— Hm… Poczucia humoru też nie ma.
— Sądząc po akcencie, jesteś Omnianinem.
— Tak.
— Przyjechałeś na rokowania w sprawie traktatu?
— Ja tylko słucham.
— A czego chcesz się dowiedzieć o bogach? Wydawało się, że chłopiec nasłuchuje.
— Skąd się biorą — powiedział w końcu. — Jak rosną. I co się z nimi dzieje potem.
Didactylos włożył mu żółwia do rąk.
— Takie myślenie sporo kosztuje — stwierdził.
— Niech pan powie, kiedy przekroczymy pięćdziesiąt dwa obole. Filozof uśmiechnął się.
— Wygląda na to, że też potrafisz myśleć — pochwalił. — Masz dobrą pamięć?
— Nie… Trudno powiedzieć, że dobrą.
— Aha. No tak. Chodźmy do biblioteki. Ma uziemiony dach z miedzi. Bogowie naprawdę nie znoszą takich rozmów.
Didactylos schylił się i podniósł zardzewiałą żelazną latarnię. Brutha obejrzał się na biały budynek.
— To jest biblioteka? — spytał.
— Tak. Właśnie dlatego ma nad drzwiami wyrzeźbione takie wielkie litery LIBRYM. Ale taki skryba jak ty wie o tym, oczywiście.
Biblioteka w Efebie — zanim została spalona — była drugą co do wielkości na Dysku. Nie tak dużą jak biblioteka Niewidocznego Uniwersytetu, naturalnie, choć ta ostatnia miała pewną przewagę, wynikającą z jej magicznej natury. Na przykład w żadnej innej nie było całego działu książek nie napisanych — takich, które by powstały, gdyby autor nie został pożarty przez aligatora w okolicach rozdziału pierwszego, i tym podobnych. Atlasów miejsc wyimaginowanych. Słowników słów iluzorycznych. Przewodników poszukiwacza rzeczy niewidzialnych. Zdziczałych tezaurusów w Zagubionej Czytelni. To biblioteka tak wielka, że zakrzywia rzeczywistość i otwiera przejścia do wszystkich innych bibliotek, wszędzie i zawsze…
I jest całkiem niepodobna do biblioteki w Efebie, posiadającej tylko czterysta czy pięćset tomów. Wiele z nich spisano na zwojach, by oszczędzić czytelnikom kłopotu wzywania niewolnika za każdym razem, kiedy chcą przewrócić stronę. Jednak każdy zwój tkwił bezpiecznie we własnej przegródce. Książki nie powinny się stykać, gdyż oddziałują na siebie nawzajem w sposób niezwykły i nieprzewidywalny.
Promienie słońca przecinały półmrok, wyraźne w zakurzonym powietrzu jak marmurowe kolumny.
Choć był to najmniejszy z cudów biblioteki, Brutha nie mógł nie zwrócić uwagi na dziwną konstrukcję przejść. Drewniane wsporniki łączyły rzędy kamiennych półek na wysokości mniej więcej pięciu łokci od podłogi, podtrzymując szeroką deskę, z pozoru całkiem tu niepotrzebną. Od dołu ozdobiono ją prymitywnymi drewnianymi wizerunkami.
— Biblioteka — oznajmił Didactylos.
Podniósł rękę i delikatnie musnął palcami deskę nad głową.
Brutha zrozumiał.
— Jest pan ślepy, prawda? — upewnił się.
— Zgadza się.
— Ale nosi pan latarnię?
— To nie przeszkadza. Nie nalewam do niej oleju.
— Latarnia, która nie świeci, dla człowieka, który nie widzi?
— Otóż to. Działa doskonale. I w dodatku jest bardzo filozoficzna.
— I mieszka pan w beczce?
— Beczki są bardzo modne — wyjaśnił Didactylos. Szedł raźnie przed siebie, z rzadka tylko dotykając czubkami palców wypukłych kształtów na drewnianym stropie. — Większość filozofów tak mieszka. To dowodzi wzgardy i lekceważenia dla spraw przyziemnych. Chociaż taki na przykład Legibus ma w swojej beczce saunę. Mówi, że to zdumiewające, co człowiekowi przychodzi tam do głowy.
Brutha rozejrzał się. Zwoje sterczały z przegródek niczym rzędy kukułek odmierzających czas.
