Выбрать главу
* * *

Błagalnicy rozbiegli się, gdy orzeł przefrunął nisko ponad Placem Żalów. Zakręcił ledwie kilka stóp nad ziemią i wylądował na posągu Wielkiego Oma Tratującego Niewiernych. Był to ptak wspaniały, złocistobrązowy i żółtooki. Spoglądał na tłum z wyniosłą pogardą.

— Czy to znak? — zapytał starzec z drewnianą nogą.

— Tak! To znak! — potwierdziła stojąca obok kobieta.

— Znak!

Ludzie ruszyli do posągu.

— To drań — odezwał się cichy i nieusłyszany głos gdzieś spomiędzy ich stóp.

— Ale czego znak? — spytał starszy mężczyzna, który od trzech dni obozował na placu.

— Co to znaczy: czego? — zdziwił się starzec z drewnianą nogą. — To znak! Nie musi być znakiem czegokolwiek. To bardzo podejrzane, tak pytać, czego to znak.

— Musi być czegoś znakiem — upierał się starszy mężczyzna. — To przecież wynika z odniesienia. Odsłownego. To jest jakmutam od-slowny.

Chuda figura pojawiła się na obrzeżu tłumu. Poruszała się ukradkowo, ale z zadziwiającą szybkością. Miała na sobie djelibę, jak plemiona pustynne, ale na szyi zawiesiła na pasku tacę. Taca niosła złowieszczą sugestię rzeczy lepkich, słodkich i pokrytych kurzem.

— Może to posłaniec samego Wielkiego Boga? — zastanowiła się kobieta.

— To tylko przeklęty orzeł, nic więcej — oświadczył zrezygnowany głos, wydobywający się spomiędzy ozdobnej spiżowej rzezi u podstawy posągu.

— Daktyle! Figi! Sorbety! Święte relikwie! Świeże odpusty! Jaszczurki! Na patyku! — wołał z nadzieją człowiek z tacą na szyi.

— Myślałem, że kiedy On pojawia się na świecie, to jako łabędź albo byk — stwierdził starzec z drewnianą nogą.

— Ha! — zabrzmiał niesłyszany przez nikogo głos żółwia.

— Zawsze mnie to dziwiło — stwierdził młody nowicjusz z tylnych szeregów. — No wiecie… znaczy… łabędzie? Trochę tego… brakuje im męskości, nie?

— Będziesz ukamienowany za bluźnierstwo! — krzyknęła rózgorączkowana kobieta. — Wielki Bóg słyszy każde słowo, jakie wymawiasz bez szacunku!

— Ha! — zabrzmiało spod posągu.

Człowiek z tacą przecisnął się sprawnie trochę bliżej.

— Klatchiańskie rachatłukum! Szerszenie w miodzie! Bierzcie, póki zimne!

— Ale coś jest na rzeczy — mówił starszy mężczyzna głosem nużącym, lecz niepowstrzymanym. — Znaczy, jest w orle coś boskiego, prawda? Król ptaków, mam rację?

— To tylko trochę ładniejszy indyk! — odezwał się głos spod posągu. — Mózg wielkości orzecha.

— Bardzo szlachetny ptak, taki orzeł. I mądry — ciągnął starszy mężczyzna. — Ciekawostka: orły to jedyne ptaki, które odkryły, jak jeść żółwie. Wiecie? Chwytają je, wzlatują bardzo wysoko, a potem rzucają na skały. Skorupa pęka na kawałki. Zadziwiające.

— Pewnego dnia — burknął ponury głos znad ziemi — wrócę do formy, a ty będziesz bardzo żałował, że coś takiego powiedziałeś. Bardzo długo będziesz żałował. Może nawet stworzę więcej Czasu, żebyś miał kiedy żałować. Albo… nie, zmienię cię w żółwia. Zobaczymy, czy ci się spodoba. Ten świst wiatru wokół skorupy, ten grunt rosnący z każdą chwilą… Tak, to będzie ciekawe.

— Okropne — stwierdziła kobieta spoglądając na orła. — Ciekawe, o czym myśli biedne stworzonko, kiedy spada.

— O swojej skorupie, droga pani — wyjaśnił Wielki Bóg Om, próbując wcisnąć się jeszcze głębiej pod spiżowy występ. Człowiek z tacą wydawał się przygnębiony.

— Wiecie co! — zawołał. — Dwie torebki słodzonych daktyli za cenę jednej! Co wy na to? To jakbym sobie rękę odrąbywał. Kobieta zerknęła na tacę.

— Fuj… Muchy wszystko obsiadły! — zauważyła.

— To rodzynki, proszę pani.

