— Mówiłeś, że tak będzie lepiej! — wrzasnął chłopiec.
— No? Przecież ciągle żyjemy! I trzymaj mnie nad wodą. Takie żółwie jak ja nie umieją pływać.
— Ale oni mogą już nie żyć!
— Chcesz do nich dołączyć?
Fala zalała Bruthę. Przez chwilę świat stał się ciemną, zieloną kotarą, w dodatku dzwoniącą w uszach.
— Nie mogę pływać zjedna ręką! — krzyknął, kiedy znów wysunął głowę nad wodę.
— Damy radę! Nie ośmieli się!
— Kto taki?
Kolejna fala uderzyła Bruthę. Ubranie ściągało go w dół.
— Om…
— Tak?
— Chyba jednak nie umiem pływać…
Bogowie nie lubią rozmyślań. Nigdy nie było to dla nich cechą ułatwiającą przetrwanie. Umiejętność kuszenia, grożenia i przerażania zawsze wystarczały. Kiedy ktoś potrafi dla kaprysu burzyć całe miasta, skłonność do cichej refleksji i spojrzenie na sprawy z punktu widzenia kogoś innego rzadko kiedy wydaje się konieczne.
W całym multiwersum doprowadziło to do pojawienia się mężczyzn i kobiet o porażającej inteligencji i empatii, poświęcających całe swe życie służbie bóstwom, które nie potrafiłyby ich zwyciężyć w spokojnej partyjce domina. Na przykład siostra Sestina z Quirmu nie zlękła się gniewu miejscowego króla, przeszła po rozżarzonych węglach i propagowała rozsądną etykę w imieniu bogini, którą interesowały wyłącznie nowe fryzury. Brat Zefilit z Klatchu porzucił rodzinę i ogromne dobra, a resztę życia poświęcił służbie chorym i ubogim, ku chwale niewidzialnego boga F’ruma, o którym powszechnie sądzono, że gdyby nawet miał tyłek, nie potrafiłby go znaleźć obiema rękami, gdyby posiadał ręce. Bogowie nigdy nie muszą być rozumni, póki mają wokół ludzi, którzy to za nich załatwiają.
Królowa Morza nawet przez innych bogów uznawana była za dość tępą. Jednak nieobca jej była pewna logika. Ta logika kierowała jej myślami, gdy bogini sunęła poniżej wzburzonych sztormem fal. Mała lodź to kuszący cel… ale niedaleko dostrzegła większy, pełen ludzi, żeglujący prosto w burzę.
To już było coś…
Królowa Morza miała maksymalny okres skupienia uwagi porównywalny z cebulową bahji.
Ogólnie rzecz biorąc, sama dbała o swoje ofiary. I wierzyła w duże liczby.
„Płetwa Boga” zsuwała się ze szczytu fali w podstawę kolejnej. Szkwał szarpał żagle. Kapitan brnął w wysokiej do piersi wodzie na dziób, gdzie stał Vorbis. Ekskwizytor ściskał reling i wyraźnie nie zwracał uwagi na fakt, że okręt płynie już na wpół zatopiony.
— Panie! Musimy zrefować żagle! Nie zdołamy umknąć przed tym sztormem!
Zielone iskry zatrzeszczały na szczytach masztów. Vorbis odwrócił się. Światło odbijało się w czarnych otchłaniach jego oczu.
— Wszystko dla większej chwały Oma — powiedział. — Ufność jest naszym żaglem, a łaska naszym przeznaczeniem.
Kapitan miał już dosyć. Nie czuł się najpewniej w tematach religijnych, ale był przekonany, że po trzydziestu latach wie to i owo o morzu.
— Dno jest naszym przeznaczeniem! — krzyknął. Vorbis wzruszył ramionami.
— Nie twierdziłem, że po drodze nie będzie żadnych przystanków.
Kapitan spojrzał na niego tylko, po czym ruszył z powrotem po rozkołysanym pokładzie. Wiedział o morzu dość, by rozumieć, że takie sztormy nie zdarzają się same z siebie. Okręt nie przepływa ze spokojnej wody w sam środek szalejącego huraganu. Tu nie chodziło o morze. Tu było coś osobistego.
Błyskawica uderzyła w główny maszt. Krzyki rozległy się w ciemności, kiedy na pokład runęła masa podartych żagli i takielunku.
Kapitan na wpół płynąc, na wpół wspinając się po szczeblach, dotarł do koła sterowego, gdzie sternik był tylko cieniem wśród ulewy i tego niesamowitego sztormowego lśnienia.
