Выбрать главу

Ciężarna pornografia. Sensacja.

Nie wierzyłam w starość, że może napaść w jeden dzień, wdrapać się na człowieka jak garb. Niedołężność po chorobie, powoli, niezauważalnie – zwykłe starzenie, tak. A tu hop! Nie mogę się ruszyć. Stoję w olbrzymim magazynie budowlanym i przejście parunastu metrów do Piotra, wybierającego deski na podłogę, jest udręką. Człapię, łapiąc się kranów, cegieł.

– Wziąć cię na ręce? – Pietuszka jest heroiczny. Nie udźwignąłby mnie (nas).

– Lepiej załaduj w wózek – macham nogami, żeby w kręgosłupie skontaktowały nerwy, mięśnie i puścił ten cholerny ucisk. Miednica służy nie tylko do chodzenia. Coś tam się poszerza przed rodzeniem i wyłącza nogi.

Wybraliśmy kafelki w Piasecznie, meble kuchenne na Grójeckiej, podłogę w centrum. Poddajemy się.

– Zostawmy szafy, niech montują jakiekolwiek, nie mam siły – Piotr skręca na Muranów. – W Szwecji mamy podłogę w kolorze rzygów chorego kota i jest dobrze.

Też wydaje mi się absurdalne pochylanie nad każdym desenikiem i odcieniem kafelka. Kapitulujemy.

Nocą wiatr wywiewa z okna uszczelkę – szalik. Kulimy się pod kołdrą. Mroźny wiatr ze wschodu łomocze w szyby, prawie zrywa czerwone latarnie u Chińczyków naprzeciwko.

Mistyczny behawioryzm. Mówię do Poli: – „Spokojnie” – i przestaje się wiercić.

Dawniej była w wielkim worku, podskakiwała w nim, szamocząc się na wszystkie strony. Worek rozpychał się dla niej. Teraz chyba ona go rozciąga. Mam ją już pod żebrami (elegancko mówiąc: pod sercem).

Nie wytrzymujemy na Pieniądze to nie wszystko Machulskiego. Nie tyle nudy filmu, ile parsknięć publiczności. Nie załapujemy się na chichoty, wychodzimy pokonani. Wynarodowiliśmy się czy co?

21 I

Sentymentalizm gustów. Słodkie książeczki i telenowele ukojeniem dla serca. Sentymentalne pierdoły przebojami Polski. Ku pokrzepieniu serc, bo rozsądku już Bozia nie dała. Z drugiej strony za szklanym płotem telewizora i polakierowanych okładek – chamstwo, okrucieństwo codzienności. Sprzeczność? Dobroć, chroniąca się przed wulgarnością za książeczką, kolorowym pismem i telewizyjną familiadą? Jedno wyrasta z drugiego. Przy braku bezlitosnej logiki i konformizmie ziarna zła nadymają się w wilgotnej od wzruszeń duszy.

Łódź. Znajome mojej Siostry, pracujące w kasach hipermarketów. Miesiąc, dwa. Te bardziej zdesperowane wytrzymują pół roku. Chudną dziesięć kilo. Praca (w bezrobotnym mieście) na pół etatu za trzysta, czterysta złotych. Dźwiganie paczek w magazynach, zmuszanie niemal codziennie do niepłatnych nadgodzin – kiedyś to pani sobie odbije, a jak się nie podoba… na to miejsce znajdzie się dwudziestu chętnych. Oprócz klucza do kasy niezbędne są pampersy – nie wolno opuszczać swojej klatki. Szczęśliwe dziewczyny z hipermarketu, bo mają pracę.

23/24 I

Ostatnia noc na Muranowie. Jesteśmy trochę niby nowocześni korsarze: podpisane umowy, kredyty, zobowiązania i w nogi, do Szwecji. Niestety jesteśmy uczciwi, wrócimy zza morza oddać długi i odpracujemy, co zagarnęliśmy. Grzeczni piraci – zasypiamy o dziewiątej wieczorem po przyjeździe z Łodzi.

Budzą nas huk i błyski światła. Wielkomiejskie hałasy? Strzelają.

– Czego to rocznica? – zastanawia się Pietuszka.

– Ty jesteś warszawiak… może ruskiego wyzwolenia, chyba w styczniu… chodziłam do podstawówki na 17 Stycznia…

Piotr wstaje i odsłania koce, zatykające dziury w oknie.

– Chińczycy…

– Niemożliwe – zrywam się z łóżka. Jeszcze niezbyt przytomna, przypominam sobie przepowiednie babci: Żółta rasa świat zaleje. Wojna?

Petardy, sztuczne ognie rozświetlają ciemność.

– Koniec stycznia… Aaa, Nowy Rok. Żegnaj, mój Smoku – Pietuszka całuje mnie w nos.

