Выбрать главу

— Nie, panie — przyznał Brutha.

— Twoja ignorancja jest dla ciebie najlepszą ochroną, synu. Potem wrócisz tutaj i powiesz mi, co zobaczyłeś.

* * *

Om drzemał w wieczornym słońcu. Brutha znalazł mu miejsce w pobliżu wąskiego końca pokładu, gdzie mógł się wygrzewać, nie zagrożony zbytnio wykryciem przez marynarzy. Zresztą załoga i tak była roztrzęsiona i wolała nie szukać kłopotów.

Żółwie śnią… …od milionów lat.

To był czas snów. Czas nieuformowany.

Pomniejsze bóstwa ćwierkały i brzęczały na pustkowiach, w miejscach zimnych i miejscach głębokich. Roiły się w ciemności, pozbawione pamięci, ale popychane nadzieją i pragnieniem jednego — jedynego, czego pożąda bóg: wiary.

W puszczy nie rosną średnie drzewa. Są tylko wysokie, których korony sięgają nieba. Poniżej, w półmroku, mogą przetrwać jedynie mchy i paprocie. Ale kiedy olbrzym upada, odsłaniając skrawek wolnej przestrzeni, zaczyna się wyścig — wyścig między drzewami ze wszystkich stron, które próbują rozrosnąć się na boki, a młodymi pędami w dole, które usiłują rosnąć w górę.

Czasami udaje się znaleźć trochę przestrzeni dla siebie.

Puszcze rosną daleko od pustkowi. Bezimienny głos, który starał się być Omem, dryfował na wietrze na granicy pustyni. Usiłował być słyszalny pośród niezliczonych innych, próbował nie dać się zepchnąć w głąb. Być może, krążył tak przez miliony lat — nie potrafił mierzyć upływającego czasu. Miał tylko nadzieję i pewne wyczucie obecności rzeczy. I głos.

A potem nadszedł dzień. W pewnym sensie był to dzień pierwszy.

Om od pewnego cza… przez chwilę świadom był obecności pasterza. Stado pasło się coraz bliżej. Deszcz padał rzadko. Brakowało paszy. Wygłodniałe mordki popychały wygłodniałe nogi coraz dalej między skały w poszukiwaniu wzgardzonych wcześniej kęp wyschniętej trawy.

Były to owce — prawdopodobnie najgłupsze zwierzęta we wszechświecie, może z wyjątkiem kaczek. Lecz nawet ich proste umysły nie słyszały głosu, ponieważ owce nie słuchają.

Ale było tam jagnię. Odbiegło kawałek od stada. Om zadbał, by odbiegło kawałek dalej. Za skałę. Zboczem w dół. Prosto w szczelinę.

Beczenie jagnięcia sprowadziło jego matkę.

Szczelina była dobrze ukryta, a owca zadowolona, że znalazła młode. Nie miała powodu, żeby beczeć, nawet gdy pasterz szukał jej między skałami, wołał, przeklinał, a w końcu prosił. Pasterz miał setkę owiec i dziwnym mógł się wydać fakt, że poświęcał całe dnie na poszukiwanie jednej zagubionej. Jednak właśnie dlatego, że skłonny był poświęcić całe dnie na poszukiwanie jednej zagubionej owcy, posiadał ich setkę.

Głos, który miał stać się Omem, czekał.

Dopiero wieczorem drugiego dnia wystraszył kuropatwę, która miała gniazdo niedaleko szczeliny. Właśnie w chwili, kiedy pasterz przechodził w pobliżu.

Nie był to szczególnie imponujący cud, ale dla pasterza wystarczył. Usypał w tym miejscu kamienny kopczyk, a następnego dnia przyprowadził całe swoje stado. I kiedy zasnął w gorące popołudnie, Om przemówił wewnątrz jego umysłu.

Trzy tygodnie później pasterz został ukamienowany przez kapłanów Ur-Gilasha, który w owym czasie był głównym bogiem w okolicy. Ale spóźnili się. Om miał już setkę wyznawców, a ich liczba rosła…

Zaledwie o milę od pasterza owiec i jego stadka przebywał pasterz kóz ze swoim. Zwykły przypadek mikrogeografii sprawił, że pierwszym człowiekiem, który usłyszał głos Oma i który dał Omowi pierwszą wizję ludzi, był pasterz owiec, a nie kóz. Mieli całkiem inne poglądy na świat, więc historia pewnie potoczyłaby się inaczej.

