Выбрать главу

— Słucham?

Om spojrzał na niego gniewnie.

— Nigdy nie przychodzisz mnie odwiedzić. Wiem, że jesteś zajęty — dodał zgryźliwie. — Ale jakaś szybka modlitwa byłaby miła.

— Przecież byłem u ciebie z samego rana.

— 1 jestem głodny.

— Wczoraj wieczorem dostałeś całą skórkę z melona.

— A kto zjadł melona, co?

— Nie, wcale nie on — zapewnił Brutha. — On żywi się tylko suchym chlebem i wodą.

— Dlaczego nie je świeżego chleba?

— Czeka, aż się zeschnie.

— Tak, można się tego spodziewać — mruknął żółw.

— Om…

— Tak?

— Kapitan powiedział mi coś dziwnego: że świat jest płaski i ma krawędź.

— Tak? No i co?

— No bo przecież dobrze wiemy, że świat jest kulą, ponieważ… Żółw zamrugał niepewnie.

— Wcale nie jest — zaprotestował. — Kto powiedział, że świat jest kulą?

— Ty mówiłeś — odparł Brutha. I dodał: — W każdym razie według Pierwszej Księgi Septateuchu.

Nigdy nie myślałem w ten sposób, uświadomił sobie. Nigdy nie mówiłem „w każdym razie”.

— Dlaczego kapitan powiedział mi coś takiego? — zapytał. — To nie była zwykła rozmowa.

— Już ci mówiłem, że nie stwarzałem świata — odrzekł Om. — Po co miałbym to robić? On już tu był. I nawet gdybym go stworzył, to przecież nie w formie kuli. Ludzie by z niego spadali. Wszystkie morza ściekałyby na dół.

— Nie, gdybyś im kazał pozostać na miejscu.

— Też pomysł!

— Poza tym kula to forma doskonała — dodał Brutha. — Ponieważ w Księdze…

— Nie ma w niej nic szczególnego — mruknął Om. — Jeśli już o to chodzi, żółw jest formą doskonałą.

— Formą doskonalą dla czego?

— Formą doskonalą dla żółwia, chociażby. Takiego morskiego. Gdyby miał kształt kuli, to cały czas wypływałby na powierzchnię.

— Ale to herezja mówić, że świat jest piaski.

— Możliwe. Ale to prawda.

— I naprawdę leży na grzbiecie wielkiego żółwia?

— Zgadza się.

— W takim razie — zawołał tryumfalnie Brutha — na czym stoi żółw?!

Om spojrzał na niego, nie rozumiejąc.

— Na niczym nie stoi — oświadczył. — Wielkie nieba, przecież to morski żółw. Taki z płetwami. On pływa. Po to są żółwie.

— Ja… tego… chyba lepiej pójdę i zamelduję się u Vorbisa. Jeśli musi za długo czekać, robi się bardzo spokojny. Po co ci byłem potrzebny? Po kolacji spróbuję ci przynieść coś do jedzenia.

— Jak się czujesz? — zapytał żółw.

— Całkiem dobrze, dziękuję.

— Odżywiasz się jak należy i w ogóle?

— Tak.

— Miło to słyszeć. No, biegnij już. Przecież jestem tylko twoim Bogiem. — Brutha odchodził już, gdy Om krzyknął za nim: — Ale mógłbyś odwiedzać mnie częściej! I módl się głośniej! Mam dosyć tego nasłuchiwania.

* * *

Vorbis wciąż siedzial w swojej kajucie, kiedy zasapany Brutha przybiegł korytarzem i zastukał. Nikt mu nie odpowiedział. Po chwili oczekiwania pchnął drzwi. Vorbis nigdy chyba nie czytał. Musiał pisać, oczywiście, ze względu na słynne Listy, ale nikt nie widział, jak to robi. Kiedy był sam, spędzał mnóstwo czasu wpatrzony w ścianę albo rozciągnięty w modlitwie na podłodze. Vorbis potrafił przyjąć w modlitwie pozę tak pokorną, że wobec niej postawy obłąkanych władzą imperatorów sprawiały wrażenie uniżonych.

— Ehm… — powiedział Brutha i spróbował zamknąć drzwi. Vorbis niecierpliwie machnął ręką. Potem wstał. Nie próbował nawet strzepnąć kurzu z szaty.

— Wiesz, Brutho — powiedział — nie sądzę, żeby w całej Cytadeli znalazła się choć jedna osoba, która ośmieliłaby się przeszkodzić mi w modlitwie. Baliby się Kwizycji. Wszyscy się boją Kwizycji. Oprócz ciebie, jak się okazuje. Czy lękasz się Kwizycji?