– To był rzeczywiście Rok Smoka, tyle się narobiło…

Wracamy do łóżka. Nie mogę zasnąć, odnaleźć wymoszczonego snem spokoju. Kręcę się i wpadam w myślotok:

– Nie może być przypadek… Pola według chińskiego kalendarza pojawiła się na świecie w moim roku – Smoka. Słyszy fetowanie swojego roku Wołu…

– Węża – Pietuszka jest lepszy w chińskiej astrologii.

– No, z ojca taoisty – żartuję. – Chciałabym nauczyć ją chińskiego, to znak… potwierdzenie woli Niebos.

– Gretkosia, śpij.

– Nie mogę. Chińczycy wynaleźli petardy do odstraszania demonów, jak ja mam spać, kiedy tam na niebie walka o szczęście Poli?

– Zabiorę cię jutro na chińskie ciastka z wróżbą, tylko śpij…

– Najpierw uspokój córkę – przykładam mu dłoń do pępka. – Rozkopała się.

25 I

Grödinge. Moje piękne drzewa, Jezioro, Które Mnie Lubi, latarniowa droga w lesie. Za tydzień z powrotem do Warszawy, podpisać cyrografy.

Gapię się na tekst książki. Zaczęłam ją pisać rok temu, nie było czasu dokończyć. Odkładam na później. Teraz nie umiem się skupić. Nie przez ciążową głupawkę. Trudno być przy zdrowych zmysłach po czterech godzinach snu. Coraz częściej budzę się o trzeciej rano, niby wyspana, ale zawodzą nawet odruchy: wkładanie szkieł kontaktowych do pojemnika. Powtarzane od lat. Zakręciłam pojemnik, nie nalewając do niego płynu. Załatwiłam w ten sposób swoje patrzałki.

Przekładam kartki książki. Dziwią mnie słowa. Ich przyczepność do myśli. Język jest nagi, więc wymyślono słowa, żeby go przyozdobić?

26 I

Kupuję kurczaka na rosół. W sklepowej chłodziarce drobiowy peep show: Udka rozchylone, ściśnięte, rzędem w opakowaniu albo pojedyncze. Biorę całego kuraka w foliowym worku. Szukam ceny. Jest ile za kilo, ile za tę sztukę. Na opakowaniu zdjęcie hodowcy z nazwiskiem, telefonem. Głowa farmera, przycięta formatem, pasuje do sinego wypatroszonego korpusu kurczaka bez łba, owiniętego folią.

W mojej ciążowej biblii: Jag dr gravid („Jestem w ciąży”) odkrywam rozdział:

„Poród”. Typowe wspomnienia, porady… ale jest opowieść sprzed pół roku stewardesy, wożonej po Sztokholmie od szpitala do szpitala. Nie było miejsc, urodziła w domu. Mężowi, wzywającemu pomoc, poradzono włożenie rodzącej do wanny – żeby nie pobrudziła podłóg.

– Pietuszka!!!!

– Stało się coś?! – przybiega z kuchni, gdzie wysącza z kurczaka rosołek.

– Czytaj… Dwudziesty pierwszy wiek, Sztokholm… ja nie chcę, ja się boję. Bez znieczulenia… Mówiłeś, że to legendy, ludzie wymyślają dla postraszenia, panikują, że nie ma miejsc na porodówkach, a tu proszę… przeczytałeś?

– Hmmm – zawsze zapewniał mnie o niezawodności szwedzkiej służby zdrowia. – Nie wyrzucą nas do domu. Oni pewnie byli grzeczni, jak to Szwedzi. My się nie damy.

W kraju słynącym z najlepszej opieki nad dziećmi, reklamującym (w niżu demograficznym) robienie dzieci, pokątne porody z Trzeciego Świata. Mam pecha.

Trzęsienie ziemi w Indiach na pograniczu z Pakistanem, gdzie muzułmanie prowadzili podjazdową wojnę. W całym nieszczęściu nadzieja, że katastrofa ostudzi mordercze zapędy islamistów.

– Nie miej złudzeń – Pietuszka nalewa rosół. – Nic nie powstrzyma patriarchalnej kultury przed wyrzynaniem bliźnich.

Słynny punkt G, przycisk rozkoszy, działa podobno w dwie strony. Przy kochaniu i jego brzemiennym efekcie – porodzie. Narkotycznie zmniejsza ból. Wagina, w którą wślizguje się przyjemność, gwałcona rozkoszą – tunelem dla bólu. Miejscem stawania się kobietą i dzieckiem.

Nie mam jeszcze obsesji porodu. Wolałabym oczywiście inne rozwiązanie, równie naturalne, jak skurcze, ale mniej krwawe: Łożysko twardnieje od strony pleców matki, oddziela się od wnętrzności. Od strony brzucha skóra ściera się, złuszcza. Prześwituje przez nią płód. Pewnego dnia dziecko wypada bezboleśnie spod martwego, przezroczystego naskórka.