Wszystko jakby pozostało po staremu. Ambasador codziennie przechadzał się i coś im proponował, a oni zwykle odmawiali, uprzejmie dziękując. Córka siostry ambasadora w dalszym ciągu spędzała całe dnie na plaży, nie robiąc w ogóle nic, i to także uznali za niezrozumiałe. Posępny nastrój Arica Horta przestał być dla nich zagadką, gdy Dalia zauważyła, że już się go nie widuje w towarzystwie panny Warr.
Idąc na przełaj przez las w pobliżu ambasady, Fornri nagle usłyszał słaby, przenikliwy gwizd zbliżającego się statku kosmicznego. Zdziwiony zatrzymał się i nasłuchiwał. Statek kurierski miał wylądować dopiero za wiele tygodni, a inne statki nie przylatywały na Langri.
Po chwili mógł już rozróżnić drugi gwizd, a potem trzeci i rzucił się do biegu. Kiedy dotarł na skraj lasu, zobaczył, że dwa statki stoją już na lądowisku, a trzeci właśnie siada na ziemi. Stanął, żeby im się przyjrzeć, gdyż poza krążownikiem bojowym były to największe statki, jakie kiedykolwiek widział.
Pobiegł w ich stronę.
Człowiek, z którym rozmawiał ambasador, miał na sobie mundur przypominający nieco Fornriemu ubranie kapitana Dallmana. Rozmawiający przeglądali gruby plik plastykowych kartek, na których obcy zazwyczaj coś notowali.
Po długim biegu, w dalszym ciągu głęboko wciągając powietrze, Fornri zwolnił i przeszedł w marsz, próbując wyrównać oddech, jeszcze zanim się do nich zbliżył. Ambasador powitał go swym zwykłym, szerokim uśmiechem.
— Kapitanie — rzekł — to jest Fornri, szef rządu langryjskiego.
— Jestem zaszczycony — mruknął kapitan, salutując. Fornri odpowiedział na powitanie z poważną miną.
— Czy mogę spytać — zwrócił się do ambasadora — dlaczego te statki wylądowały bez oficjalnego zezwolenia? Ambasador wydawał się zdziwiony.
— Przecież daliście nam pozwolenie na lądowanie statków z dostawami!
— Pozwolenie dotyczyło tylko statku kurierskiego — odrzekł Fornri. Zawahał się: to, co miał teraz zrobić nie było przyjemne, ale Plan nie dopuszczał żadnej alternatywy.
— Muszę poprosić, aby te statki natychmiast stąd odleciały.
Ambasador znowu się uśmiechnął.
— Szczerze mówiąc, chciałem wam zrobić niespodziankę, ale wobec tego muszę panu powiedzieć o wszystkim już w tej chwili. Niemniej może pan zachować to w tajemnicy i jednak zrobić niespodziankę swojemu ludowi. Statki te przywiozły część przyszłego ośrodka zdrowia na Langri.
— Ośrodka zdrowia? — powiedział jak echo Fornri.
— Sprowadzam tu również lekarza, który przeprowadzi badania nad chorobami występującymi na tej planecie, by już żadne dziecko nie spotkał los Dabbi. Jest to dar dla ludu langryjskiego od firmy Wembling and Company. Fornri patrzył nań szeroko otwartymi oczami.
— Firmy Wembling and Company?
Byli wściekli. Członkowie rady często okazy — sali niechęci Fornriemu, ale teraz otwarcie zbuntowali się przeciwko niemu.
— Nie uwierzę, żeby jakiś wróg chciał nam podarować ośrodek zdrowia! — wykrzyknął Narrif.
Siedząc jak zwykle z pochyloną głową i zamkniętymi oczami, Banu skończył przeszukiwanie pamięci.
— Langri nie wspominał o żadnym ośrodku zdrowia — rzeki.
— Musimy odmówić przyjęcia tego daru — powiedział z uporem Fornri — i poprosić statki, by opuścih planetę.
— A cóż złego widzisz w ośrodku zdrowia? — zaatakowała go z furią Dalia. — Czy może przynieść szkodę, ratując komuś życie?
— Langri mówił, że za podarki zawsze się czymś płaci — odrzekł powoli Fornri. — Powiedział, że musimy na nie uważać, bo kiedy już się zorientujemy, że sprzedaliśmy i planetę, i siebie samych, będzie za późno.
— Czy to możliwe, żeby płacić za coś, co zostało podarowane z wolnej woli? — spytała Dalia. — Nie jesteś przypadkiem zbyt dumny, by przyznać, że ośrodek zdrowia jest nam potrzebny? Czy naprawdę musimy patrzeć, jak nasze dzieci umierają tylko z powodu twojej dumy?
