Выбрать главу

W Produkcji Miasteczka euforia. Trzydziesty siódmy odcinek miał oglądalność Milionerów. Zamówią następne odcinki?

Kwaterujemy w Sobieskim. Ciasny pokoik z barkiem, superłazienką i pobrudzoną butami ścianą. Coś niby skopany luksus. Idę na zakupy. Gdybym „ciążyła” w Polsce, przytyłabym z dwadzieścia kilo: chlebek, ciasteczko, ptifurka. W Szwecji nie mam szans na łakomstwo, zaspokajam tam głód, nie smak.

Pod Sobieskim szukam kiosku, zapomnieliśmy pasty do zębów. Przechodzę ulicę i trafiam na dworzec Ochota. Nieopatentowana maszyna do cofania się w czasie. Lata pięćdziesiąte, sześćdziesiąte? Syf, mieszający wszystkie kolory z błotem. Na straganach trójwymiarowy Chrystusik i rosyjskie mydło. Ciemno od brudu. Nie wiadomo, kto czeka na pociąg, kto sprzedaje. Bieda rozmiękcza ludzi, przelewając ich szare twarze w jedną facjatę bez wyrazu. Golem ulepiony z brudu i błota. Ożywiany elektryczną iskrą przejeżdżającego pociągu. Rzygowna scenografia Szamanki, włóczącej się po dworcu, to przy tym Visconti.

Bawię się z Połą w chowanego. Wyczuwając luzik, prostuje kończyny (nie odróżniam jej rąk i nóg). Drapię to, co wystawia. Ona szybciutko chowa, jak ślimak rogi. Głaszczę gdzie indziej czekając, aż pojawi się zadziorny wzgórek. Wtedy drapię i Pola znowu znika.

Jest tak blisko, a nie mogę sobie wyobrazić, że jest.

Mamy pół godziny na spotkanie z wydawcą w hotelu. O dziesiątej sesja zdjęciowa na Burakowskiej. Wydawca spóźnia się kwadrans. Handlujemy prawami do książkowego wydania Miasteczka. Jojczenie gorsze niż w marokańskiej medinie przy kupowaniu dywanu. Wydawca wyciąga rachunki, udowadnia swoje niechybne bankructwo, jeśli zainwestuje w Miasteczko, oj, aj… Patrzymy po sobie z Pietuszką i zadajemy to samo pytanie, kończące bazarowy przetarg:

– A po co nam ten dywan? – i zbieramy się do wyjścia. Przerobienie serialu na książkę jest pomysłem wydawcy, nie naszym.

Arabski Szekspir nie kończy się najzwyklejszym wyjściem za kulisy. Trzeba zawrócić, pohandlować. Wydawca się zastanowi, oddzwoni za kilka dni.

Wierzę w Pana Boga, w niewidzialne. Nie wierzę lustru: opuchnięte oczy, bulwiaste policzki, przemienione makijażem we w miarę normalną twarz. Zapala się studyjne światło. Z napuchłej purchawy powstaje Kobieta. Nie z burej gliny, lecz kaolinowej glinki roztartego pudru i różu. Przeroczysta sukienka odsłania krągłości. Pozuję w czarnej bieliźnie. Oślepiona lampami, widzę za fotografką Pietuszkę, pilnującego, „czy nie dzieje się mi krzywda” – czy nie za dużo szminki na ustach, rozmazującego się tuszu. Mam ochotę się z nim kochać (za to, że na mnie patrzy?). Zaciągnąć go do łazienki.