W muzeum zaledwie kilka rzeźb, reszta to potłuczone fragmenty. Łażę w kółko, oczywiście z ciążowymi przerwami na toaletę. Słynny delficki Woźnica, kurosi, Sfinks z Naksos. Za bardzo się przyzwyczaiłam do reprodukcji antycznej sztuki. Tutaj nagle widzę zupełnie inne rzeźby. Jakby dwuwymiarowosc kiepskich zdjęć zabrała im jeszcze jeden wymiar – realności. Mocniejszej od klasycznego piękna, przypominającego odlany proporcjonalnie gips. Woźnica, trzymający lejce, jest żywy. Zakuty w zielonkawy, miedziany pancerz, chroniący w nim ten realistyczny gest na tysiąclecia.
Popękane fragmenty greckich płaskorzeźb nie są dekoracyjnym fryzem z Mitologii. Ci ludzie naprawdę ucztują, walczą z czasem, ścierającym z powierzchni istnienia kawałki ich rąk, nóg i mężnych ramion. Siłą tej sztuki wcale nie było piękno. Ono bywa martwe, zaskorupiałe w doskonałości. To, co zostało z antycznej Grecji – to witalność. Trochę po dionizyjsku rozhukana, trochę barbarzyńska, jak w ponad dwumetrowych kurosach, wykutych z niepolerowanego kamienia. Ich zaciśnięte dłonie przypominają głazy. Monumentalne nogi robią nieśmiały krok do przodu. Jakby się właśnie przebudzili z kamiennego, brutalnego snu i wkraczali w świat wyrafinowanego antyku, gdzie ciała będą wysmukłe i błyszczące marmurem niby skóra oliwą. Kurosi idą ku klasycznej greckiej sztuce ze świata ciężkich, ledwo ociosanych bloków skalnych Egiptu. Mają jeszcze hieratyczne ciała, podobniejsze kolosom niż ludziom. Ale ich krok do przodu to ucieczka z klatki nienaruszalnego, gdyż boskiego kanonu, powielanego przez tysiąclecia. W Grecji zamiast obojętnej maski będą mieli własne rysy twarzy, a więc psyche, ożywiającą prawdziwe ludzkie ciało.
Egipski kanon sztuki przypomina rysunek za pomocą ekierki przykładanej do bóstw, odmierzającej metafizykę. Grecy stosowali swoje kanony, idealizując naturę, lecz na ludzką miarę, co dawało sztuce witalną zmienność życia zamiast hieratyczności boskiego istnienia. Boskie, martwe – bo wieczne – istnienie przeciw ludzkiemu byciu. Różnorodności życia. I ta witalność przetrwała po śmierci greckiej sztuki, bogów, ludzi. Przyciąga moje oczy, oszałamia jak życie, przekazywane przez pokolenia.
Następne niecierpliwe pokolenie w moim brzuchu domaga się obiadu, nie kopaniem, ale mdłościami i bekaniem, rozchodzącym się po muzealnych salach.