W Łodzi mam konkurenta, wyłapującego słoneczne plamy – naszego perskiego kota. Na Gwiazdkę przyniosłam go w kapturze, teraz rozrósł się i napuszył. Nie ma spłaszczonego pyska, przy całej długowłosej rasowości została mu w miarę ludzka morda. Jego wędrówki po domu przypominają „chodzenie” zegara słonecznego. Przechodzę za nim od wschodu na zachód, z kuchni do pokojów. Kot łaskawie mnie toleruje. Awansował w swojej łepetynie na człowieka i po największym samcu w rodzinie – moim ojcu, mniejszym – Siostrzeńcu, jest on, obsługiwany przez karmiące, czeszące go samice. Nie dał się wykastrować, udając łagodnego kotka. Schował pazury i kły głęboko w futrzaną duszę. Czasem tylko draśnie spojrzeniem gołębia na balkonie.
Korci mnie powiedzieć rodzinie o ciąży. Założyłam się z Pietuszką, że nie wygadam. Bardziej od studolarowej wygranej zależy mi na ich spokoju. Powiem, kiedy już miną trzy miesiące i na pewno nie poronię. Piotr dzwoni codziennie, rozmawiamy szyfrem: mam apetyt (nie rzygam), żołądek trochę nawala (mdli jak cholera). Szeptem, na zapas, przepraszam go za Grecję:
– Nie wyrobię, dolecieć tak, ale na miejscu zepsuję ci wakacje. Jazda samochodem… mam napady zmęczenia, nie nadaję się do niczego…
Z powrotem u Beaty w Warszawie na podłodze, otoczona różami. Wieczorem telefon od Piotra. Siedząc tydzień w samotności, nie wytrzymał i powiedział swojej siostrze. Czuję się zwolniona z zakładu: zanim się zastanowiłam, wystukałam numer do Łodzi:
– Kochani, jestem w ciąży.
– CO? – nie dziwię się temu wielkiemu CO? Wyjechałam od nich pięć godzin temu bez ciąży. Po kolei biorą słuchawkę. Tata obiecuje wozić wózkiem, ma doświadczenie z Siostrzeńcem. Siostrzeniec chce natychmiast wypożyczyć dzidziusia (do gry komputerowej?). Siora w skowronkach, przestrzega przed myciem okien, sprzątaniem, dźwiganiem – od tego można poronić. Mama w szoku. Właśnie wzięła tabletki na serce i zasypiała.
– Dziecko, czy ty dasz sobie radę?
– Mamusiu, w najgorszym przypadku oddam do domu dziecka – z Łodzi poważna cisza. To nie moment na żarty. – Nie, no oczywiście, nie oddam.
Beata radzi zadzwonić jeszcze raz, uspokoić.
– Zrozum, jesteś daleko od nich, nie wiedzą, jak żyjesz, może martwią się o twoją przyszłość, czy weźmiecie ślub, to inne pokolenie…