Nie malował od linijki. Poszarpane prostokąty i kwadraty wychodzą u niego z tła, ilustrując organiczność metafizyki. Jej panteistyczne zrośnięcie z widzialnym światem. Bez rozdzielania zimną kreską stworzonego od Stwarzającego. Płynie z nich ciepłe, rozumiejące światło. Jeżeli samo światło i geometryczne formy mogą być przetłumaczalne na uczucia, to malowidła Rothko niewiele się różnią od pogodzonej ze światem mądrości Rembrandta i krzyku Bacona, ugniatającego ludzi w klatkach. Ich obrazy są o tym samym: Niewypowiedzianym, bo Nienazwanym. Nie ze strachu, ale mistycznej niemocy.
Mistyk, porzucony przez wizję, osuwa się na ziemię i nie znajduje odpowiednich słów, obrazów. Przed chwilą obdarzony nadludzką mocą wyjścia poza zmysłowy świat, wraca do klatki ciała. Może z niej krzyczeć niezrozumiałe słowa poezji albo raniąc się, wyciągać ręce zza krat ciała i próbować na ścianie malować drzwi, przez które uciekał na prawdziwą wolność. „Obraz nie jest dekoracją, jest drzwiami”. Rothko namalował wiele przejść i tuneli. Mój rozmiar to Brązowe i zielone.
13 II
Czy się boję porodu? Wydaje mi się równie możliwy, co urodzenie przez pępek. Nawet spodobał mi się brzuch. Zajmuje połowę mnie. Jest w tym swoim bezkształcie, zawieszeniu na biodrach, bezbronnie niemowlęcy. Łysy z zaciśniętym we śnie okiem pępka. Pietuszka ustawił mnie pod błękitną ścianą w salonie i obstrykał canonem.
– Dokumentalnie – zaznaczył.
Religijnie: Canon to po japońsku Budda Miłosierdzia. Cyk, cyk, fotograficzna mantra.
Oglądamy nowe odcinki Miasteczka. Pokryć je sepią i przedwojenne kino. Większość polskich filmów wygląda podobnie, wszystkie seriale. Z innej epoki.
Wychodzę, nie mogę patrzeć na wyczyny naszej Gwiazdy. Pocięła tekst, pozmieniała sceny. Mianowała się prezydentową – podpisuje dokumenty, załatwia sprawy, do których zupełnie nie pasuje jej rola. Stek bzdur, przykryty uroczym uśmiechem. No – jest piękna, cudnie gra, ale… może kiedyś nauczę się tej pobłażliwości, kiedy Pola napaprze mi na obrazek, a ja, zamiast dać jej w tyłek, rozbrojona wdziękiem ucałuję w brudne łapki.
Ksiądz, specjalista od sekt, obserwował kilka lat Marilyn Mansona. „Na wskroś satanista” – ostrzegł telewidzów. Chyba najwyższy stopień satanizmu w polskim Kościele – „na wskroś”. Nie ma już czego ratować, po augustiańsku oddzielać czystej duszyczki od jej przywar. Popaćkany makijażem, w dziwacznych szkłach kontaktowych, wzbudzający bardziej litość niż przerażenie Manson – deprawatorem młodzieży. W Szwecji uważają, że przypomina postać z komiksu. Byli rozczarowani, że na koncercie w Sztokholmie nie zaskoczył żadną nowością. Przebrany za seryjnego mordercę, biskupa, pokrzywdzona androgina, ratował się niezłą muzyką, bo image ma już dość oklepany.