Выбрать главу

Od dzisiaj do dziesiątego wymyślamy z Pietuszką treatmenty Miasteczka. Jedenastego października siadam do dialogów i trzydziestego wysyłamy odcinki dla Produkcji. Mogę od razu wyrwać z kalendarza cały październik i wrzucić do kosza.

Odśpiewuję Kiedy ranne wstają zorze… i coś „haczy” mi rękę, kiedy się żegnam;

– W imię Ojca i Syna – z lewa na prawo – i Ducha Świętego – powtarzam, od lewej w prawo, z trudem przeciągając tą lewą, grzeszną, na prawą stronę, nawracając ją na dobry kierunek.

Po robocie (zarys dwóch odcinków) spacer do dębowej alei. Dlaczego dęby były święte? Uderzał w nie najczęściej piorun? W te nasze na szczęście nie, ale od dołu przyciągają latem poziomki i borowiki. Teraz zimno wygryzło w liściach dziury, prześwitują gałęzie. Dziwacznie poskręcane dębowe gałęzie z węzłami sęków. Rosną, omijając niewidzialne przeszkody. Obrastają powietrze, pełne sprzeczających się duchów, tutejszych trolli. Zmagają się z nimi w walce. Wyprostowane, gdy poddają się ich mocarnej sile. Zwycięsko pokrzywione, kiedy więżą ją w sobie, oplatając konarami.

O ósmej zmierzch. Jesienna ciemność, z chmur, z gęstej czerni polarnej nocy. Na północ stąd jest już tylko zimniej, karłowaciej i biegun.

„Zima” – poetyckie nazywanie powtarzającego się co roku zlodowacenia.

Pietuszka jedzie na dyżur, zostaję sama z mdłościami. Nie wiem, jak siedzieć, żeby było wygodnie. Nie mam siły czytać, zasnąć też nie. Chyba zaczynam być zła na swój brzuch. Nie powinnam, ale mam dość. „Cud życia” – owszem, ale będzie cudem, jeżeli przeżyję do porodu.

Dzwoni Pietuszka. Skarżę mu się na siebie, na Maleństwo.

– Co dzisiaj produkujemy? Ucho? Oko? – próbuje mnie zabawić.

– Może osobowość, i dlatego mdli.

2 X

Chciałabym codziennie podglądać na USG swoje – moje dziecko. Skąd pewność, że ono tam jest? Od mdłości i rośnięcia brzucha? Żaden dowód. Wgapiam się w Jego pierwsze zdjęcie… Maleństwo jest najbliżej, jak można być, a ja patrzę na fotografię kogoś niemal z zaświatów. Wkleić do albumu? Rodzinne albumy… te zadowolone miny, napuchnięte obłudą uśmiechy. Przeszłość nie jest przezroczysta. Ona jest napasiona tym, co było, nami.

W Szwecji nie ma kapliczek, jest za to nadprzyrodzony kolor jednego z buków nad pobliskim potokiem. Stygmat omszałej zieleni na korze. Zestawienie barw niemal cielesne. Z wrażenia chce się przyklęknąć. Zielony – kolor nadziei. Kolor jest długością fali promieniowania. Czemu by nie odpowiednio długi promień (zabarwionej nadzieją łaski), dotykający oczu, duszy. Objawienie zieleni, skłaniające do kontemplacji. Abstrakcyjna kapliczka przydrożna. Zmuszająca uznać lepszy gust Kolorysty, „narzucającego wybór barw w tym świecie”.