Выбрать главу

Największa odległość, jaką ktokolwiek pokonał w labiryncie bez przewodnika, wynosi dziewiętnaście kroków. Mniej więcej — jego głowa potoczyła się na dalsze siedem kroków, ale to się chyba nie liczy.

W każdym punkcie zmiany znajduje się niewielka komnata bez żadnych pułapek. Jest w niej tylko mały spiżowy dzwonek. To poczekalnie, gdzie goście są przekazywani następnemu przewodnikowi. Tu i tam, wysoko w sklepieniu, nad co bardziej pomysłowymi pułapkami umieszczono otwory obserwacyjne, ponieważ strażnicy — jak każdy — lubią się pośmiać.

Cały ten wysiłek marnował się w przypadku Bruthy, który maszerował spokojnie przez tunele i korytarze, właściwie wcale się nie zastanawiając. W końcu pchnął wrota i znalazł się pod gołym niebem.

W powietrzu unosił się zapach kwiatów. Ćmy fruwały w półmroku.

— Jak wyglądają filozofowie? — zapytał Brutha. — To znaczy kiedy nie biorą kąpieli?

— Oni dużo myślą — odparł Om. — Szukaj kogoś ze skupionym wyrazem twarzy.

— Może mieć kłopoty z żołądkiem.

— Jeśli tylko podchodzi do tego filozoficznie…

Otoczyło ich miasto Efeb. Szczekały psy. Gdzieś wrzasnął kot. Wokół rozbrzmiewały ciche, spokojne odgłosy świadczące, że dookoła wielu ludzi przeżywa swoje życie.

Nagle otworzyły się jakieś drzwi i rozległ się trzask sporej amfory rozbijanej na czyjejś głowie.

Chudy staruszek w todze podniósł się z chodnika, gdzie wylądował, i gniewnie spojrzał na drzwi.

— Mówię wam, i lepiej słuchajcie, że skończony intelekt, jasne, nie może drogą porównania osiągnąć absolutnej prawdy rzeczy, ponieważ, będąc z natury swej niepodzielną, prawda wyklucza koncepcje „mniej” i „więcej”, tak że nic prócz samej prawdy nie może być ścisłą miarą prawdy. Wy dranie! — dokończył.

— Tak? To ty tak uważasz — odpowiedział mu ktoś z wnętrza.

Staruszek nie zwracał uwagi na Bruthę. Z wysiłkiem wyrwał z bruku kamień i zważył go w dłoni, po czym skoczył z powrotem przez drzwi. Rozległ się zduszony krzyk wściekłości.

— Aha. Filozofia — stwierdził Om.

Brutha ostrożnie zajrzał do środka.

Wewnątrz dwie prawie identyczne grupy mężczyzn w togach próbowały powstrzymać dwójkę swoich kolegów. Ta scena powtarza się miliony razy dziennie w barach całego multiwersum — obaj niedoszli walczący wykrzywiają się i warczą na siebie oraz usiłują wyrwać się przyjaciołom. Tyle że oczywiście próbują nie za mocno. Nie ma bowiem nic gorszego niż udane wyrwanie się z uścisku i znalezienie pośrodku kręgu, naprzeciwko szaleńca, który zamierza walnąć człowieka kamieniem między oczy.

— Tak jest — stwierdził Om. — To filozofia. Zgadza się.

— Przecież oni się biją!

— Burzliwa i swobodna wymiana poglądów.

Teraz, kiedy Brutha zdążył się przyjrzeć, zauważył kilka różnic między dwójką awanturników. Jeden z nich miał krótszą brodę, był czerwony na twarzy i oskarżycielsko groził palcem.

— Przecież, do licha, on mnie oskarżył o kłamstwo!

— Wcale nie! — krzyknął jego przeciwnik.

— Tak! Oskarżyłeś! Powtórz im, co powiedziałeś!

— Sugerowałem tylko, by wykazać naturę paradoksu, rozumiecie, że gdyby Xenon z Efebu powiedział „Wszyscy Efebianie są kłamcami”…

— Słyszycie? Słyszycie? Znowu zaczyna!

— Nie, nie! Słuchajcie! Wtedy, ponieważ Xenon sam jest Efebianinem, wynikałoby z tego, że sam jest kłamcą, a zatem…

Xenon podjął rozpaczliwą próbę uwolnienia się. Pociągnął za sobą po podłodze czterech innych filozofów.

— Tego już za wiele, kolego!

