Kołysząc lekko skorupą, były Wielki Bóg Om wyruszył, by zbadać Cytadelę, wzniesioną ku Jego większej chwale.
Nie mógł nie zauważyć, że wiele się zmieniło przez trzy tysiące lat.
— Ja? — wystraszył się Brutha. — Ale… Ale…
— Nie sądzę, żeby chciał cię ukarać — uspokoił go Nhumrod. — Chociaż na karę zasługujesz, oczywiście. Wszyscy zasługujemy — dodał pobożnie.
— Ale dlaczego?
— …dlaczego? Powiedział, że chce tylko z tobą porozmawiać.
— Przecież nie mogę powiedzieć absolutnie niczego, co kwizy-tor chciałby usłyszeć! — jęczał Brutha.
— …usłyszeć. Jestem przekonany, że nie zamierzasz kwestionować życzeń diakona.
— Nie, nie. Oczywiście, że nie. Brutha zwiesił głowę.
— Dobry chłopak — pochwalił go Nhumrod. Poklepał Bruthę po plecach tak daleko, jak tylko mógł sięgnąć. — A teraz biegnij. Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze. — A że i jego wychowano w uczciwości, dodał jeszcze: — Prawdopodobnie dobrze.
Liczne procesje, istotne w złożonych rytuałach Wielkiego Oma, wymagały łagodnych, długich pochylni, więc w Cytadeli niewiele było schodów. Te nieliczne, które zbudowano, były dość niskie, by nie przeszkadzać starcom w stawianiu chwiejnych kroków. W Cytadeli żyło bardzo wielu starców.
Wiatr bez przerwy nawiewał piasek z pustyni. Na schodach i na dziedzińcach tworzyły się wydmy, niezależnie od tego, czego potrafiła dokonać armia uzbrojonych w miotły nowicjuszy.
Ale żółw ma bardzo niesprawne łapki.
— Będziesz Budował Niższe Stopnie — syknął, podciągając się w górę.
Czyjeś stopy przebiegły obok, o kilka cali od niego. Korytarz był jedną z głównych arterii Cytadeli, prowadzącą do Placu Żalów. Codziennie przechodziły tędy tysiące pielgrzymów.
— Niech twoje stopy odpadną od ciała i będą pochowane pod kopcem termitów! — wrzasnął.
Od razu poczuł się trochę lepiej.
Stopa następnego pielgrzyma kopnęła go i pchnęła po kamieniach. Wylądował z brzękiem na wygiętej metalowej kracie umieszczonej nisko w bocznej ścianie. Tylko błyskawiczny chwyt szczęk uratował go przed prześliźnięciem się na drugą stronę. W rezultacie zawisł nad piwnicą.
Żółw posiada niewiarygodnie potężne mięśnie szczęk. Om za-kołysał się, machając w powietrzu łapkami. W porządku… Żółwie w pociętym rozpadlinami, kamienistym terenie są do tego przyzwyczajone. Wystarczy teraz zaczepić łapką o kratę…
Jego uwagę zwróciły jakieś ciche odgłosy. Usłyszał brzęk metalu, a potem bardzo cichy jęk.
Om przesunął jedyne oko.
Krata tkwiła wysoko w ścianie bardzo długiego, niskiego pomieszczenia. Światło wpadało tu przez liczne szyby oświetleniowe, jakich mnóstwo przecinało mury Cytadeli.
Vorbis uważał, że to bardzo ważne. Inkwizytorzy nie powinni pracować w mroku, twierdził, ale w pełnym blasku.
Żeby dokładnie widzieli, co robią.
Om też widział.
Przez dłuższy czas zwisał z kraty, niezdolny oderwać wzroku od rzędu ław.
Generalnie Vorbis nie popierał używania rozgrzanych do czerwoności szczypiec, łańcuchów z kolcami ani urządzeń z wiertłami i wielkimi śrubami — chyba że na publicznych pokazach podczas ważnych postów. Zadziwiające, zawsze powtarzał, czego można dokonać zwykłym nożem…
Ale wielu inkwizytorów wolało stare metody.
Po chwili Om bardzo powoli podciągnął się do kraty; drżały mu mięśnie szyi. Jak stworzenie myślące o czymś innym, zaczepił o pręt najpierw jedną przednią łapkę, potem drugą. Tylne przez moment wisiały w powietrzu, ale zaraz sięgnął pazurkiem do szorstkiego muru.
