Выбрать главу

Startujemy, odrywam się od siebie. Bez mdłości, głodu, jestem znowu pojedyncza, „nieobciążona”. Pod nami Olimp, po którego zdobyciu Aleksander Macedoński (Gagarin swoich czasów) stwierdził: „Bogów nie ma”.

Na Mount Evereście też nie ma bogów. Boginią jest Czomolungma, wystarczy. Podsypiam, marzę o klubie dla kobiet w ciąży. Salon zapachów, dobrego (dla dziecka) jedzenia, pokoik z USG, gdzie można mieć widzenie z maleństwem (strasznie chciałabym Cię znowu zobaczyć). Przecież matka ma prawo widzieć swoje dziecko niezależnie od jego wieku. Spotkania z psychologiem, lekarzem, rozmowy z klubowiczkami. Ostateczny luksus – basen. Ech, fanaberie, moja pani; ciążowa sukienka i politowanie, potem śmieszny dodatek rodzinny, tyle się należy.

„Klub 9 miesięcy” przyszedł mi do głowy po rozmowie z Jagą. Kto lepiej zrozumie, wesprze (niech pani prze, prze!) ciężarną niż druga kobitka w stanie zwariowanie odmiennym?

Dziesięć kilometrów nad Polską. Tatry wąziutkie, nie wyglądają na poważne góry, raczej plac budowlany z hałdą wapna. W Krakowie wyraźny Rynek. Daje się chyba odróżnić renesans Sukiennic od gotyku Mariackiego.

Godzinę później pilot poucza:

– Proszę zapiąć pasy. Zaraz wylądujemy w Sztokholmie. Po prześwietleniu sumień przez celnika wrócimy do rzeczywistości (oklaski).

Coraz bliżej szaro – zielone wyspy. Szwecja z góry: chorobliwa wysypka, zagrzybiałe liszaje. Spadamy ciężko, kamiennie, na dudniący pod samolotem granit. We Francji lądowanie jest wślizgiwaniem, w Polsce opadnięciem kwoki na kurnik Okęcia.

Sześćdziesiąt kilometrów z lotniska do domu. Tutaj już jesień. Złotoczerwony blask drzew, wypalony słońcem, którego dawno nie ma.

Obwąchiwanie domu: kanapa nadal truje. Wyjadam z lodówki zapasy i czuję się usprawiedliwiona. Zaspokajam nie siebie, ale dziwny głód, nie mój.

Późnym wieczorem telefon od Wojtka z Paryża. Stracił pracę, przynajmniej połowę dochodów – umarł Książę. Nic nie wiedzieliśmy, bo i skąd? Wojtek wcale nie lituje się nad sobą (troje dzieci, niespłacony dom), autentycznie przeżywa odejście Giedroycia. Odejście od słynnego biurka, na chwilę do szpitala i potem…

W „Kulturze” będzie muzeum, instytut. Dla mnie i Czapski, i Redaktor zostali w swoich pokojach pochyleni nad przeszłością, pożółkłą jak stare roczniki „Kultury”.