— Wszystko jest takie… Dopóki tu nie przypłynęliśmy, nigdy jeszcze nie widziałem filozofa — powiedział. — A wczoraj oni byli tacy…
— Musisz pamiętać, że istnieją w tych stronach trzy podstawowe szkoły filozofii — przerwał Didactylos. — Opowiedz mu, Urn.
— Są xenoniści — poinformował Urn. — Twierdzą, że świat jest zasadniczo złożony i przypadkowy. Oraz ibidianie, którzy uważają, że świat jest zasadniczo prosty i działa według pewnych fundamentalnych reguł.
— I jestem ja — dokończył Didactylos, zdejmując zwój z półki.
— Mistrz uważa, że zasadniczo jest to świat zabawny — wyjaśnił Urn.
— I nie zawiera dostatecznej ilości rzeczy do picia — uzupełnił filozof.
— I nie zawiera dostatecznej ilości rzeczy do picia.
— Bogowie — mruknął pod nosem Didactylos. Wyjął kolejny zwój. — Chcesz dowiedzieć się czegoś o bogach? Tu masz Refleksje Xenona, Frazesy starego Arystokratesa, te głupie Dyskursy Ibida, Geometrie Legibusa, Teologie Hierarcha…
Palce Didactylosa sunęły wzdłuż półki. Kłęby kurzu wzbijały się w powietrze.
— To wszystko książki? — zdziwił się Brutha.
— O tak. Wszyscy je tu piszą. Nie można drani powstrzymać.
— I ludzie mogą je czytać?
Omnianizm opierał się na jednej tylko książce. A tutaj widział ich setki…
— No… Mogą, jeśli zechcą — przyznał Urn. — Ale mało kto tu przychodzi. To nie są książki do czytania. Raczej do pisania.
— To wszystko mądrość wieków — wyjaśnił Didactylos. — Musisz napisać książkę, żeby udowodnić, że jesteś filozofem. Wtedy dostajesz swój zwój i darmową oficjalną filozoficzną gąbkę.
Światło słońca rozlewało się na wielkim kamiennym blacie pośrodku sali. Urn rozwinął część zwoju. Jaskrawe kwiaty zapłonęły w złocistym blasku.
— O naturze roślin Oranjecratesa — oświadczył Didactylos. — Sześćset różnych roślin i ich zastosowania…
— Są piękne — szepnął Brutha.
— Owszem, to jedno z zastosowań roślin. W dodatku Oranjecrates jakoś o nim zapomniał. Dobra robota, nie ma co. Pokaż mu Bestiańum Filona, Urn.
Kolejny zwój rozwinął się na kamiennej powierzchni. Były na nim dziesiątki rysunków zwierząt i tysiące nieczytelnych słów.
— Ale… wizerunki zwierząt… to zło… Złem jest…
— Tu są wizerunki właściwie wszystkiego — stwierdził Didactylos. Sztuka była w Omni zakazana.
— A to jest książka, którą napisał Didactylos — poinformował Urn.
Brutha spojrzał na rysunek żółwia. Były tam… słonie. To są słonie, podsunęła mu pamięć ze świeżego wspomnienia bestiarium zapadającego nieodwołalnie w głąb umysłu. Słonie stojące na skorupie, a na nich coś z górami i wodospadem oceanu wokół krawędzi…
— Jak to możliwe? — spytał Brutha. — Świat na grzbiecie żółwia? Dlaczego wszyscy próbują mnie o tym przekonać? To nie może być prawda!
— Powiedz to marynarzom — odparł Didactylos. — Każdy, kto żeglował po Oceanie Krawędziowym, wie to dobrze. Po co zaprzeczać rzeczom oczywistym?
— Przecież świat z całą pewnością jest doskonałą kulą, obiegającą kulę słońca, jak nam mówi Septateuch. To przecież… logiczne. A taki właśnie powinien być świat.
— Powinien? Nic nie wiem o powinności. To słowo nie należy do filozofii.
— A to… Co to jest? — Brutha wskazał krąg poniżej rysunku żółwia.
— Widok z góry — wyjaśnił Urn.
— Mapa świata — dodał Didactylos.
— Mapa? Co to jest mapa?
— To coś w rodzaju obrazka, który ci pokazuje, gdzie jesteś — wyjaśnił filozof.
Brutha wpatrywał się w oszołomieniu.