Выбрать главу

Negocjacje pokojowe nie szły najlepiej.

— Zaatakowaliście nas — oświadczył Vorbis.

— Nazwałbym to obroną uprzedzającą — odparł tyran. — Widzieliśmy, co przydarzyło się Istanzii, Betrekowi i Ushistanowi.

— Zobaczyli prawdę Oma!

— Tak — zgodził się tyran. — Wierzymy, że zobaczyli. W końcu.

— A teraz są nowymi, dumnymi obywatelami Imperium.

— Rzeczywiście, zapewne są nimi. Ale wolimy ich pamiętać takich, jacy byli przedtem. Zanim wysłałeś im swoje listy, które zakuwają ludzki umysł w łańcuchy.

— Prowadzą stopy człowieka po ścieżce prawdy — oświadczył Vorbis.

— Te listy to łańcuszki szczęścia — oświadczył tyran. — A raczej łańcuchy nieszczęścia. List do Efebian. Zapomnijcie o swoich bogach. Podporządkujcie się. Nauczcie się strachu. Nie przerywajcie łańcucha; poprzedni, którzy to zrobili, obudzili się pewnego ranka i zobaczyli przed domem pięćdziesiąt tysięcy zbrojnych.

Vorbis wyprostował się.

— Dlaczego się lękacie? — zapytał. — Otoczeni swoją pustynią, ze swoimi… bogami? Czy dlatego że w głębi duszy wiecie, iż wasi bogowie są zmienni jak piasek?

— O tak — przyznał tyran. — Wiemy o tym. To zawsze przemawiało na ich korzyść. Znamy piasek. A wasz Bóg jest jak kamień… i kamień znamy także.

* * *

Om człapał po bruku alei. W miarę możliwości trzymał się cienia.

Miał wrażenie, że jest tu mnóstwo dziedzińców. Przystanął w miejscu, gdzie aleja otwierała się na kolejny.

Słyszał głosy. Głównie jeden głos, nadąsany i piskliwy. Był to glos filozofa Didactylosa.

Choć jest jednym z najczęściej cytowanych i popularnych filozofów wszystkich czasów, Didactylos z Efebu nigdy nie zdobył szacunku innych współczesnych sobie filozofów. Uważali, że nie nadaje się do filozofii. Nie kąpał się dostatecznie często, czy też — ujmując to inaczej — wcale. I filozofował na niewłaściwe tematy. Wręcz interesowały go niewłaściwe tematy. Niebezpieczne tematy. Inni filozofowie zadawali pytania typu: Czy Prawda to Piękno, a Piękno to Prawda? Albo: Czy Rzeczywistość kreowana jest przez Obserwatora? Didactylos natomiast postawił słynny problem filozoficzny: Tak, ale o co w tym wszystkim naprawdę chodzi? Ale tak naprawdę, skoro już o tym mowa.

Jego filozofia była połączeniem trzech słynnych szkół: cyników, stoików i epikurejczyków — podsumował je wszystkie w swoim słynnym twierdzeniu: „Nie wolno w zaufaniu do żadnego drania posuwać się dalej, niż można nim cisnąć, i nie ma na to rady, więc lepiej się napijmy. Dla mnie podwójny, jeśli ty stawiasz. Dziękuję bardzo! I paczkę orzeszków. Jej lewa pierś jest prawie odsłonięta, nie? No to jeszcze dwie paczki”.

Wielu uczonych cytuje jego słynne Medytacje. „Świat jest ostro pokręcony, nie ma co. Ale trzeba się śmiać, no nie? Nillllegitimo Carborundum, zawsze powtarzam. Eksperci nie wiedzą wszystkiego. Ale dokąd byśmy doszli, gdybyśmy wszyscy byli do siebie podobni?”.

Om popełzł bliżej tego głosu. Skręcił za róg budynku i widział teraz przed sobą nieduży dziedziniec.

Pod murem stała bardzo duża beczka. Wokół leżały różne śmieci: rozbita amfora, ogryzione kości, jakieś daszki z nieheblowanych desek. Wszystko to sugerowało, że ktoś tam mieszkał. Sugestia zyskiwała na wadze dzięki szyldowi, wypisanemu kredą na desce przybitej nad beczką.

Napis głosił:

DIDACTYLOS i Siostrzeniec filozofia praktyczna

Żadne twierdzenie nie jest zbyt wielkie Załatwimy Myślenie za Ciebie!

