… ja nie. Czy to normalne?
13 XII
Odklejanie się od Szwecji. Lądowanie w Gdańsku. Pierwsze, czego dowiaduję się od Konferansjera, właściciela agencji artystycznej, to kto sfinansował mój pobyt:
– Jezuici, Admirał i Święty Mikołaj.
Kościół popiera kulturę, admirałowi spodobałam się na zdjęciu, a rada miasta sypnęła groszem w zamian za występ właściciela agencji w roli Świętego Mikołaja dla Domu Dziecka.
Świat jest psychiczny, właściciel – były aktor, który teraz będzie objeżdżał ze mną aule i biblioteki w roli konferansjera, kilka lat temu zagrał Konferansjera z Kabaretu metafizycznego, wystawianego w bydgoskim teatrze.
Kamienna Góra, hotel z widokiem na plażę. Południowa strona Bałtyku. Zabawnie być po drugiej stronie. Nie pachnie morzem. Fale jakieś uładzone, lekko skłębione, małe niby pudelki przy nodze.
14 XII
Wywiad w gdańskim radiu. Łżę na pytanie, czy w pisanej właśnie książce będzie coś o dziecku. Za często mówię prawdę, to grzech. Gadanie do mikrofonu w szczelnym studiu jest gadaniem do siebie. Pani, obsługująca aparaturę, nie może się nadziwić, że jestem normalna. Powinnam mieć cyce na wierzchu, perukę, pazury wampa i pizdę obszytą brokatem.
Odwołano spotkanie na uniwersytecie. Byli pisarze przede mną, będą zaproszeni później, ale na spotkanie z Gretkowską szef katedry literatury nie wyraził zgody.
– Studenci powinni studiować, nie chodzić na spotkania – zdecydował.
Jasne, jestem słynnym hydraulikiem – elektrykiem i oczekują mnie na wydziale medycznym.
Pogadanka w gdyńskiej bibliotece. Nagle podskakuje mi ręka, wsparta na brzuchu. Nikt nie zauważył tego celnego wykopu Poli.
W przerwie między spotkaniami szukam sklepu telefonicznego. Dostaję najprostszy aparat na kartę. Cieszę się nim jak grzechotką. Nie umiem odebrać poczty, nadać SMS – a. Minuta rozmowy ze Szwecją cztery złote, oralna rozpusta.
Wieczorem podpisywanie w sopockiej księgarni przy molo. Nie spodziewałam się tylu sensownych ludzi. Podchodzą, mówiąc, co im się najbardziej podobało: te najtrudniejsze, najlepsze kawałki. Zupełny za – skok, ktoś to czyta i rozumie? Próbuję dopasować „ulubioną książkę” do twarzy, klapa. Panienka uwielbia Światowidza, a typowałam ją na Tarota… Starszy pan bez żenady dziękuje za erotyczne opowiadanie Namiętnik.
Tuż przed zamknięciem księgarni przychodzi trzydziestoparoletni brunet w porządnym urzędniczym płaszczu z teczką.
– Skądś pana znam…
– Rysiu Gretkowski.
Musi być rodzina. Skóra ściągnięta z mojego ojca, ten sam sposób mówienia. Nieślubny syn? Brazyliada.
– Nasi dziadkowie byli kuzynami – wylicza pokrewieństwo, majątki.
Zgadza się. Wpatruję się w niego jak w genetyczny sen. Jest bardziej podobny do mojego ojca niż jego rodzony wnuczek. Gesty, akcent. Czy to może być wrodzone? Poplątane nitki DNA, obłażące garnitur chromosomów. Nie do wyczyszczenia i w sto lat. Rysiu zostawia wizytówkę. Dyrektor czegoś tam w Tczewie.
Połcia, twój pierwszy poznany wujek, pokrewieństwo sprzed dwóch stuleci. Nasi skuzynieni dziadkowie urodzili się pod koniec dziewiętnastego wieku, walczyli pod Verdun. Spotkanie z Rysiem to znak: Polka, jesteś dziedzicznie obciążona Gretkowskimi.
15 XII
Grzechotka się zepsuła – oddaję telefon i dostaję nowy. Dzwonię natychmiast do producenta Dam. Jest na planie, oddzwonią. Nie oddzwonili, klasa. Potem się dowiem, że ze względu na moje zdrowie – rozmowy przez komórkę szkodzą kobietom w ciąży. Miała być dżentelmeńska umowa – wzajemne zaufanie. Straciłam chyba miesiąc z życiorysu, pisząc Damy. Jestem zła na siebie, przecież znam tę branżę. Artystyczni gangsterzy.
