Выбрать главу

Mieszkania zalkoholizowanego personelu były przy szpitalu w lesie. Wyrwałam się na spacer z tych koszarów szaleństwa. Doszłam do zakątka, gdzie zwątpiłam w swoje zdrowe zmysły: sosny rosły tam poziomo, równolegle do ziemi. Powiedziano mi, że to albo tajemnicze promieniowanie pokrzywiło drzewa, albo niemieccy leśnicy pogięli je dla łatwiejszej obróbki stolarskiej.

Przed wyjazdem pokazałam cioci misia. Pogłaskała go po przezroczystym oczku:

– Nie ma drugiego? Czegoś dla niego poszukam, musi mieć dwa.

Nie pamiętała, że to prezent od niej. Niewiele już pamiętała, popijając na zdrowie. Na zapomnienie kolejnej nieszczęśliwej miłości do adwokata, który z przepicia przestał mówić. Widziałam ją tylko dwa razy – na przedwojennym zdjęciu i wtedy latem. Zapamiętałam przed szpitalem, gdy odjeżdżaliśmy. Machała do nas szczupłą ręką, długimi czerwonymi paznokciami. Chwiała się na wysokich obcasach, w letniej sukience. Była podobna do Marleny Dietrich, ładniejsza od niej, bo naprawdę nieszczęśliwa.

W Międzyzdrojach, na wczasowej kwaterze, spaliśmy całą rodziną w jednym pokoju. Którejś nocy obudziło mnie drapanie w materac. Tata też je słyszał.

– Musiał nam wejść do pokoju kot. Zajrzeliśmy pod łóżka – pusto. Zgasiliśmy światło… i znowu drapanie pazurami. Mama z Siostrą uznały, że mamy zwidy, w pokoju nie ma kota i nic nie słychać. Rano, idąc do stołówki na śniadaniową owsiankę, zobaczyłam przycupniętego pod samochodem kotka. Pogłaskałam go po brudnej główce. Kociak spojrzał na mnie pod słońce. Przewiercało mu oczy. Były przezroczyste jak paciorkowe oczy Przylepiaczka, ale bez koloru… Przeświecały przez nie oczodoły… Popatrzyłam z bliska: kotek miał wydłubane oczy. Podeszła do mnie mama:

– Wracamy do Gryfina, tej nocy umarła ciocia, dzwonili ze szpitala.

Znaleziono ją na łóżku, wczepioną połamanymi paznokciami w materac, prześcieradło spadło na podłogę. Umierała samotnie w strasznych mękach. Nie wiedziałam, że po środkach nasennych też się cierpi, chociaż przez sen.