– Lepiej byłoby taką samą podłogę dać wszędzie? – upewnia się Pietuszka.
– Noooo.
– Dokupimy.
– Zara, zara – budowlaniec ogląda deski. – Na co to się klei? Na papier, gąbkę? Nie sprzedali podkładu?
– Nie – otwiera się przede mną metafizyczna przepaść pod podłogą. Co z czego i na czym. Deska na podkładzie, betonie, wspornikach. My nic nie wiemy o fundamentach budownictwa. Po prostu kupiliśmy gotowe, urządzone mieszkanie. Nie zdążyliśmy posiąść technicznych tajników.
– Dokupimy – Pietuszka męsko ucina mnożenie bytów, klejów i wydatków ponad potrzebę.
Upojny wieczór w magazynie budowlanym. Czy ja jestem w ósmym miesiącu? Skąd mam kondycję do biegania? Dla sinego ze zmęczenia Piotra wyjaśnienie jest proste:
– Pola daje ci siłę, hormony.
– Przytyj nagle dziesięć kilo i ponoś z przodu garb, pogadamy – drepczę za nim od kasy do kasy. Opuchniętymi palcami przekładam pieniądze w coraz cieńszym portfelu.
Jazdy metrem. Moja ulubiona stacja – Racławicka. Spiker (pan Jasieński, czytający w telewizji filmy?) zapowiada Politechnikę, Pole Mokotowskie, rzeczowo i beznamiętnie. Przy „Racławickiej” drży mu z podniecenia głos. Uroczyste echo zwycięskiej bitwy pod Racławicami.
Stacja Służew: po wyjściu z metra spękany chodnik, połatany asfalt. Bloki, od nowości pobrużdżone na betonowe płyty. Ludzie z popękanymi twarzami i życiorysami.
Pietuszka barykaduje się w pokoju. Dopadła go Polska.
– Jestem chłopak z Warszawy, zawsze będę… To wyłazi ze mnie jak wszy. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć…
Ja jestem z Łodzi. Wychowałam się w dawnym getcie. Został mi stamtąd sentymentalizm, żółte światło, rozmazane wieczorem na szybach drewnianych chałup, kocie łby, rynsztoki. Wysztafirowana Piotrkowska i otaczające ją kamienice, coraz mniejsze, poszczerbione domki, wiejskie chaty. Łódź jest secesyjnym salonem na wsi. Nie wiadomo, gdzie zaczynają się przedmieścia. Centrum otoczone wioską. Może dlatego ludzie nie są tam tak wielkomiejsko chamscy.
11 II
W brzuchu rozpycha mi się czas. Puchnie, rośnie. Kilka miesięcy temu był skulony w embrion. Na – sionko czasu. Kołysane każdym moim oddechem.
Patrzę na głęboko śpiącego Piotra. Ma urodziny. Ułożyłam mu na poduszce prezenty i wychodzę cicho na poranną mszę do świętego Jacka. O czwartej wracamy do Szwecji.