— Wtedy wszystkie wasze księgi spłoną — przypomniał Brutha. Skinął na sierżanta. — On mówił, że nie macie wyboru. Czyli nie macie też nic do stracenia, prawda?
— Przecież on… — zaczął Symonia.
— Wszyscy cisza! — rzucił stanowczo Didactylos. Skierował wzrok tuż obok ucha Bruthy. — Może istnieje wyjście z pałacu — rzekł. — Co zamierzasz?
— Nie mogę uwierzyć! — jęknął Urn. — To są Omnianie, a ty im mówisz, że jest inna droga?
— Tunele przecinają całą górę.
— Może i tak, ale nie opowiadamy o tym obcym!
— Mam uczucie, że możemy zaufać temu chłopcu — wyjaśnił Didactylos. — Ma uczciwą twarz. W sensie filozoficznym.
— Dlaczego mamy mu ufać?
— Ktokolwiek tak głupi, by liczyć, że mu zaufamy, musi być godny zaufania. Jest za głupi, żeby nas oszukać.
— Mogę zwyczajnie stąd wyjść — przypomniał Brutha. — 1 co się wtedy stanie w waszą biblioteką?
— Widzicie? — burknął Symonia.
— Akurat kiedy sytuacja była całkiem beznadziejna, okazało się nagle, że wszędzie mamy przyjaciół — powiedział Didactylos. — Jaki masz plan, młody człowieku?
— Nie mam żadnego — odparł Brutha. — Nie planuję. Po prostu robię, co trzeba, jedną rzecz po drugiej.
— A ile czasu zajmie ci robienie rzeczy jedna po drugiej?
— Myślę, że jakieś dziesięć minut. Sierżant spojrzał na niego ponuro.
— Przynieście książki — polecił chłopiec. — Będę też potrzebował światła.
— Przecież nawet nie umiesz czytać! — zawołał Urn.
— Nie będę ich czytał. — Brutha popatrzył na pierwszy zwój, który przypadkiem okazał się De Chelonian Mobile.
— Oj… Mój Boże — szepnął.
— Coś się stało? — zaniepokoił się Didactylos.
— Czy ktoś mógłby przynieść mojego żółwia?
Symonia szedł przez pałac. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Większość efebiańskiej gwardii pozostała na zewnątrz labiryntu, a wszystkim, którzy mogliby planować wyprawę do wnętrza, Vorbis wyraźnie dał do zrozumienia, co czeka wtedy schwytanych mieszkańców pałacu. Grupy omniańskich żołnierzy rabowały dobra w sposób karny i zdyscyplinowany.
Poza tym wracał przecież na kwaterę.
W celi Bruthy rzeczywiście znalazł żółwia. Zwierzak siedział na stole pomiędzy rozwiniętym pergaminem a skórką melona i — o ile można to u żółwi rozpoznać — drzemał. Symonia złapał go bez ceremonii, wrzucił do plecaka i ruszył z powrotem do biblioteki.
Nienawidził siebie za te ustępstwa. Ten głupi kapłan wszystko zepsuł. Ale Didactylos kazał mu obiecać, a Didactylos był człowiekiem, który znał Prawdę.
Przez całą drogę powrotną męczyło go uczucie, że ktoś usiłuje zwrócić jego uwagę.
— Wystarczy ci popatrzeć, żeby je zapamiętać? — zdziwił się Urn.
— Tak.
— Cały zwój?
— Tak.
— Nie wierzę.
— W słowie LIBRYM przed wejściem do tego budynku pierwsza litera ma odłupany rożek u góry — powiedział Brutha. — Xenon napisał Refleksje, stary Arystokrates napisał Frazesy, a Didactylos uważa, że Dyskursy Ibida są głupie. Odległość od sali tronowej tyrana do biblioteki wynosi sześćset kroków. Jest…
— Ma dobrą pamięć, trzeba mu to przyznać — zauważył Didactylos. — Pokaż mu jeszcze kilka zwojów.
— Skąd mamy wiedzieć, że je zapamiętał? — odezwał się Urn głosem pełnym powątpienia, ale rozwinął pergamin z twierdzeniami geometrycznymi. — Nie umie czytać. A gdyby nawet umiał czytać, to nie umie pisać.
— Będziemy musieli go nauczyć.
