Выбрать главу

Pomyślałem, że Ewa mogła po prostu iść do kina. Od dawna szykowała się na słynny film japońskiego reżysera. Wyszła rzeczywiście wcześnie rano, załatwiła sprawy ze swoją firmą; poszła do kina, a potem na spacer. Przez chwilę nawet ta myśl wydawała mi się zupełnie prawdopodobna.

– Tak, tak, niełatwo jest oderwać się od wirówki nonsensu w „Cafe Snob”, a eseista Sobieski to potrafi.

Oczywiście do kina na pewno nie poszła, nigdy nie chodziła sama. Mogła na przykład wstąpić do tych znajomych, u których byliśmy wczoraj, do tej lekarki, mogła czegoś u niej zapomnieć i teraz wrócić i zostać na herbacie. Albo mogły razem pójść do kina. Potem pomyślałem, że jeżeli rzeczywiście wyszła o piątej rano, to sprawa może wyglądać jeszcze gorzej, i wtedy właśnie przez chwilę zacząłem się bać. Ale odrzuciłem zaraz tę myśl i tę sprawę, czując znów ciężar odpowiedzialności i winy, wróciłem do historii z kinem, która nie była dla mnie taka niekorzystna – Ewa mogła uspokoić się, porozmawiać z ludźmi. Wydawało mi się, że za dużo rozmawialiśmy ze sobą, że za dużo sobie mówiliśmy, za często byliśmy razem. A może właśnie Ewa wyjechała na parę dni, na tydzień? Pomyślałem, że chyba nie czułbym się z tym źle. Potem znów zrobiło mi się jej żal i poczułem za to złość do siebie. Przypomniałem sobie, jak mówiła mi, że wyjedzie na parę dni, obserwując mnie uważnie, wyczekując mojej reakcji, a ja odpowiadałem wykrętnie, czując jej ciężką, duszącą podejrzliwość.

– Mamy wiadomości, że ona – pokazał Jarosław dziewczynę – ma ojca nauczyciela, który spłukuje się na nią, oraz szesnaście lat. Ona uważa jednakże, że spłukuje się na nią za mało, poza tym konfrontując zasady ojca z życiem oraz jego mieszkanie z innymi mieszkaniami jest właśnie w trakcie poszukiwania zasad innych.

– Ty jej znajdziesz, nie, Jarek? Znajdziesz jej – roześmiał się szeroki.

– To zresztą są tylko przypuszczenia – nie zwracając na niego uwagi ciągnął Jarosław – Kim jest twój ojciec? – spojrzał na dziewczynę.

– Pracuje w banku. – Dziewczyna starannie ułamywała główki zapałek.

– Jako właściciel?

– Co się, Jarek, wygłupiasz – roześmiał się szeroki. – Ty jak co powiesz…

Ten kolega ze studiów – chyba Władek – skończył rozmawiać przez telefon, skłonił się niezgrabnie w moją stronę i szedł opięty zniszczoną motocyklową kurtką, z hełmem w ręku, dochodził już do drzwi, i wtedy właśnie odleciał nagle śmiesznie do tyłu, zatoczył się na szatnię i zatrzymał podnosząc rękę do twarzy, a za nim wszedł duży, odrobinę chwiejący się na nogach, gładko przylizany właściciel warsztatu samochodowego, którego znałem z widzenia, któremu ostatnio szło coraz gorzej i zaczął ostro pić. Z tyłu przytrzymywał go za rękę o wiele niższy, z małą szarą twarzą. Teczkę trzymał w jednej ręce, drugą wczepiał się w niego powtarzając: „Tadek, to nie ten.”

Władek rozejrzał się, przejechał spojrzeniem po mnie i poszedł w stronę drzwi.

– To nie ten – zapiszczał znowu mały, szary. – Coś ty, Tadek, coś ty!

– Panowie, dzwonię po milicję – wysunął się zza kontuaru szatniarz i zaraz, odepchnięty, poleciał na bok.

– Może i nie ten – powiedział duży z czerwoną gębą – może i nie ten, ale jak nie ten, to niech pokaże ptaka. Może pokazać, nie?

– Przepraszam pana – powiedział Władek cicho, dotknąwszy ręką twarzy. – Proszę mnie przepuścić.

– Nie przepraszaj, chamie, tylko pokaż ptaka. No już! – zamachnął się szeroko. Jarosław złapał mnie mocno za marynarkę. – Czekaj! – syknął – czekaj!

– No już, wyjmuj!

– Coś ty, Tadek, coś ty!

Teraz krótko zamachnął się Władek. Duży poleciał na drzwi i wolno osunął się po nich na ziemię. Władek skręcił w stronę szarego, który zaszył się w kąt. Potem nagle włożył hełm na głowę i wyszedł.