Specjalne zniżki po 18.00 Codziennie świeże aksjomaty

Przed beczką niski mężczyzna w todze, która kiedyś musiała być biała — w taki sam sposób, w jaki wszystkie kontynenty musiały być kiedyś złączone w jeden — kopał drugiego, leżącego na bruku.

— Ty leniwy łobuzie! Młodszy mężczyzna usiadł.

— Słowo daję, wujku…

— Wystarczy odwrócić się na pół godzinki, a ty zasypiasz w pracy!

— Jakiej pracy? Nie mieliśmy niczego od czasu pana Ploxi, farmera z zeszłego tygodnia…

— A skąd wiesz? Skąd wiesz? Kiedy chrapałeś, mogły tędy przechodzić dziesiątki ludzi, a każdy potrzebujący osobistej filozofii!

— …A on płacił tylko oliwkami.

— Na pewno dostanę dobrą cenę za te oliwki!

— Są zgniłe, wujku.

— Bzdura. Powiedziałeś, że są zielone!

— Tak, ale powinny być czarne.

Głowa ukrytego w cieniu żółwia obracała się tam i z powrotem, jakby oglądał mecz tenisowy. Młody człowiek wstał.

— Rano przyszła pani Bylaxis — powiedział. — Skarżyła się, że przysłowie, które wymyśliłeś dla niej w zeszłym tygodniu, przestało działać. Didactylos podrapał się po głowie.

— Które to? — zapytał.

— Dałeś jej „Przed świtem zawsze jest najciemniej”.

— Co chce od tego przysłowia? Wściekle dobra filozofia.

— Mówiła, że wcale nie czuje się lepiej. A poza tym, powiedziała, nie spała całą noc z powodu chorej nogi i tuż przed świtem było całkiem widno, więc przysłowie nie jest prawdziwe. A noga dalej jej drętwieje. Więc dałem jej zniżkę na „Mimo wszystko zdrowo jest się pośmiać”.

Didactylos trochę się pocieszył.

— Wzięła to, tak?

— Powiedziała, że wypróbuje. Dała mi za nie całego suszonego kalmara. Mówiła, że wyglądam, jakbym się źle odżywiał.

— Tak? Widzę, że się uczysz. To w każdym razie rozwiązuje sprawę obiadu. Widzisz, Urn? Mówiłem ci, że się uda. Tylko nie wolno się załamywać.

— Nie nazwałbym suszonego kalmara i skrzynki oślizłych oliwek znaczącym zarobkiem, mistrzu. Nie za dwa tygodnie myślenia.

— Zarobiliśmy trzy obole na przysłowiu dla starego Grillosa, tego szewca.

— Nie zarobiliśmy. Przyniósł je z powrotem. Jego żonie nie spodobała się barwa.

— I oddałeś mu pieniądze?

— Tak.

— Jak to? Wszystkie?

— Tak.

— Nie możesz tak postępować. Przecież wycierał i zużywał słowa. Które to było?

— „Mądry to kruk, który wie, w którą stronę wskazuje wielbłąd”.

— Napracowałem się nad nim.

— Powiedział, że go nie rozumie.

— Ja też nie rozumiem szewstwa, ale umiem poznać, kiedy mam na nogach dobrą parę sandałów.

Om zamrugał jedynym okiem. Potem spojrzał jeszcze na kształt umysłów obu mężczyzn.

Ten nazywany Urnem był prawdopodobnie siostrzeńcem i miał umysł wyglądający dość normalnie, chociaż zawierał zbyt wiele kół i kątów. Ale umysł Didactylosa wrzał i błyskał jak kociołek elektrycznych węgorzy ustawiony na ostrym ogniu. Om jeszcze nigdy niczego podobnego nie widział. Myśli Bruthy potrzebowały całych epok, żeby wsunąć się na miejsca; oglądanie ich przypominało obserwację zderzających się gór. Myśli Didactylosa ze świstem pędziły jedna za drugą. Nic dziwnego, że był łysy; gdyby nie to, włosy wypaliłyby mu się od środka.

Om znalazł myśliciela.

W dodatku taniego, sądząc po tym, co usłyszał.

Spojrzał na mur za beczką. Kawałek dalej zauważył imponujące marmurowe schody, prowadzące do sporych spiżowych drzwi. A nad drzwiami, złożone z osadzonych w kamieniu metalowych liter, widniało słowo LIBRYM.

Za długo się przyglądał. Dłoń Urna zamknęła się na skorupie i Om usłyszał głos Didactylosa:

— Brawo. Nieźle można sobie takim podjeść.

* * *