Brutha spojrzał na zwój pełen wyrysowanych map. Zamknął oczy. Przez moment nierówne linie granic lśniły na wewnętrznej stronie powiek, aż wyczuł, że zapadają mu w umysł. Wciąż gdzieś tam były — w każdej chwili mógł je przywołać. Urn rozwinął następny zwój: obrazki zwierząt. Następny: rysunki roślin i dużo pisma. Następny: tylko pismo. Następny: trójkąty i różne inne. Utrwalały się w pamięci. Po jakimś czasie przestał sobie zdawać sprawę, że rozwijają się przed nim kolejne zwoje. Patrzył tylko.
Zastanawiał się, ile potrafi zapamiętać. Ale to przecież bez sensu. Pamiętał po prostu wszystko, co widział — blat stołu czy zwój pokryty pismem. W słojach i barwach drewna było tyle samo informacji co w Refleksjach Xenona.
Mimo to odczuwał pewną ociężałość myśli, wrażenie, że gdyby nagle odwrócił głowę, pamięć chlusnęłaby uszami.
Urn sięgnął po pierwszy z brzegu zwój i rozwinął go częściowo.
— Opisz, jak wygląda Wieloznaczna Puzuma — zażądał.
— Nie wiem — odparł Brutha. Zamrugał.
— No to pan Pamiętliwy jest załatwiony.
— On nie umie czytać, mój chłopcze. To nieuczciwe — upomniał siostrzeńca filozof.
— No dobrze. Chodzi mi o… o czwarty obrazek w trzecim zwoju, jaki ci pokazałem.
— Czteronogie zwierzę skierowane głową w lewą stronę — powiedział Brutha. — Duża głowa, podobna do kociej, szerokie barki i tułów zwężający się do tyłu. Ciało pokrywa deseń jaśniejszych i ciemniejszych kwadratów. Uszy bardzo małe, leżące płasko na głowie. Ma sześć wąsików. Ogon gruby. Tylko tylne łapy mają pazury, po trzy na każdej łapie. Przednie łapy tej samej długości co głowa i przyciśnięte do tułowia. Pas gęstej sierści…
— To było pięćdziesiąt zwojów temu — szepnął Urn. — Oglądał go przez sekundę czy dwie.
Spojrzeli na Bruthę. Chłopiec znów zamrugał.
— Wiesz wszystko? — spytał Urn.
— Nie mam pojęcia.
— Masz w głowie pół biblioteki!
— Czuję się… trochę…
Biblioteka w Efebie stała się wielkim paleniskiem. Płomienie gorzały błękitem w miejscach, gdzie roztopiona miedź z dachu kapała na półki.
Wszystkie biblioteki, wszędzie, połączone są tunelami przestrzennymi stworzonymi wskutek silnych zniekształceń czasoprzestrzennych, pojawiających się wokół dużych zbiorów książek.
Tylko nieliczni bibliotekarze o tym wiedzą. Obowiązują też nienaruszalne zasady dotyczące wykorzystywania tego faktu — ponieważ łączy się to z podróżami w czasie. A podróże w czasie prowadzą do dużych kłopotów.
Lecz jeśli biblioteka płonie, a książki historyczne odnotowały, że spłonęła…
Zabrzmiało ciche puknięcie, całkowicie niesłyszalne wśród trzasku płonących półek. Jakaś postać zeskoczyła znikąd na niewielki skrawek niespalonej podłogi pośrodku biblioteki.
Postać przypominała małpę, ale poruszała się w sposób celowy i zorganizowany. Długimi małpimi rękami tłumiła ogień, wyrywała zwoje z półek i upychała je do worka. Po chwili, z pełnym workiem, podpierając się rękami, wróciła na środek pomieszczenia… i zniknęła z cichym puknięciem.
Nie ma to nic wspólnego z całą historią.
Podobnie jak fakt, że jakiś czas później zwoje, które uważano za zniszczone podczas wielkiego pożaru biblioteki w Efebie, pojawiły się w zadziwiająco dobrym stanie w bibliotece Niewidocznego Uniwersytetu w Ankh-Morpork.
Mimo to dobrze jest o tym wiedzieć.
Pachniało morzem.
W każdym razie był to zapach, który ludzie przypisują morzu, czyli smród starych ryb i gnijących wodorostów. Brutha obudził się. Leżał w jakiejś szopie. Światło, które zdołało się przebić przez jedno okno bez szyby, było czerwone i migotliwe. Szopa z jednego końca otwierała się na wodę. W krwawym blasku zebrało się tam wokół czegoś kilka postaci.