Naprężył mięśnie i wydobył się do światła.
Odszedł wolno, trzymając się blisko ściany, by unikać stóp pielgrzymów. Co prawda i tak musiał chodzić powoli, ale teraz szedł powoli, ponieważ myślał. Większości bogów równoczesne chodzenie i myślenie sprawia poważne kłopoty.
Każdy mógł wejść na Plac Żalów. Była to jedna z największych swobód omniańskich.
Wiele istniało sposobów przekazywania próśb Wielkiemu Bogu Omowi, ale zależały głównie od tego, na co wierny mógł sobie pozwolić — co jest słuszne, właściwe i dokładnie takie, jak powinno. Przecież ci, którzy osiągnęli sukces na tym świecie, w oczywisty sposób dokonali tego przy aprobacie Wielkiego Boga; nie można bowiem wierzyć, że dokonali tego przy Jego dezaprobacie. Na tej samej zasadzie Kwizycja mogła działać bez żadnych pomyłek. Podejrzenie było dowodem. Czy istniała inna możliwość? Wielki Bóg nie uznałby za stosowne wzbudzać podejrzeń w umysłach swych inkwizytorów, gdyby nie powinny się tam słusznie pojawić. Dla kogoś, kto wierzył w Wielkiego Boga Oma, życie było naprawdę całkiem proste. A czasami także bardzo krótkie.
Zawsze jednak zdarzali się nierozważni, niemądrzy i tacy, których — z powodu jakiegoś błędu czy niedopatrzenia w tym lub przeszłym życiu — nie było stać nawet na szczyptę kadzidła. Ale Wielki Bóg w swej mądrości i miłosierdziu, spływających na Jego kapłanów, takim ludziom także stworzył możliwość.
Modlitwy i błagania można było wznosić na Placu Żalów. Z pewnością były wysłuchiwane. Może nawet spełniane.
Tuż za placem, który był kwadratem o boku ponad stu sążni, wyrastała Wielka Świątynia.
Tam, bez cienia wątpliwości, Bóg słuchał.
A w każdym razie gdzieś w pobliżu…
Codziennie na Placu Żalów zjawiały się tysiące pielgrzymów.
Pięta jednego z nich trąciła Oma tak mocno, że aż odbił się od muru. I natychmiast ktoś uderzył go kulą i pchnął w tłum, wirującego na krawędzi skorupy niczym moneta. Wyhamował na posłaniu starej kobiety, która — jak wielu innych — uważała, że skuteczność jej modlitw będzie tym większa, im więcej czasu spędzi na Placu Żalów.
Bóg zamrugał oszołomiony. To było prawie tak fatalne jak orły. Prawie tak jak piwnica… Nie, chyba nic nie było tak złe jak piwnica…
Pochwycił kilka słów, zanim kolejna stopa odkopnęła go dalej od staruszki.
— Susza dręczy naszą wioskę od trzech lat… Odrobinę deszczu, Panie!
Wirując na czubku skorupy, zastanowił się, czy właściwa odpowiedź nie skłoni ludzi, by przestali go kopać.
— Żaden problem — wymamrotał.
I znowu czyjaś stopa posłała go, niedostrzeżonego przez wyznawców, pomiędzy las nóg. Świat zmienił się w rozmazane plamy.
— Panie, dlaczego mój syn musi trafić do Boskiego Legionu? — dosłyszał starczy głos przesiąknięty brakiem nadziei. — Kto teraz zadba o gospodarstwo? Czy nie możesz wziąć jakiegoś innego chłopaka?
— Nie martw się o to — pisnął Om.
Sandał uderzył go pod ogon i przerzucił o kilka łokci po bruku. Nikt nie patrzył pod nogi. Uważano powszechnie, że wpatrywanie się w złote rogi na dachu świątyni dodaje modlitwom mocy. Gdy ktoś niejasno rejestrował obecność żółwia — w formie uderzenia w kostkę — szybko pozbywał się problemu odruchowym pchnięciem drugą nogą.
— …moja żona, chora na…
— Zgoda! Kop…
— …oczyść studnię w naszej wsi, zbrukaną…
— Załatwione!
Kop…
— …co roku nadlatuje szarańcza i…
— Obiecuję, tylko… Kop…
— …pięć miesięcy temu zaginął na morzu…
— …przestańcie mnie kopać!
Żółw wylądował na chwilowo pustym kawałku bruku.
Widoczny…