— Zwracam się do was o pomoc — rzekł znużony Fornri — Musimy odmówić przyjęcia tego ośrodka zdrowia i poprosić, żeby statki stąd odleciały.
Popatrzył na otaczający go krąg milczących, wrogich twarzy.
— Doskonale — oświadczył w końcu. — Zgodnie z Planem musicie wybrać nowego przywódcę.
Zamierzał po prostu zrezygnować z funkcji przywódcy i pozostać członkiem rady, ale gdy usiadł obok Dalii, ta demonstracyjnie odwróciła się od niego. Czując ogromne zmęczenie, Fornri przecisnął się przez gęste podszycie i odszedł w las.
Później odnalazł go Starszy i po długiej rozmowie poszli razem w stronę ambasady, by poszukać Arica Horta. Dojrzeli go, gdy rozmawiał z Talithą Warr na skraju lądowiska, lecz usłyszawszy ich gniewne, podniesione głosy, ukryli się za pobliską kępą krzaków, skąd zaczęli ich dyskretnie obserwować.
— Jest coś, co się nazywa zbyt wysoką ceną! — wykrzyknął Hort.
— Zbyt wysoka cena, ale dla kogo? — odpowiedziała panna Warr. — Dla Dabbi? Ktoś musi pogwałcić prawa tubylców, żeby ocalić im życie!
— To wcale nie jest takie proste. Musi pani zrozumieć…
— Rozumiem, że może pan obojętnie patrzeć na umierające dziecko! — przerwała mu z furią. — Ale ja nie!
Odeszła jak burza, pozostawiając spoglądającego na nią Horta samego. W końcu i on odszedł, zbliżył się do kilku dużych kamieni, usiadł i zaczął obserwować krzątaninę przy rozładowywaniu statków.
Kiedy Starszy i Fornri podeszli doń, powitał ich bladym uśmiechem.
— Moi przyjaciele — rzekł — potrzebuję waszej pomocy. Ambasador chce mnie wysłać na inną planetę. Ponieważ ja wolałem tu pozostać, więc nie jestem już jego pracownikiem. Czy otrzymam waszą zgodę na pobyt na Langri?
— To my błagamy pana o pozostanie — powiedział Starszy. — Obawiam się, że mój lud jest w poważnych tarapatach.
— Ja też tak sądzę — odrzekł Hort ze śmiertelną powagą.
— Cieszymy się na pańską obecność tu jako przyjaciela i to my potrzebujemy pana pomocy — oświadczył Fornri.
— Jeszcze nigdy nie była nam tak potrzebna. Czy znalazł już pan sposób na skontaktowanie się z tymi prawnikami?
— Sprawa polega na tym, żeby to był sposób pewny, a takiego nie znalazłem. Każdy statek, który od tej chwili tutaj wyląduje, będzie albo własnością firmy Wembling and Company, albo też będzie przez nią wyczarterowany. Podejrzewam, że statku kurierskiego już nie zobaczymy. Jeśli przekupimy któregoś z członków załogi, pomyśli sobie, że ambasador chętnie zapłaci mu więcej, aby poznać treść listu i będzie miał rację. Sprawa jest trudna.
— A co by pan powiedział, gdyby jeden z nas osobiście pojechał zobaczyć się z prawnikami? — spytał Starszy. Hort uśmiechnął się do nich.
— Uważacie, że łatwiej byłoby przemycić człowieka niż list? Nie sądzę. Ale chyba można wyjechać normalnie, jako pasażer; a kiedy pasażer płaci za przejazd, są prawa, które go chronią i wcale nie musi mówić kapitanowi, ani dokąd wyjeżdża, ani dlaczego to robi. Jednak ten, kto choć raz podróżował w Kosmosie, wie, że to okropne przeżycie. Kogo chcecie wysłać?
— Fornriego — powiedział Starszy — Skoro nie jest już przywódcą…
— Co takiego!?
Hort badawczo spoglądał w ich twarze.
— Aaa, więc to tak — rzekł w końcu. — Pan chciał, żeby odrzucili dar, prawda? A oni się nie zgodzili. Ale czy to by coś zmieniło? Wprawdzie nie wiem — jeszcze nie wiem — jak Wembling pragnie to osiągnąć i co zrobi, żeby mu to uszło bezkarnie, ale wiem na pewno, że zamierza zbudować uzdrowisko, czy chcecie tego, czy nie. Godząc się na ośrodek zdrowia, jedynie znacznie mu ułatwiają osiągnięcie tego celu. I dlatego chcecie się widzieć z prawnikami.