Owce bowiem są głupie i trzeba je pędzić, natomiast kozy są inteligentne i trzeba je prowadzić.

* * *

Ur-Gilash, myślał Om. Tak, to były czasy… Kiedy Ossory i jego zwolennicy wdarli się do świątyni, rozbili ołtarz i wyrzucili kapłanki przez okna, by rozszarpały je dzikie psy — co jest właściwym sposobem rozwiązywania tych spraw — rozległ się wielki płacz i zgrzytanie zębów. A wyznawcy Oma zapalili ogniska w zburzonych halach Gilasha, dokładnie tak, jak zapowiedział prorok, i to się liczyło, chociaż powiedział to ledwie pięć minut wcześniej, kiedy szukali drewna. Wszyscy się bowiem zgadzali, że proroctwo to proroctwo i nikt przecież nie twierdzi, że trzeba bardzo długo czekać, zanim się wypełni.

Piękne czasy. Wspaniałe czasy. Codziennie nowi nawróceni. Potęga Oma rosła niepowstrzymanie…

Ocknął się nagle.

Stary Ur-Gilash. Bóg pogody, zdaje się… Tak. Nie. A może jedno z tych klasycznych bóstw w postaci pająka? Coś w tym rodzaju. Co się z nim stało?

A co się stało ze mną? I jak się stało? Krążył sobie po płaszczyznach astralnych, płynął z prądem i odczuwał rytmy wszechświata, przekonany, że wszyscy ci, no… ludzie tam na dole dalej wierzą. Postanowił trochę ich rozbudzić i nagle… żółw. To jakby iść do banku i odkryć, że pieniądze wyciekały przez jakąś dziurę. Szedł sobie i rozglądał się za jakimś poręcznym umysłem, a nagle był żółwiem, w dodatku pozbawionym mocy, by to zmienić.

Trzy lata patrzenia z dołu praktycznie na wszystko…

Stary Ur-Gilash? Może kręcił się jeszcze gdzieś w postaci jaszczurki, z jednym pustelnikiem jako wyznawcą. Ale raczej przepadł na pustyni. Pomniejsze bóstwa mają szczęście, jeśli dostaną jedną, jedyną szansę.

Coś tu się nie zgadzało. Om nie potrafił tego dokładnie określić. Bogowie powstawali i upadali jak kawałki cebuli w zupie na ogniu, ale teraz było jakoś inaczej. Tym razem coś się nie zgadzało…

Przepędził Ur-Gilasha. To uczciwe — takie jest prawo dżungli. Ale jego nikt przecież nie atakował…

Gdzie jest Brutha?

— Brutha!

* * *

Brutha liczył błyski światła na pustyni. — To chyba dobrze, że miałem lustro, prawda? — zapytał z nadzieją kapitan. — Liczę, że jego wysokość nie będzie się gniewał o to lustro, skoro okazało się użyteczne.

— On chyba nie myśli w taki sposób — odparł Brutha, nie przerywając liczenia.

— Nie. Też tak sądzę — zgodził się smętnie kapitan.

— Siedem, a potem cztery.

— To oznacza dla mnie Kwizycję.

Brutha miał już powiedzieć: „Ciesz się więc, gdyż dusza twoja dozna oczyszczenia”, ale nie powiedział. I nie miał pojęcia dlaczego.

— Przykro mi — rzekł.

Zasłona zdziwienia zakryła na moment smutek kapitana.

— Tacy jak ty tłumaczą zwykle, że Kwizycja jest pożyteczna dla duszy.

— Na pewno jest — zgodził się Brutha.

Kapitan z uwagą wpatrywał się w jego twarz.

— On jest płaski, wiesz? — oznajmił cichym głosem. — Żeglowałem po Oceanie Krawędziowym. Jest płaski i ma Krawędź. I się rusza. Nie Krawędź. Chodzi mi o… o to w dole. Mogą mi obciąć głowę, ale nadal będzie się ruszał.

— Jednak dla ciebie przestanie się ruszać — przypomniał mu Brutha. — Dlatego powinieneś uważać, z kim rozmawiasz, kapitanie. Marynarz przysunął się bliżej.

— Żółw Się Rusza — syknął i odbiegł.

— Brutha!

Poczucie winy szarpnęło chłopcem niczym haczyk złapaną rybą. Odwrócił się i odetchnął z ulgą — to nie był Vorbis, to był tylko Bóg.

Brutha poczłapał na dziób.