Выбрать главу

Ostrożnie, ostrożnie… Potrzebujesz jego pomocy, ale nie mów mu wszystkiego. Nie zdradzaj, co podejrzewasz.

— Kiedy zacząłeś myśleć… kiedy sobie to wszystko przypomniałeś? — zapytał Brutha. Fenomen zapominania wydał mu się tak dziwny i fascynujący, jak innym ludziom mogła się wydać myśl o lataniu przez machanie rękami.

— Jakieś dwieście stóp nad twoim ogrodem warzywnym — odparł Om. — A nie jest to miejsce, gdzie odzyskanie świadomości daje satysfakcję.

— Ale dlaczego? Przecież bogowie nie muszą zostawać żółwiami, chyba że tego chcą.

— Nie wiem — skłamał Om.

Jeśli sam do tego dojdzie, jestem skończony, myślał. Mam jedną szansę na milion. Jeśli popełnię błąd, wrócę do życia, gdzie szczęście oznacza liść, którego można dosięgnąć.

Jakaś część jego umysłu krzyczała głośno: Jestem bogiem! Nie muszę tak myśleć! Nie muszę się oddawać w moc człowieka!

Ale inna część, która dobrze pamiętała, jak to jest być przez trzy lata żółwiem, szeptała: Nie. Musisz. Jeśli znowu chcesz wrócić na górę. On jest głupi, nie ma ani krzty ambicji w tym sflaczałym ciele. Ale z nim właśnie musisz pracować…

Boska część tłumaczyła: Vorbis byłby lepszy. Bądź rozsądny. Taki umysł może osiągnąć wszystko.

Przewrócił mnie na grzbiet!

Nie. Przewrócił żółwia.

Tak. Mnie.

Nie. Ty jesteś bogiem.

Tak, ale uporczywie żółwiokształtnym.

Gdyby wiedział, że jesteś bogiem…

Ale Om pamiętał twarz Vorbisa, zaciekawienie w parze ciemnych oczu, za którymi tkwił umysł nieprzenikniony jak stalowa kula. Nigdy wcześniej nie widział takiego umysłu u żadnej istoty, która chodzi na dwóch nogach. To był ktoś, kto prawdopodobnie odwróciłby boga na grzbiet, żeby sprawdzić, co się wtedy stanie. Ktoś, kto nie myśląc o konsekwencjach, wywróciłby cały wszechświat, by zyskać wiedzę, co się dzieje, kiedy wszechświat leży na plecach…

Lecz Om miał do dyspozycji Bruthę, z umysłem tak ostrym jak beza. A gdyby Brutha odkrył…

Albo gdyby umarł…

— Jak się czujesz? — zapytał żółw.

— Niedobrze mi.

— Lepiej wsuń się głębiej pod żagle. Nie chcesz się chyba przeziębić.

Musi być jeszcze ktoś, myślał Om. Niemożliwe, żeby tylko on… Pozostała część tej myśli była tak straszna, że spróbował usunąć ją z głowy, ale nie potrafił.

…niemożliwe, żeby tylko on we mnie wierzył.

Naprawdę we mnie. Nie w parę złotych rogów. Nie w wielki budynek. Nie w strach przed rozżarzonymi obcęgami i nożami. Nie w płacenie danin dla świątyni dlatego, że wszyscy to robią. Po prostu w fakt, że Wielki Bóg Om naprawdę istnieje.

A teraz znalazł się w towarzystwie najpaskudniejszego umysłu, jaki w życiu widziałem — kogoś, kto zabija ludzi, żeby sprawdzić, czy umrą. Osoba typu orła, jeśli w ogóle ktoś taki może istnieć…

Om uświadomił sobie, że słyszy jakieś mamrotanie.

Brutha leżał twarzą w dół na pokładzie.

— Co robisz? — zapytał Om. Brutha odwrócił głowę.

— Modlę się.

— To dobrze. O co?

— Nie wiesz?

— Och.

Jeśli Brutha umrze…

Żółw zadygotał w swej skorupie. Jeśli Brutha umrze, to już słyszał w myślach szum wiatru w głębi gorącej pustyni… …gdzie trafiają pomniejsze bóstwa.

* * *

Skąd się biorą bogowie? I dokąd odchodzą? Próbę odpowiedzi na to pytanie podjął filozof religijny, Koomi ze Smalę, w swej książce Ego-Video Liber Deorum, co tłumaczy się na zwykły język jako Bogowie: Poradnik poszukiwacza.

Ludzie powtarzają, że musi być jakaś Istota Wyższa, ponieważ gdyby nie, jak wszechświat mógłby powstać, co?