Bezwiednie najęłam się do cyrku – podpisywanie książek w centrum handlowym Klif. Sanie, sztuczny śnieg, Mikołaj i skrzypaczki. Pani Czubówna zrobiła tu furorę i jeszcze jakiś estradowiec. Chwała Bogu, dzisiaj nikt nie przyszedł. Cudowna klęska. Chowam się do księgarni, kupuję książki o hodowli niemowląt. Konferansjer załamany.
– Może powinnam się przebrać za renifera? – chyba go nie pocieszę.
Agencja artystyczna to biznes, powinno się zarabiać. Z uroczą żoną Konferansjera, oboistką z filharmonii, jemy tiramisu, spoglądając na puste podium, gdzie miałam być świąteczną atrakcją.
Do spotkania w wojskowej bibliotece (admirał) i sopockim domu kultury zarobiliśmy trochę czasu. Konferansjer oprowadza mnie po zapleczu Klifa. Wynajęcie tutaj metra kwadratowego jest droższe od pensji ekspedientek. W magazynie agencja artystyczna przechowuje rekwizyty do występów i nagłośnienie. Kilkumetrowy kostium smoka z nakładaną głową w różowe loczki, cała smocza rodzinka. Zaczynam powoli rozumieć. Jestem rodzajem pluszowej smoczycy, uprzyjemniającej świąteczne zakupy. Czemu nie, w takim kostiumie mogę podpisywać książki, z własną twarzą nie wyjdę na podium i nie zaśpiewam kolędy.
Marzę o głowie smoczycy na resztę wieczoru.
W Sopocie zapchana sala, siedzę z mikrofonem i jestem bardzo ważna. Powoli zdejmuję zielony łeb smoka. Wychylam normalną twarz. Sympatyczni ludzie.
Z inteligentną ostrożnością w oczach. Albo to pomorskie, albo schemat spotkań autorskich: po lewej stronie entuzjaści, po prawej zawsze znajdzie się frustrat. Wyrzucam za drzwi fotografów. Prywatne zdjęcia – proszę bardzo, mogę się upozować na misia, smoka. Za fotki agencyjne dziękuję, nie. Nie będę firmowała debilnych podpisów w gazetach.
– Czemu wycofała pani nazwisko z awangardowego filmu, który będzie poza konkursem na festiwalu w Berlinie?
– Scenariusz pisały cztery osoby, nigdy się nie spotkaliśmy. Łącznikiem był reżyser. Po kilku latach takiej współpracy zobaczyłam film. Mój kawałek nie był mój. I tyle.
– Co pani sądzi o współczesnej krytyce?
– W skrócie? Szkółka niedzielna: Tokarczuk piątka, Gretkowska za drzwi, Stasiuk, nie rozrabiaj… Goerke – w tym momencie wchodzi Natasza Goerke. Światy równoległe? Wciągam ją na krzesło koło mnie. Jest tak delikatna i wrażliwa, że przezroczysta. Rozwieje się w tłumie.
– Zostań – proszę – zaraz koniec.
Od paru godzin jest w Gdańsku, przypadkowo umówiła się w tutejszej knajpce. Oczywiście w zamieszaniu Natasza znika. Zostawia kartkę z internetowym adresem. Bucik Kopciuszka. Nie mam Internetu, mam komórkę. Świetnie się uzupełniamy.
16 XI
Ośmiogodzinna jazda pociągiem z Gdańska do Łodzi. Podróż w przeszłość. Albo mróz i oszronione siedzenia, albo skwar spieczonych grzejników. Koło Aleksandrowa przechodzą korytarzem młodziankowie.
– Te, żarowa – wyśmiewają mój brzuch. Odzwyczaiłam się od chamstwa. Matka Boska Królową Polski, reszta to brzemienne dziwki.
W Kutnie wsiada elegancki starszy pan. Przynosi z Warsu piwo, częstuje sokiem. Wyjmuje z portfela zdjęcie rodzinne: portret wilczura.
– Kocham zwierzęta. Żona, dzieci… wie pani, oni sobie poradzą, a zwierzęta bezbronne. Daję na schroniska kilkanaście tysięcy… Biedni potrzebują, wiem… ale zwierzęta bezbronne.