Na święta przypomniało się telewizji o pokrzywdzonych Tybetańczykach. „Wygnanych z dachu świata”. Wygnani? Tysiące zabitych. Zepchnięci z dachu.
Pięć i mózg: XX wcale nie musi być dziewczynką. Zdarzają się chłopcy XX. Konsternacja. Dzwonię do Piotra.
– Chłopiec XX? – powątpiewa. – Nie martw się, będzie jak dziewczynka.
Łapczywie pożeram kopiastą kolację i… jestem głodniejsza niż przed. Wszystko wpadło w drugi (nie mój?) żołądek? Kupuję ogrodniczki, te stare są ciaśniejsze od obcisłych dżinsów. Nowe w sklepie przy Kościuszki, gdzie zawsze kupuję tanie sztruksy, mają z boku trzy guziki.
– Na siódmy, ósmy i dziewiąty miesiąc – objaśnia sprzedawczyni.
Przymierzam guzik siedmiomiesięczny – pasuje.
24 XII
Otumaniona chorobą. Spycham sprayem przeziębienie z obolałego gardła w oskrzela. Przełykam, wykasłuję potwornym bólem. Ze względu na Połę nie biorę nic poza miodem i cytryną. Mama z Siostrą pichcą wigilię. Wyganiają mnie z kuchni:
– Zasmarkasz, zarazisz.
Kładę się, zamieniając się w roślinę. Przez korę (zaskorupiałe smarki, zatykające mózg) słyszę wspomnienia Ojca z oflagu albo stalagu. Siostrzeniec wkuwa niemiecki i pyta o słówka. Kot ułożył się mi na głowie. Nie można paść pośrodku życia rodzinnego, ale nie mam siły się bronić. Przysypiając, zastanawiam się, co zjem na kolację. Może usmażę frytki. Zaraz… dzisiaj Wigilia.
Z telewizyjnych kolęd, choinek i bombek wychyla się Glemp. Jasełkowy gwiazdor. Głosi o „kwalifikacjach na chrześcijanina”. Nie, nie mam kwalifikacji go słuchać. Pasterz dusz, bo nie inteligencji (w Polsce zaledwie czteroprocentowej). Duszy obojętne, co słyszy, nie ma uszu. Marzenie o Lustigerze… czemu nie on prymasem Polski? Błyskotliwy przechrzta, nauczający katolików?
Siostrzeniec przyniósł z kościoła różowy opłatek „dla braci mniejszych”: dla naszego kota i Gustawa – jamnika sąsiadów. Sprzedawano w kruchcie. Smaczny, na wołowince.
Piotr idzie na dyżur. Dzwonię go „ucałować”.
– Buzi – chrypię.
– A kto ty jesteś? – słyszę, jak czule się pochyla nad nieznanym dzieckiem.
– Polak mały, kurwa – przebiłam się przez chrypę.
– Nie poznałem… mój Boże, co ci jest? Byłaś u lekarza?
– Wyzdrowieję… nie mam temperatury… lekarz… nie wyjdę z domu.