– My, panie rektorze, nie musimy dużo zarabiać, my nie jesteśmy yuppiesi. Mamy forsę z domu, my jesteśmy postmodemiści.
– Genialna definicja postmodernizmu… tylko nie każdego na nią stać.
– Czegoś mocniejszego przed występem? – rektor szarmancko podsuwa kieliszek.
– Nie za bardzo… jestem w ciąży – wypinam widoczny już brzuch.
– To straszne – jest autentycznie przejęty. Zaskoczona nie dopytuję, co go przeraziło.
Gdybym była prostytutką, ciąża przeszkadzałaby mi w wykonywaniu zawodu, ale pisarka – pomografka da sobie radę. Wkurzona wchodzę do auli. Dwójka wydelegowanych studentów siedzi na wprost i zadaje pytania z kartki. Dziewczyna sensownie. Chłopak – brudny brunet (odpowiednik głupiej blondynki) niechlujnie mamie zdania.
Reszta studentów zwisa z balkonu jak gołębie. Nie wiadomo: zagruchają, osrają. Wypytują o sekretarzowanie Czapskiemu. Grzecznie opowiadam. Okazuje się, że paryska „Kultura” jest ich pasją. Coś tu nie gra.
– Czemu się uparliście na Giedroycia i Czapskiego?
– Szkoła będzie imienia redaktora Giedroycia – mówi za nich rektor.
– Aha… – chyba kończymy temat. Znowu paluszki w górę i odpytywanie z Giedroycia.
– Czemu pani nie… no, ja nie wiem… nie rozmawiała z Giedroyciem. To słynny człowiek… – prymuska prawie na mnie krzyczy z oburzenia.
– Rozmawiałam zaraz po przyjeździe do Paryża, w osiemdziesiątym dziewiątym. Redaktora interesowały nowinki z kraju… – tracę cierpliwość. – Przychodziłam co tydzień do pana Czapskiego, przechodziłam przez parter „Kultury” i widziałam zawsze pracującego Giedroycia. Dlaczego miałam mu przeszkadzać? Sensem jego życia była praca, to, co miał do powiedzenia, czytało się w jego piśmie… OK, dla mnie to był skansen. Szacowny, zasłużony skansen. Za moich czasów nie ukazywały się tam już teksty Gombrowicza… Mrożka. Czy wy z niecierpliwością czekaliście rok temu na nowy numer „Kultury”?
– Jaki był Czapski? – po raz któryś to samo pytanie.
– Opisałam w Ikonie, już mówiłam…
– Aleja chcę usłyszeć od pani – prymuska spogląda na rektora.
– Był gejem.
– To znaczy? – podekscytowany głosik.
– Wspomniałam o tym w Namiętniku. Pisze się o wpływie związków miłosnych na twórczość Hemingwaya czy Fitzgeralda i nikt się nie dziwi. W związkach homoseksualnych takie przyjaźnie erotyczne czy romanse wydają się jeszcze ważniejsze. Ostatnio pokazywano film o Kocie Jeleńskim. Nie wiadomo dlaczego jego Leonor Fini była zazdrosna, gdy pojawiał się Czapski. Ani słowa o biseksualizmie Kota, po co więc w ogóle wspominać o zazdrości? Pewne fakty, wybory, przyjaźnie z życia Czapskiego stają się niezrozumiałe, jeśli nie zna się jego „preferencji”, podobnie jak w przypadku Słowackiego.