Brutha spojrzał w czarne oczy. Vorbis spoglądał na jego okrągłą różową twarz. Podczas rozmowy z ekskwizytorem ludzie prezentowali szczególny typ twarzy: płaską, bez wyrazu, lekko błyszczącą. Nawet słabo przeszkolony ekskwizytor mógł jak w księdze czytać ledwie przesłonięte winy. Brutha wydawał się tylko trochę zdyszany, ale w końcu zawsze tak wyglądał. To było fascynujące.

— Nie, panie.

— Dlaczego nie?

— Kwizycja nas ochrania, panie. Tak napisano u Ossory’ego, rozdział VII, wers…

Vorbis przechylił głowę.

— Oczywiście, że tak napisano. Ale nie myślałeś kiedyś, że Kwizycja może się pomylić?

— Nie, panie.

— Ale dlaczego nie?

— Nie wiem dlaczego, panie. Po prostu nigdy nie pomyślałem. Vorbis usiadł przy małym stoliczku, zwykłym blacie umocowanym na zawiasach do kadłuba.

— Masz rację, Brutho — rzekł. — Ponieważ Kwizycja nie może się mylić. Wszystko dzieje się tak, jak Bóg zaplanował. Niemożliwa jest myśl, by świat toczył się w inny sposób, prawda?

Obraz jednookiego żółwia przemknął chłopcu przez głowę.

Brutha nie potrafił kłamać. Sama prawda wydawała się tak niepojęta, że dalsze jej komplikowanie przekraczało jego możliwości.

— Tak nas naucza Septateuch — odparł.

— Gdzie jest kara, tam zawsze musi być zbrodnia — ciągnął dalej Vorbis. — Czasami zbrodnia następuje po karze, co tylko dowodzi zdolności przewidywania Wielkiego Boga.

— Tak zawsze mówiła moja babcia — wtrącił odruchowo Brutha.

— Doprawdy? Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o tej wspaniałej kobiecie.

— Zwykle spuszczała mi lanie każdego ranka, ponieważ była pewna, że w ciągu dnia zrobię coś zasługującego na karę.

— Najpełniejsze zrozumienie ludzkiej natury… — Vorbis oparł brodę na dłoni. — Gdyby nie przeszkoda, jaką stanowiła jej płeć, z pewnością byłaby znakomitym inkwizytorem.

Brutha pokiwał głową. O tak. Tak, na pewno.

— A teraz… — Vorbis nie zmienił tonu — opowiedz mi, co widziałeś na pustyni.

— Uhm… Najpierw było sześć błysków. Potem przerwa na jakieś pięć uderzeń serca. Potem osiem błysków. I znowu przerwa, i dwa błyski.

Vorbis w zadumie pokiwał głową.

— Trzy czwarte — mruknął. — Wszyscy sławią Wielkiego Boga. On jest moją laską i przeprowadzi mnie przez wszelkie przeszkody. Możesz odejść.

Brutha nie spodziewał się, że Vorbis mu wytłumaczy, co oznaczały te błyski, i nie miał zamiaru o to pytać. To Kwizycja zadawała pytania. Była z tego znana.

* * *

Następnego dnia statek opłynął cypel i otworzyła się przed nim zatoka Efebu. Miasto było białą smugą na horyzoncie, ale czas i odległość z wolna zmieniły je w zbiorowisko oślepiająco białych domów wyrastających na zboczu.

Budziło wyraźne zainteresowanie sierżanta Symonii. Brutha nie zamienił z nim nawet jednego słowa. Fraternizacja między klerem i żołnierzami nie była dobrze widziana; żołnierze roztaczali wokół siebie pewną aurę bezbożności…

Załoga przygotowywała się do lądowania, a Brutha, znowu pozostawiony sam sobie, pilnie obserwował sierżanta. Większość żołnierzy jest trochę niechlujna i ogólnie niegrzeczna wobec niższego kleru. Symonia różnił się od nich. Pomijając wszystko inne, wręcz lśnił. Jego półpancerz aż raził w oczy; skóra sprawiała wrażenie wyszorowanej.

Sierżant stał na dziobie i patrzył, jak miasto zbliża się coraz bardziej. To niezwykłe, że opuścił Vorbisa. Na ogół gdzie znalazł się Vorbis, tam stał i sierżant, z dłonią wspartą na mieczu i wzrokiem badającym otoczenie w poszukiwaniu… czego?