Выбрать главу

— Mam tylko to, co pan widzi, panie Legibusie. Garnki i artykuły gospodarstwa domowego. Nie handluję mechanizmami aksjo-matycznymi.

— A masz chociaż kawałek kredy?

— Został mi z poprzedniego razu.

Nagi Legibus chwycił kredę i zaczął na najbliższym murze rysować trójkąty. Nagle spojrzał w dół.

— Dlaczego nie mam ubrania? — zapytał.

— Pewnie znowu się kąpaliśmy, co?

— I zostawiłem ubranie w wannie?

— Myślę, że pewnie w kąpieli wpadł pan na jakiś pomysł — podpowiedział garncarz.

— Zgadza się! Zgadza! — ucieszył się Legibus. — Miałem doskonały pomysł, jak przesuwać świat! Prosta zasada dźwigni. Powinno doskonale działać. Trzeba tylko dopracować drobne szczegóły techniczne.

— To miło. Moglibyśmy zimą przenieść świat w jakieś cieplejsze miejsce.

— Mogę pożyczyć ręcznik?

— Przecież jest pański, panie Legibusie.

— Naprawdę?

— Mówiłem już, został z poprzedniego razu. Pamięta pan? Wymyślił pan wtedy coś z latarnią morską.

— Świetnie. Świetnie. — Legibus owinął się ręcznikiem. Potem dorysował jeszcze kilka linii na murze. — Później przyślę kogoś, żeby zabrał mur.

Odwrócił się i chyba dopiero teraz zauważył Omnian. Wytrzeszczył oczy, a po chwili wzruszył ramionami.

— Hm… — mruknął i odszedł.

Brutha pociągnął za tunikę jednego z efebiańskich żołnierzy.

— Przepraszam, ale dlaczego się zatrzymaliśmy?

— Filozofowie mają prawo pierwszeństwa — odparł żołnierz.

— A kto to jest filozof? — zdziwił się Brutha.

— Ktoś dostatecznie mądry, żeby znaleźć sobie pracę nie wymagającą dźwigania ciężarów — wyjaśnił głos w jego głowie.

— To niewierny, szukający sprawiedliwej kary, która go z pewnością nie minie — rzekł Vorbis. — Wynalazca oszukańczych idei. To przeklęte miasto przyciąga ich niczym gnój muchy.

— Tak naprawdę chodzi o klimat — odezwał się głos żółwia. — Zastanów się. Jeśli masz skłonność, żeby wyskakiwać z wanny i biegać goły po ulicy za każdym razem, kiedy wpadniesz na jakiś pomysł, nie chciałbyś tego robić tam, gdzie jest zimno. A gdybyś próbował tam, gdzie jest zimno, to byś wyginął. Tak działa dobór naturalny. Efeb znany jest ze swoich filozofów. Są lepsi niż uliczne teatry.

— Jak to? Gromada staruszków biegających po ulicach bez ubrania? — wymruczał pod nosem Brutha, kiedy poprowadzono ich dalej.

— Mniej więcej. Jeśli przez cały czas myślisz o wszechświecie, to często zapominasz o jego mniej ważnych kawałkach. Na przykład o spodniach. A dziewięćdziesiąt dziewięć z każdych stu pomysłów, jakie im przychodzą do głowy, jest zupełnie bezużyteczne.

— To dlaczego nie zamknie ich się w bezpiecznym miejscu? Nie wiem, do czego mogą się przydać.

— Ponieważ ten setny pomysł jest zwykle powalający.

— Co?

— Popatrz na tę wieżę na szczycie.

Brutha spojrzał w górę. Na czubku wieży, zamocowany metalowymi pasami, stał wielki dysk błyszczący w promieniach słońca.

— Co to jest? — szepnął.

— Przyczyna, dla której Omnia nie ma już właściwie floty — wyjaśnił Om. — Właśnie dlatego zawsze warto mieć pod ręką paru filozofów. W jednej chwili kłócą się, czy Prawda to Piękno i czy Piękno jest Prawdą albo czy drzewo padające w lesie robi hałas, kiedy nie ma tam nikogo, kto by je słyszał, i kiedy myślisz, że zaraz zaczną się ślinić, któryś powiada: „A tak nawiasem mówiąc, gdyby postawić gdzieś wysoko trzydziestostopowe zwierciadło paraboliczne, żeby odbijało światło słoneczne na okręty nieprzyjaciela, uzyskalibyśmy ładną demonstrację zasad optyki”. Filozofowie zawsze mają nowe pomysły. Poprzednio było jakieś skomplikowane urządzenie, które wyjaśniało zasady działania dźwigni, a przy okazji ciskało na dwie mile kule płonącej siarki. A jeszcze wcześniej zdaje się coś podwodnego, co wystrzeliwało zaostrzone belki w dna okrętów.

