W „Nyheters” artykuł o pisarce Carinie Rydberg i jej przebojowych Diabelskich sztuczkach, w których swobodnie miesza własną prywatność z literaturą. Opisuje romanse ze znanymi osobistościami. Śmiała dziewczyna. A gdyby tak ściągnąć te nie najczystsze prześcieradełka, jakimi zasłaniają się poniektórzy moi byli? Autorytety moralne, luminarze etyki i sztuki. Zresztą kto by w to uwierzył? Kłamstwa łatwiej uchodzą za prawdę. Sami wydają książki, w których pozują na wyrocznie moralności i smaku.
Grafomańskie opluwanie innych to nie literatura, panowie, ale opisywanie łóżka jest równie dobrym tematem, jak każdy inny. W pisaniu, w dobrym pisaniu nawet kamuflaż bywa wiwisekcją. Rydberg odważnie przerabia siebie na literaturę. Mimo że pozornie mężczyźnie obyczajowa szczerość dodaje kolorytu, a kobiecie siniaków.
Autor tekstu nie odmawia Rydberg talentu (to uznano już przy jej poprzedniej książce), zastanawia się natomiast, czy pisarka, wymachując piórem, nie drażni tym penisowatym atrybutem pisarzy mężczyzn. Poza tym jest tak chuda, że nie menstruuje. Reszta artykułu mądrzejsza, bez tego błotka obyczajówki, ekscytacji i rubaszno – oślizłego pomruku, słyszalnego niekiedy z polskiej zagrody dla krytyki, gdy pisarzem jest kobieta.
Pomysł na pracę magisterską: „Wpływ penisokształtnych narzędzi pisania na rozwój pisarstwa męskiego do schyłku XX wieku w świetle rozwoju informatyki i pisarstwa kobiecego, posługującego się dotykiem łechtaczkopodobnych klawiszy komputera i myszki”.
Miska spaghetti na obiad. Po godzinie pustka w żołądku.
– Pietuszka, chyba się zaczęło: konkurencja o jedzenie. Maleństwo wyjadło mi cały talerz.
– No, to poczekaj na kopa w miednicę: „Mama, deser!”