I oczywiście musi egzystować Istota Wyższa, twierdził Koomi. Ale we wszechświecie panuje spory bałagan, więc jest równie oczywiste, że to nie Istota Wyższa go stworzyła. Gdyby to ona, to — będąc Wyższą — wykonałaby wszechświat o wiele lepiej, dokładniej planując takie rzeczy, jak — weźmy pierwszy z brzegu przykład — zwykłe nozdrze. Ujmując kwestię innymi słowy, istnienie źle złożonego zegarka dowodzi istnienia ślepego zegarmistrza. Wystarczy się tylko rozejrzeć, by praktycznie wszędzie dostrzec zjawiska wymagające poprawek.

To sugeruje, że wszechświat został prawdopodobnie stworzony w pośpiechu, przez kogoś z podwładnych, gdy Istota Wyższa akurat nie patrzyła. Na tej samej zasadzie plany działań drużyn harcerskich w całym kraju odbijane są na biurowych kopiarkach, gdy nie patrzy kierownictwo.

Zatem, rozumował Koomi, lepiej nie kierować żadnych modłów do Istoty Wyższej. Zwróci to jedynie jej uwagę i może sprowadzić kłopoty.

A jednak, jak się zdaje, na świecie przebywa sporo niższych bogów. Koomi wysunął teorię, że bogowie zaczynają istnieć i rosną, ponieważ się w nich wierzy. Wiara jest pokarmem bogów. Z początku, kiedy cała ludzkość żyła w niewielkich, prymitywnych plemionach, istniały pewnie miliony bóstw. Teraz pozostały zwykle te najważniejsze: miejscowe bóstwa gromu i miłości, na przykład. Te bóstwa zlewały się niczym krople rtęci, gdy niewielkie prymitywne plemiona łączyły się i stawały ogromnymi, potężnymi prymitywnymi plemionami, dysponującymi bardziej wyrafinowanym uzbrojeniem. Ale każdy bóg mógł dołączyć do pozostałych. Każdy bóg mógł zacząć od zera. Każdy bóg mógł nabierać potęgi, gdy rosła liczba jego wyznawców. I słabnąć, kiedy malała. Przypominało to wielką grę planszową.

Bogowie lubili gry — pod warunkiem że wygrywali.

Teoria Koomiego opierała się zasadniczo na starej, dobrej herezji gnostycznej, która pojawia się w całym multiwersum, gdy tylko ludzie podniosą się z kolan i zaczną przez chwilę myśleć. Niestety, wstrząs wynikający z nagłego wzrostu wysokości powoduje zwykle, że ich myślenie jest nieco skrzywione. Irytuje jednak kapłanów, którzy na ogół dają wyraz swemu niezadowoleniu w tradycyjny sposób.

Kiedy Kościół Omniański dowiedział się o Koomim, pokazywano go w każdym miasteczku kościelnego imperium, by zademonstrować zasadnicze błędy jego rozumowania.

Miasteczek było sporo, więc musieli go pociąć na bardzo małe kawałki.

* * *

Postrzępione chmury mknęły po niebie. Żagle trzeszczały na coraz silniejszym wietrze, a Om słyszał krzyki marynarzy, którzy próbowali uciec przed sztormem.

To miał być potężny sztorm, nawet według standardów żeglarzy. Biała piana ukazywał się na szczytach fal.

Brutha pochrapywał w swoim gniazdku.

Om nasłuchiwał wołań marynarzy. Nie należeli do ludzi, którzy zagłębiali się w subtelności. Ktoś zabił morświna, a wszyscy wiedzieli, co z tego wynika. Wynika, że wybuchnie sztorm. Wynika, że statek zatonie. Prosty łańcuch przyczynowo-skutkowy. Sprawa gorsza niż kobieta na pokładzie. Gorsza niż albatrosy.

Om zastanawiał się, czy wszystkie żółwie potrafią pływać. Te morskie potrafiły na pewno. Ale łobuzy miały do tego odpowiednią skorupę.

Prosiłby o zbyt wiele (gdyby nawet miał kogo prosić) Jeśliby liczył, że ciało zaprojektowane do dreptania po suchych pustkowiach miało jakieś właściwości hydrodynamiczne inne od tych, które są konieczne, by pójść na dno.

Co tam. Nie ma o czym mówić. Wciąż przecież był bogiem. Miał swoje prawa.

Zsunął się ze zwoju lin i ruszył ostrożnie na sam brzeg rozkołysanego pokładu. Wklinował skorupę pod słupek relingu, by móc wyjrzeć na spienione wody.