Выбрать главу

Babcia Dondziłło opowiadała o lesie, gdzie przed tamtą wojną widywano wóz – widmo. Przejeżdżał bezszelestnie wśród drzew. Właściwie to była kareta, cztery czarne konie, dźwięczące upiornie szybki i herb na drzwiczkach. Kto zobaczył karetę duchów, tego czekało nieszczęście. Babcia widziała ją dwa razy. Wychowała się na Kresach. Zostało jej stamtąd niewiele poza wspomnieniami, śpiewnymi przestrogami dla wnucząt:

– Pamiętaj, przy stole, podczas jedzenia, nie wolno mówić ani czyścić broni.

Straciła w jadalni dwie najbliższe osoby. Piękną, młodą przyjaciółkę, która udławiła się kluską. Pochowano ją w sukni ślubnej. Wkrótce potem pierwszy mąż Babci nieostrożnie czyścił broń i między drugim daniem a deserem strzelił sobie w serce. Babcia sprzedała majątek, postanowiła zmienić swoje życie – zapomnieć. Wyjechała do Bostonu. Pod koniec wielkiej wojny zatęskniła i wróciła do Polski. Kupiła gospodarstwo nad Wisłą, przy Fordonie. Ogłosiła, że wyjdzie za tego, kto pierwszy poprosi ją o rękę. Z drugiego brzegu Wisły, w wojskowym mundurze, przez zimowe kry tysiąc dziewięćset siedemnastego roku przeszedł młody Gretkowski. Wyszorowany, podstrzyżony na modłę pruską. Zasalutował i oświadczył się śpiewnej Babci. Mezalians musztry z bajką.

Nie mogę utrzymać pędzelka. Spuchnięte palce są nieczułe na precyzję jedwabiu. Małgosia kracze, że będę już miała takie serdelki do porodu. Masakra.

Pietuszka pokazuje dzisiejszą gazetę. Przepełnione porodówki. Rodzące kobiety odsyła się do domów.

– W Sztokholmie? – Małgosia wierzy w cud szwedzkiego socjalizmu. – Jak to możliwe, z najlepszą na świecie służbą zdrowia?

– Był niż demograficzny, pozamykali oddziały. Otwierać nowe – nieopłacalne. – Pietuszka szykuje się do opisywania upadku państwowych szpitali, czego sam jest ofiarą i świadkiem. Nie czuję się „na tle problemu medycznego”, mój wypychający się co dzień pępek jest najważniejszy.

– Piotr, nie pozwolisz, żeby nas odesłali… ja muszę mieć znieczulenie!

– Najlepiej siłami natury – wtrąca się Małgosia.

– Siłami natury to mi wyrywali ząb bez znieczulenia, dziękuję, nie – jestem spanikowana. Małgosia ma z tego materiał do reportażu, a ja dostaję fioła. Odcisnąć twarz na kartce gazety.

Przyszpiliło mnie do krzesła, ból z pleców. Maszynka, poruszająca nogi, zacięła się. Doczołguję się do szafy, wyciągam kule. Zostały po wakacyjnych odwiedzinach Siostry. Dwa lata temu w pierwszy dzień po przyjeździe do Szwecji, nikogo nie pytając, wzięła z komórki rower bez hamulców. Zjechała z prawie pionowej góry. Emeryci, wygrzewający się na ławeczkach, zobaczyli kaskaderkę w pełnym makijażu, zalotnie turkoczącej sukni w kwiaty, bez kasku (tutaj nawet dzieci bawiące się w piaskownicy noszą kask, a co dopiero rowerzyści), szarżującą na krzaki i metalowe słupki. Po skończonym wyczynie podnieśli ją z betonu i zapytali, gdzie zanieść. Siostra w szoku zapomniała adresu, wyszeptała: