Znaczna część zwierzęcego życia opiera się na rozpoznawaniu wzorców, kształtu łowcy i ofiary. Dla oka przypadkowego obserwatora las to… no, po prostu las; w oku gołębia to szerokie, rozmazane zielone tło dla jastrzębia, którego człowiek nie zauważa na gałęzi. Dla maleńkiego punkciku sokoła na wysokości cała panorama świata to tylko mgła w porównaniu z biegnącym wśród traw łupem.
Ze swego stanowiska na samych rogach orzeł wystartował do lotu.
Na szczęście ta sama umiejętność rozpoznawania kształtów, która uczyniła żółwia tak wyraźnie widocznym na placu pełnym ludzi, skłoniła go, by w przerażeniu skierować swe jedyne oko ku górze.
Orły to bardzo proste stworzenia. Kiedy już myśl o obiedzie zagnieździ się w ich mózgu, zwykle pozostaje tam, dopóki nie zostanie zrealizowana.
Przed kwaterą Vorbisa stało dwóch boskich legionistów. Patrzeli z ukosa na Bruthę stukającego nieśmiało do drzwi, jakby szukali powodu, by go zaczepić. Niski siwy kapłan otworzył i wprowadził Bruthę do niedużej, skromnie umeblowanej celi. Znacząco wskazał mu stołek.
Brutha usiadł. Kapłan zniknął za kotarą. Brutha rozejrzał się po celi i…
Ogarnęła go ciemność. Zanim zdążył się ruszyć — a jego reakcje nawet w najlepszych chwilach trudno by uznać za skoordynowane — usłyszał jakiś głos tuż przy uchu.
— Spokojnie, bracie, nie panikuj. Rozkazuję ci nie panikować. Miał na głowie worek.
— Tylko kiwnij głową, chłopcze.
Brutha kiwnął głową. Zakładali ci worek na głowę. Wszyscy nowicjusze o tym wiedzieli. Opowiadali sobie w sypialniach różne historie. Wkładają ci worek na głowę, żeby inkwizytorzy nie wiedzieli, nad kim pracują…
— Dobrze. A teraz przejdziemy do drugiego pokoju. Idź ostrożnie.
Jakieś ręce podniosły go i poprowadziły. Przez opary niezrozumienia wyczuł dotyk kotary, potem zszedł po kilku stopniach do pomieszczenia z piaskiem na podłodze. Ręce obróciły go kilka razy, stanowczo, ale bez złej woli, po czym pociągnęły wzdłuż korytarza. Zaszeleściła następna kotara i objęło go nieokreślone wrażenie większej przestrzeni.
Później, o wiele później Brutha uświadomił sobie, że wcale nie czuł grozy. Zarzucili mu worek na głowę w celi przywódcy Kwizycji, ale nie przyszło mu na myśl, że powinien się bać. Ponieważ miał wiarę.
— Za tobą jest stołek, Brutho. Usiądź. Brutha usiadł.
— Możesz zdjąć worek.
Brutha zdjął worek.
Zamrugał.
Trzy osoby siedziały na końcu pomieszczenia między parą boskich legionistów. Brutha rozpoznał drapieżną twarz diakona Vorbisa; dwaj pozostali to niski, krępy mężczyzna i drugi, bardzo gruby. Nie potężnie zbudowany, jak sam Brutha, ale prawdziwa beczka tłuszczu. Cała trójka miała na sobie proste szare szaty.
Nie zauważył żadnych rozpalonych obcęgów ani nawet skalpeli.
Wszyscy trzej przyglądali mu się z uwagą.
— Nowicjusz Brutha? — spytał Vorbis.
Brutha skinął głową.
Vorbis zaśmiał się krótko, jak często czynią ludzie bardzo inteligentni, którym przyjdzie do głowy jakaś myśl, prawdopodobnie niezbyt zabawna.
— I oczywiście pewnego dnia będziemy musieli cię nazywać bratem Brutha — powiedział. — A może nawet ojcem Brutha? Bardzo zagmatwane, moim zdaniem. Lepiej uniknąć tego zamieszania. Myślę, że trzeba będzie zadbać, byś jak najszybciej został subdiakonem Brutha. Co o tym sądzisz?
Brutha nic o tym nie sądził. Niejasno zdawał sobie sprawę, że mowa o jego awansie, ale umysł miał całkiem pusty.
— Zresztą dość już o tym — zamknął sprawę Vorbis. Mówił lekko rozdrażnionym tonem człowieka, który jest świadom, że w tej rozmowie będzie musiał się napracować. — Czy poznajesz uczonych ojców siedzących obok mnie?
Brutha pokręcił głową.
— To dobrze. Mają do ciebie kilka pytań.
Brutha kiwnął głową.
Bardzo gruby kapłan pochylił się z irytacją.
— Czy masz język, chłopcze?
Brutha kiwnął głową. A potem, czując, że to może nie wystarczy, wysunął go na dowód.
Vorbis uspokajająco położył grubemu kapłanowi dłoń na ramieniu.
— Myślę, że nasz młody przyjaciel jest nieco oszołomiony — rzekł łagodnie. Uśmiechnął się. — Posłuchaj mnie, Brutho… Proszę, schowaj język… Zadam ci teraz pytanie. Rozumiesz mnie?
Brutha kiwnął głową.
— Kiedy wszedłeś do mojej kwatery, przez kilka sekund czekałeś w przedpokoju. Opisz mi go, proszę.
Brutha wytrzeszczył na niego oczy. Ale turbiny wspomnień zakręciły się bez udziału woli, przelewając słowa do świadomości.
— To pokój o boku mniej więcej sześciu łokci. Białe ściany. Podłoga przysypana piaskiem z wyjątkiem kąta przy drzwiach, gdzie widać posadzkę. W przeciwległej ścianie jest okno, mniej więcej sążeń od podłogi. W oknie trzy pręty. Pośrodku stołek na trzech nogach. Święty obraz proroka Ossory’ego, wyrzeźbiony z akacjowego drewna i oprawiony w srebrne liście. W dolnym lewym rogu ramki jest zadrapanie. Pod oknem wisi półka. Na półce leży tylko taca.
Vorbis splótł palce tuż przed swym nosem.
— Na tacy? — rzucił.
— Słucham, panie?
— Co było na tacy, synu?
Obrazy zawirowały przed oczyma Bruthy.
— Na tacy leży naparstek. Z brązu. I dwie igły. Na tacy leży kawałek sznura. Na sznurze są węzły. Trzy węzły. Na tacy leży dziewięć monet. Na tacy stoi srebrny kubek ozdobiony deseniem akacjowych liści. Leży długi sztylet, chyba stalowy, ma czarną rękojeść z siedmioma karbami. Na tacy leży kawałek czarnego materiału. I jeszcze rysik i tabliczka…
— Opowiedz mi o monetach — przerwał mu Vorbis.
— Trzy z nich to centy z Cytadeli. Na dwóch był znak rogów, na trzeciej korona o siedmiu pałkach. Cztery monety bardzo małe i złote. Były na nich litery, które… których nie umiałem przeczytać, ale gdybym dostał rysik, mógłbym chyba…
— Czy to jakaś sztuczka? — spytał gruby kapłan.
— Zapewniam cię — rzekł Vorbis — że chłopiec mógł oglądać pokój nie dłużej niż sekundę. Brutho, powiedz nam o innych monetach.
— Pozostałe monety były duże. I z brązu. To były efebiańskie derechmi.
— Skąd to wiesz? Rzadko sieje spotyka w Cytadeli.
— Widziałem je kiedyś, panie.
— Kiedy to było?
Brutha aż się skrzywił z wysiłku.
— Nie jestem pewien… — zaczął.
Gruby kapłan spojrzał tryumfująco na Vorbisa.
— Aha — rzekł.
— Myślę — mówił dalej Brutha — że to było po południu. Ale może rankiem. Mniej więcej w środku dnia. Trzeciego grune’a w roku Zdumionego Żuka. Do naszej wsi przyjechali kupcy.
— Ile miałeś wtedy lat?
— Niecały miesiąc brakowało mi do trzech, panie.
— Nie wierzę — stwierdził gruby kapłan.
Brutha raz czy dwa otworzył i zamknął usta. Skąd ten grubas może wiedzieć? Przecież go tam nie było!
— Możesz się mylić, synu — powiedział Vorbis. — Jesteś już dużym chłopcem, masz lat… siedemnaście, osiemnaście? Wydaje się nam, że nie mógłbyś sobie przypomnieć obcych monet widzianych przypadkiem piętnaście lat temu.
— Uważamy, że wszystko to zmyślasz — dodał grubas. Brutha nie odpowiedział. Po co miałby cokolwiek zmyślać, skoro tkwiło to spokojnie w jego głowie?
— Czy pamiętasz wszystko, co się z tobą działo? — zapytał krępy mężczyzna, który w czasie całej rozmowy uważnie obserwował Bruthę. Chłopiec był zadowolony ze zmiany tematu.
— Nie, panie. Większość rzeczy.