– Operacja plastyczna? – współczuje redaktorka.
– W pewnym sensie… siódmy miesiąc ciąży.
Według mądrej książki Pola waży kilogram i ma trzydzieści cztery centymetry. Otwiera oczy (w brzuchu, po co? Chyba żeby je zamykać) i jest całkiem gotowa. Teraz będzie się doskonalić. Gdyby się urodziła, przeżyłaby w inkubatorze. Lepiej nie. Ani technika, ani świat nie są jeszcze tak doskonałe na Twoje przyjęcie, jak mój brzuch.
W Polsce pójdziemy na bal karnawałowy. Przymierzam najobszerniejsze sukienki. Bandzioch z przodu nie daje się w nic wcisnąć. Pietuszka uważa, że nie ma co ukrywać bycia misiem koalą.
– Nie rozumiem, w kożuchu przecież nie widać… – nie pójdę na bal w płaszczu zamiast sukienki.
– Zdaje ci się… Nie widziałaś spojrzeń obsługi szwedzkiego lotniska:.Zgroza”. Czy tobie wolno jeszcze latać?
– A boja wiem…
Nie zdawałam sobie sprawy z rozmiarów… Kiedy jestem wyspana, nieobolała, poruszam się dość żwawo, zapominam o ciąży. Dopiero gdy coś mi dolega, brzuch puchnie mi przed oczami.
Nie pośliznąć się, nie pośliznąć. Docieram do sklepu. Z koszyczkiem obchodzę półki. W naszym bez – zapachowym sklepie wykręca mnie odór wódy. Flejtuchowaty pijak wybiera cukierki. Odwracam się ze wstrętem, chyba za ostentacyjnie. Znowu się na niego natykam przy warzywach. I nagle… Prrrr – elegancka dama z koszyczkiem rozpierdza się. Nie mogę powstrzymać nagłej eksplozji. Pijak spogląda na mnie z rozbawieniem. Nie rozepnę kożucha i nie pokażę sprawcy, naciskającego spust gazów. Wstyd okropny.
– Tu dom wariatów – dzwoni Pietuszka z dyżuru – najprawdziwszy dom wariatów. Przychodzę i słucham raportu: Ze spaceru nie wrócił Carlos – Chilijczyk. Lubił sobie poćpać. Zawiadomiono policję. Przywiozła faceta, też Chilijczyka, co prawda nie o imieniu, a o nazwisku Carlos. Personel, leczący go od trzech miesięcy, nie był zgodny, czy przywieziono prawdziwego Carlosa. Ten przywieziony przez policję leczył się kiedyś psychiatrycznie i bardzo mu się spodobało w naszym ośrodku. Nie chciał wracać do domu. Trzeba było go wsadzać na siłę w taksówkę, zaczął się tak pieklić, że w końcu wylądował na izbie przyjęć w szpitalu. Psychiatria produkuje wariatów… a naszego Carlosa nadal nie ma. Śpij dobrze, nie ma tak wariackich snów, jak moja tu „rzeczywistość”.
Kompletne ogłupienie brakiem snu. Leję rano sok do szklanki. Przelewa się, ścieram. Chcę wypić, zęby uderzają o szkło. Nalewałam do szklanki odwróconej dnem do góry.