– Ładnie go uderzył, musiał kiedyś ćwiczyć. Pan go zna? – zwrócił się do mnie szeroki, przyjaciel Jarosława.

– Może ćwiczył – odpowiedziałem.

Jarosław spokojnie podniósł kieliszek. – No i w porządku – powiedział. – Zawsze w końcu można było doskoczyć, ale tak jest o wiele lepiej. Zgarnęliby nas wszystkich, a nie mam ochoty nocować w komisariacie. Może to dlatego, że nocowałem tam wczoraj. W dość podobnej sytuacji. Duży, podtrzymywany przez szarego, wolno podnosił się z ziemi.

– Widzisz, Tadek, widzisz – pochlipywał tamten, Duży wytarł zakrwawione usta i odepchnął go na bok. Teraz weszło dwóch milicjantów, szatniarz, nerwowo gestykulując, wyjaśniał im sytuację.

– Szybko są – z uznaniem uśmiechnął się szeroki. Spojrzał na zegarek. – Pięć minut.

– Właśnie – skrzywił się Jarosław. – Śródmieście. Widziałem, jak szatniarz dzwonił – rzucił w moją stronę.

Blada szesnastoletnia bawiła się zapałkami.

– Zachowanie wasze, jakkolwiek niezbyt może etyczne, oparte jednak było na przesłankach dość racjonalnych – wolno, z namysłem rozpoczął Jan B.

– Jedziesz z nami? – rzucił w moją stronę Jarosław.

– Powiedziałem, że może pojadę. Jan B. oświadczył, że zostaje, ponieważ jest za pół godziny umówiony z eseistą Sobieskim.

– Rodzice wzięli wóz – wyjaśnił w moją stronę szeroki. – Tak więc, niestety, taksówką. Kiwnąłem głową, co miało oznaczać zainteresowanie i współczucie.

– A co za rzecz? – spytała blada szesnastoletnia.

– Opel Record, nic takiego.

– Zawsze niezły.

– Pewnie, że niezły. Ciągnie sto pięćdziesiąt, automatyczna skrzynią – wyjaśniał już na ulicy szeroki.

– Normalnie – kiwnęła głową dziewczyna.

– Jesteś inteligentny – spojrzał na mnie Jarosław – i masz niezły warsztat. To dobrze, że trzymasz się Tomasza, to dobra szkoła. Sporo się od niego nauczysz. Powinieneś zacząć pisać o literaturze. Co jest z tobą? – spojrzał uważnie.

Powiedziałem, że nic i że może istotnie zacznę pisać o literaturze. Byłem właściwie pewny, że Jarosław wie o Tomaszu i że oczywiście przecenia stopień mojej z nim zażyłości. Przy okazji zastanowiłem się, czy on też kiedyś rozmawiał z Tomaszem i z jakim wynikiem. To trochę poprawiło mi humor.

Taksówka wjechała na most, szeroki rozmawiał z szoferem, blada szesnastoletnia przylepiła twarz do szyby patrząc na rzekę.

– Wygląda na to, że jednak masz do mnie żal! – Jarosław ostro zwrócił się w moją stronę.

– O to, że cię przytrzymałem? Może o coś innego? Może mój sposób bycia ci nie odpowiada? Może uważasz, że jestem na przykład wykolejony?

Odpowiedziałem, że może istotnie jest wykolejony, ale jest mi to zupełnie obojętne i nie mam w związku z tym do niego żadnych zastrzeżeń.

– A dlaczego myślisz, że jestem wykolejony? Może ja, na przykład, robię pewne rzeczy, bo mi to procentuje, rozumiesz, opłaca się? Albo może, na przykład, chciałbym, żeby mnie ktoś zatrzymał. Może sprawdzam, czy w ogóle ktoś mnie gdzieś zatrzyma, i myślę, że raczej nie. A może to, co robię, jest bardzo potrzebne różnym innym ludziom, żeby, na przykład, mogli utwierdzać się w swojej normalności, mieć gwarancję, że jak nie zaczną tak jak ja, to wszystko jest w porządku, oni są w porządku, nic im nie grozi. Ja jestem potrzebny jako firma, ale skąd wiesz, czy mnie to cieszy?

– Myślę, że cię to raczej cieszy – powiedziałem. Popatrzył na mnie przez chwilę i potem roześmiał się. Szeroki spojrzał zainteresowany, dziewczyna nie odwróciła się, uważnie obserwowała pustą ulicę.

– Może, ale na pewno tego nie wiesz.

Taksówka zatrzymała się przed jednopiętrową willą.

– No i jesteśmy. – Szeroki wyciągnął klucze. – Zapraszamy do środka. Weszliśmy do hallu.