— Przepraszam bardzo — odezwał się Brutha. Filozofowie znieruchomieli. Potem wszyscy spojrzeli na chłopca. Zabrzmiał chór zakłopotanych chrząknięć.

— Czy jesteście filozofami?

Ten, którego nazywali Xenonem, wystąpił naprzód i poprawił fałdy togi.

— Istotnie — zapewnił. — Jesteśmy filozofami. Myślimy, więc jestem.

— Jesteśmy — poprawił odruchowo twórca paradoksów. Xenon obejrzał się gwałtownie.

— Mam cię już potąd, Ibidzie! — huknął. Po czym zwrócił się znowu do Bruthy. — Jesteśmy, więc jestem — stwierdził pewnym głosem. — Tak, teraz dobrze.

Kilku filozofów spojrzało na niego, wyraźnie zaintrygowanych.

— To rzeczywiście całkiem interesujące — rzekł jeden z nich. — Dowodem naszego istnienia jest sam fakt naszego istnienia. To chciałeś powiedzieć?

— Zamknij się — rzucił Xenon, nie odwracając głowy.

— Czy wyście się bili? — spytał Brutha.

Zgromadzeni filozofowie przybrali na twarze rozmaite wyrazy zdumienia i grozy.

— Biliśmy się? My? Jesteśmy filozofami — oświadczył wstrząśnięty Ibid.

— Z ust mi to wyjąłeś — poparł go Xenon.

— Ale przecież… — zaczął Brutha. Xenon machnął ręką.

— Zwykła walka na argumenty, jak to w dyskusji.

— Teza plus antyteza równa się histereza — stwierdził Ibid. — Surowe testowanie wszechświata. Miot intelektu na kowadle fundamentalnych prawd…

— Zamknij się — przerwał mu Xenon. — Co możemy dla ciebie zrobić, młody człowieku?

— Zapytaj ich o bogów — podpowiedział Om.

— Tego… Chciałbym dowiedzieć się czegoś o bogach — powiedział Brutha.

Filozofowie spojrzeli po sobie.

— O bogach? — powtórzył Xenon. — Nie zajmujemy się bogami. Relikty przestarzałego systemu wierzeń, ot co. Grom przetoczył się po wieczornym niebie.

— Z wyjątkiem Ślepego Io, boga gromu — ciągnął Xenon, prawie nie zmieniając tonu.

Błyskawica przecięła niebo za oknem.

— I Cubala, boga ognia — dodał Xenon. Podmuch wiatru zastukał okiennicą.

— Flatulus, bóg wiatru, też jest w porządku — dodał Xenon. Strzała zmaterializowała się w powietrzu i wbiła w stół obok dłoni Xenona.

— No i Fedecks, posłaniec bogów, jeden z najlepszych w swojej klasie — dodał Xenon.

Ptak stanął w progu. A w każdym razie przypominał ptaka. Miał około stopy wysokości, był czarno-biały, z zakrzywionym dziobem i wzrokiem sugerującym, że czegokolwiek bał się najbardziej, już mu się przytrafiło.

— Co to jest? — zdziwił się Brutha.

— Pingwin — wyjaśnił głos Oma w jego głowie.

— Patina, bogini mądrości? Jedna z najznakomitszych — dodał Xenon.

Pingwin kraknął na niego i poczłapał w mrok. Filozofowie wydawali się bardzo zakłopotani.

— Foorgol, bóg lawin? — zaproponował Ibid. — Jak daleko jest do linii wiecznego śniegu?

— Dwieście mil — odpowiedział ktoś. Czekali. Nic się nie stało.

— Relikty przestarzałego systemu wierzeń — stwierdził Xenon. Nad Efebem nie wyrosła ściana lodowatej białej śmierci.

— Zwykłe bezmyślne personifikacje sił naturalnych — oświadczy} któryś z filozofów nieco głośniej.

Wszyscy wyraźnie poczuli się lepiej.

— Prymitywny kult natury.

— Niewart nawet miedziaka.

— Ha! Sprytny wymysł, bajki dla straszenia słabych i głupich. Słowa same wezbrały w gardle Bruthy. Nie zdołał ich powtrzymać.

— Czy tu zawsze jest tak zimno? — zapytał. — Bardzo się chyba ochłodziło, kiedy tu szedłem.

Filozofowie zgodnie odsunęli się od Xenona.

— Chociaż jedno trzeba Foorgolowi przyznaćrzekł Xenon. — Jest bardzo tolerancyjny. I lubi żarty jak wszyscy… ludzie.