— W takim razie dlaczego odleciały?

Człowiek sprawdził. Po czym spojrzał jej prosto w oczy.

— Cud! — krzyknął, dramatycznie wymachując rękami. — Nadchodzi czas cudów!

Orzeł przesunął się niespokojnie.

Rozpoznawał ludzi wyłącznie jako ruchome elementy krajobrazu, które w sezonie wypasu owiec w górach łączyły się jakoś z rzucanymi kamieniami, kiedy pikował, by porwać nowo narodzone jagnię. Poza tym jednak w schemacie świata były równie nieistotne jak kamienie i krzaki. Nigdy jednak nie znalazł się w pobliżu tak wielkiej ich liczby. Wściekłe oczka niepewnie badały tłum.

W tej właśnie chwili na placu zagrzmiały trąby.

Orzeł rozejrzał się nerwowo. Maleńki móżdżek drapieżcy usiłował poradzić sobie z nadmiarem bodźców.

Wreszcie ptak skoczył. Wierni rozstąpili się gwałtownie, schodząc mu z drugi, gdy opadł tuż nad kamienie bruku, po czym wzniósł się majestatycznie ku wieżom Wielkiej Świątyni i gorącemu niebu.

W dole skrzydła wrót Świątyni, każde odlane z czterdziestu ton złoconego brązu, poruszane (jak mówiono) oddechem samego Wielkiego Boga, rozwarły się ociężale i — to właśnie było cudowne — bezgłośnie.

* * *

Wielkie sandały Bruthy stukały głośno o kamienie. Brutha zawsze wkładał w bieg sporo wysiłku: przebierał nogami od kolan, a golenie machały niczym koła łopatkowe.

Za dużo na niego spadło. Ten żółw, który twierdził, że jest Bogiem… A to przecież nie mogło być prawdą, tyle że musiało być prawdą, skoro wiedział to wszystko. Sam Brutha stanął przed sądem Kwizycji. Albo czymś w tym rodzaju. W każdym razie okazało się to mniej bolesne, niż się spodziewał.

Brutha!

Na placu, szumiącym zwykle szeptem tysiąca modlitw, teraz panowała cisza. Wszyscy pielgrzymi spoglądali ku Świątyni.

Czując w głowie wir zdarzeń tego dnia, Brutha przeciskał się przez milczący nagle tłum…

Brutha!

Ludzie mają tłumiki rzeczywistości.

Powszechnie wiadomo, że dziewięć dziesiątych mózgu nie jest wykorzystywane. Jak większość powszechnie znanych faktów, i ten nie jest prawdziwy. Nawet najgłupszy Stwórca nie zadałby sobie trudu, by wkładać do ludzkiej głowy parę funtów zbędnej szarej mazi, gdyby jej jedynym zastosowaniem było — na przykład — służyć jako smakołyk pewnym dalekim szczepom zamieszkującym niezbadane doliny. Ta część mózgu oczywiście jest wykorzystywana. A jedną z jej funkcji jest sprawiać, by cudowne wydawało się normalne, a niezwykłe zmieniało się w zwyczajne.

Ponieważ gdyby tak się nie działo, istoty ludzkie, wobec codziennej przedziwności wszystkiego, chodziłyby dookoła z głupawymi uśmiechami — jak te na twarzach pewnych dalekich szczepów, które od czasu do czasu przeżywają kontrolę władz, a inspektorzy dokładnie sprawdzają zawartość ich foliowych cieplarni. Istoty ludzkie często mówiłyby „Ojej!”. I nikt by właściwie nie pracował.

Bogowie nie lubią ludzi, którzy nie pracują. Ludzie, którzy nie są przez cały czas zajęci, mogliby zacząć myśleć.

Część mózgu istnieje jedynie po to, by do tego nie dopuścić. Jest bardzo sprawna. Potrafi skłonić człowieka, by doświadczał nudy w otoczeniu cudów. A mózg Bruthy pracował teraz gorączkowo.

Dlatego Brutha nie od razu spostrzegł, że przecisnął się przez pierwszy szereg pielgrzymów i wbiegł na środek wolnego pasa. Dopiero kiedy się obejrzał, zobaczył procesję. Cenobiarcha powracał do swych apartamentów, po odprawieniu — a przynajmniej po sennym kiwaniu głową, kiedy odprawiał je kapelan — wieczornego nabożeństwa.

Brutha rozejrzał się, szukając drogi ucieczki. Potem usłyszał gdzieś obok chrząknięcie i wtedy spojrzał prosto na wściekłe oblicza kilku niższych iamów, a między nimi zdziwione i geriatrycznie dobroduszne oblicze samego cenobiarchy.