— Nie wyjdziemy z tego żywi! ZGADZA SIĘ.
— Musimy opuścić okręt!
NIE. ZABIERZEMY GO ZE SOBĄ. TO ŁADNY OKRĘT.
Kapitan wytężył wzrok.
— To wy, bosmanie Coplei?
ZGADUJ DALEJ.
Dziób uderzył w podwodną skałę, która rozdarła kadłub. Błyskawica trafiła w pozostały jeszcze maszt i „Płetwa Boga” niczym stateczek z papieru, który zbyt długo pływał w wodzie, złożyła się wpół. Deski pokładu pękły, wzleciały w wirujące niebo…
…i zapadła nagła, aksamitna cisza.
Kapitan uświadomił sobie, że w jego pamięci pojawiło się nowe wspomnienie. Było jakoś związane z wodą, dzwonieniem w uszach i wrażeniem lodowatego ognia w płucach. Jednak blakło powoli. Podszedł do relingu — kroki rozbrzmiewały głośno wśród ciszy — i wyjrzał za burtę. Choć między niedawnymi wspomnieniami było też takie, które dotyczyło całkiem rozbitego okrętu, teraz wydawał się cały. W pewnym sensie.
— Tego… — powiedział kapitan. — Chyba skończyło się morze. TAK.
— I ląd też.
Kapitan postukał w reling — szary i półprzeźroczysty.
— Zaraz… To jest drewno? PAMIĘĆ MORFICZNA.
— Słucham?
BYŁEŚ ŻEGLARZEM. CZĘSTO MÓWIŁEŚ O STATKU TAK, JAKBY BYŁ ŻYWĄ ISTOTĄ.
— Oczywiście. Wystarczy jedna noc na pokładzie, żeby wyczuć, że statek ma du…
WŁAŚNIE.
Wspomnienie „Płetwy Boga” płynęło wśród ciszy. Słyszeli delikatny szept wiatru, a raczej wspomnienia wiatru — wysuszonych zwłok martwych szkwałów.
— Chwileczkę — otrząsnął się duch kapitana. — Powiedziałeś „byłeś”? TAK.
— Tak mi się właśnie wydawało.
Kapitan spojrzał w dół. Przed mostkiem, na pokładzie, zebrała się załoga. Wszyscy wpatrywali się w niego z niepokojem.
Spojrzał uważniej. Przed marynarzami gromadziły się okrętowe szczury. Przed nimi dostrzegł maleńką postać w czarnej szacie.
PIP, powiedziała.
Nawet szczury mają Śmierć, pomyślał.
Śmierć odsunął się na bok i skinął na niego.
PROSZĘ PRZEJĄĆ STER.
— Ale… dokąd płyniemy?
KTO WIE?
Kapitan bezradnie chwycił koło sterowe.
— Ale… Nie poznaję żadnych gwiazd! Nie mam mapy! Jakie tu wieją wiatry? Jakie są prądy?
Śmierć wzruszył ramionami.
Kapitan zakręcił kołem. Okręt sunął po duchu morza.
I nagle kapitan się rozpromienił. Przecież najgorsze już za nimi. Zadziwiające, jakie to radosne uczucie. A skoro najgorsze już się wydarzyło…
— Gdzie Vorbis? — warknął. PRZEŻYŁ.
— Przeżył? Nie ma sprawiedliwości.
JESTEM TYLKO JA.
Śmierć zniknął.
Kapitan pokręcił jeszcze kołem, dla zachowania pozorów. W końcu nadal tu dowodził, a to nadal był — w pewnym sensie — jego statek.
— Pierwszy oficer!
— Tak jest! — Oficer zasalutował.
— Hm… Dokąd popłyniemy? Oficer poskrobał się po głowie.
— Słyszałem, kapitanie, że ci poganie z Klatchu mają takie rajskie miejsce, gdzie się pije, śpiewa, gdzie są młode kobiety z dzwonkami i… no wie pan… niebaczne. — Spojrzał z nadzieją na dowódcę.
— Niebaczne, tak? — mruknął w zadumie kapitan.
— Tak słyszałem.
Kapitan uznał, że należy im się trochę niebaczności.
— Nie wie pan, jak tam dotrzeć?
— Mam wrażenie, że instrukcje dostaje się jeszcze za życia.
— Aha.
— W pobliżu Osi… — Pierwszy oficer wyraźnie rozkoszował się tym słowem. — W pobliżu Osi żyją tacy barbarzyńcy, którzy wierzą, że trafiają do wielkiej hali, gdzie jest mnóstwo jedzenia i picia.