Siostrzeniec uparł się służyć do rorrratek (zabiegi logopedy nie do końca wyprostowały mu francuskie rrr w słowiańską kluchę). Rodzina broni się przed jego pobożnością, stawiającą dom na nogi o wpół do szóstej rano. Prosimy, przekupujemy. Nieskalana duszyczka trwa przy swoim:
– Ja cichutko się ubiorę na korytarzu, w zsypie – chowa ubranie do torebki i składa w kostkę komżę.
Zabieramy mu budziki. Maltretujemy do północy zabawkami, telewizją. Mały zasypia. W niewyłączonym telewizorze program Święty Ojciec Pio. Gapimy się z przejęciem na stygmaty. Słuchamy o pobożności kilkuletniego świętego.
– Pozwólmy mu na te roratki – pierwsza pęka Siostra.
– Może dręczymy świętego? – podejrzewa Tata. O wpół do szóstej budzimy Siostrzeńca. Zdziwiony, jeszcze przez sen dziękuje. Idę razem z nim do kościoła. Pytam, po co się torturuje wczesnym wstawaniem. Do szkoły z reguły zasypia.
– Lubię służyć do mszy – odpowiada szczerze.
Przy ołtarzu w karmazynowej pelerynce porusza się z gracją kardynała. Służy Bogu, ale przede wszystkim Bogu Ojcu, którego zabrakło po rozwodzie w jego domu.
18 XII
Beata wychodzi po mnie na Centralny. Kupuję gazety z ogłoszeniami. Nieruchomości. Setki chałup. Nie wiem, gdzie jest Brwinów, czy trzydzieści baniek za metr to dużo. Mam się po prostu w tym zorientować przed naszym styczniowym przyjazdem z Piotrem w poszukiwaniu mieszkania. Jeżeli nic nie znajdziemy, w ostateczności wynajmowanie – prowizorka i wścibscy gospodarze.
Beata na komputerze projektuje dla „Elle” karty tarota. Nie są kopią marsylskiego, ale przyzwoite. Plastycznie cacy, graficznie oszczędne.
Nasza przyjaźń zaczęła się chyba w Paryżu od tarocianego bzika. Porozumiewamy się niezrozumiałym dla „niewtajemniczonych” tarotowym slangiem. Przypisujemy znajomym odpowiednie karty. Beata jest tradycjonalistką, została przy rzeczownikach: Dużych Arkanach. Nie ufa gadatliwości czasownikowych Małych Arkanów.
– Pomyślałaś dziesięć lat temu we Francji, że będę rysować tarota dla „Elle”?
– Wszystko do tego prowadziło – śmieję się. – Twoje krakowskie sztuki piękne, nasze spotkanie wtedy na Plantach, później Paryż i wspólny powrót do Polski.
– Skoro tak… – Beata kombinuje przy komputerze, zajmującym trzy kondygnacje biurka. – Zostawimy sobie pamiątkę. Piotr jest eremitą, podpiszemy but dziewiątej karty. Ty… wiadomo, pasuje? – pokazuje napis „Manuela” na mojej karcie. – A Pola… długowłosa blondynka ze „Świata”, najlepsza karta, prezent od chrzestnej.