Brutha raz jeszcze spojrzał na lśniący dysk. Zrozumiał najwyżej trzecią część słów ostatniej wypowiedzi.

— I co? — zapytał. — Robi?

— Co robi?

— Czy robi hałas? Jeśli pada w miejscu, gdzie nikogo nie ma?

— A kogo to obchodzi?

Cała grupa dotarła do bramy w murze otaczającym cały szczyt wzgórza w taki sam sposób, jak opaska otacza głowę. Kapitan efebiańskiej gwardii obejrzał się.

— Nasi… goście… muszą zasłonić oczy — oznajmił.

— To skandal! — zaprotestował Vorbis. — Przybywamy w misji dyplomatycznej.

— Nie moja sprawa — odparł gwardzista. — Moją sprawą jest powiedzieć: Jeśli chcecie przejść przez tę bramę, to przejdziecie z opaskami na oczach. Nie musicie zakładać opasek. Możecie zostać na zewnątrz. Ale jeżeli chcecie przejść, musicie nosić opaski. To jeden z tych życiowych wyborów.

Któryś z subdiakonów szepnął coś Vorbisowi do ucha. Ekskwizytor zamienił kilka słów sotto voce z dowódcą omniańskiej eskorty.

— Dobrze — zgodził się wreszcie. — Ale zgłaszamy protest.

Opaska na oczy była miękka i całkiem nieprzejrzysta. Ale kiedy prowadzono Bruthę…

…dziesięć kroków korytarzem, pięć kroków w lewo, potem po przekątnej do przodu i w lewo trzy i pól kroku, w prawo sto trzy kroki, trzy schodki w dół, siedemnaście i ćwierć obrotu, naprzód dziewięć kroków, jeden krok w lewo, naprzód dziewiętnaście kroków, przerwa trzy sekundy, dwa kroki w prawo, dwa kroki w tył, dwa kroki w lewo, trzy i pół obrotu, przerwa jedną sekundę, trzy schodki do góry, w prawo dwadzieścia kroków, pięć i ćwierć obrotu, w lewo piętnaście kroków, naprzód siedem kroków, w prawo osiemnaście kroków, siedem schodków w górę, po przekątnej naprzód, przerwa dwie sekundy, w prawo cztery kroki i trzydzieści kroków w dół po pochylni obniżającej się o krok na każdych dziesięciu krokach, potem siedem i pół obrotu i sześć kroków naprzód…

…zastanawiał się, czemu właściwie ma to służyć.

Opaskę zdjęto mu na otwartym dziedzińcu wybrukowanym jakimiś białymi kamieniami, które w słońcu błyszczały oślepiająco.

Brutha zamrugał. Wokół dziedzińca stali łucznicy. Strzały na cięciwach skierowane były w dół, ale coś w postawie żołnierzy sugerowało, że skierowanie ich poziomo może nastąpić w każdej chwili.

Czekał na nich kolejny łysy człowieczek. Efeb dysponował chyba niewyczerpanymi zapasami chudych, łysych staruszków ubranych w prześcieradła. Ten uśmiechnął się na powitanie — samymi wargami.

Nikt nas tutaj nie lubi, pomyślał Brutha.

— Mam nadzieję, że wybaczycie nam tę drobną niewygodę — odezwał się chudy człowieczek. — Nazywam się Arystokrates. Jestem sekretarzem tyrana. Poproście waszych ludzi, żeby złożyli broń.

Vorbis wyprostował się. Był o głowę wyższy od Efebianina, i choć normalnie blady, teraz pobladł jeszcze bardziej.

— Mamy prawo zatrzymać broń! — oświadczył. — Jesteśmy emisariuszami w obcym kraju!

— Ale nie barbarzyńskim — odparł spokojnie Arystokrates. — Broń nie będzie wam potrzebna.

— Nie barbarzyńskim? Spaliliście nasze okręty. Arystokrates uniósł dłoń.

— To temat do późniejszej dyskusji — rzekł. — Moim miłym zadaniem jest teraz odprowadzić was na kwatery. Z pewnością chcielibyście odpocząć trochę po długiej podróży. Oczywiście, macie prawo spacerować po pałacu, gdzie tylko zechcecie. Jeśli traficie w miejsce, gdzie wolelibyśmy, żebyście nie spacerowali, strażnicy powiadomią was o rym szybko i taktownie.