Выбрать главу

Hirus Ayns powrócił na pokładzie jednego ze statków transportowych firmy Wembling and Company, a kiedy schodził z trapu, czekał tam na niego Wembling. Niecierpliwie schwycił go za rękę.

— No jak? — spytał.

— Bez problemu — rzekł Ayns. — Mam te twoje uprawnienia.

— Zaczynałem się już martwić.

— Powiedziałem ci, że to potrwa, a ty nie chciałeś, żeby się z tobą kontaktować.

— Wiem, wiem, jakikolwiek przeciek wszystko by popsuł. Miałem szczęście, że tubylcy nie skonfiskowali mi tego, co tu zgromadziłem, bo nie miałem żadnych podstaw prawnych, żeby temu zapobiec. Naprawdę masz te uprawnienia?

Ayns uśmiechnął się szeroko i wręczył mu dokument. Wembling z zapałem zapoznawał się z jego treścią. Potem odwrócił się.

— W porządku! — wykrzyknął. — Wyładować maszyny i do roboty! Hirusie — zwrócił się do Aynsa — co z resztą moich robotników?

— Przylecą pojutrze.

— Dobrze. Teraz możemy już skończyć z tym przeklętym udawaniem i zabrać się do pracy.

Robotnicy zdejmowali brezent przykrywający długie rzędy ogromnych kontenerów. Z jednego końca ściągali maskowanie i usuwali cegły zasłaniające maszyny budowlane. Rozległ się warkot silnika i pierwszy spychacz pełzał już po lądowisku. Za nim ruszyły następne maszyny. Wszędzie widać było geodetów, uwijających się w poszukiwaniu ukrytych punktów mierniczych, które teraz zastępowali palikami. Obserwując wszystko z głęboką satysfakcją, Wembling zobaczył, jak pierwsza maszyna wgryzła się głęboko w langryjską ziemię.

Dalia krążyła od wsi do wsi, opowiadając o ośrodku zdrowia i rekrutując młodych ludzi na kursy pielęgniarskie, które miały się w nim odbywać. Był to pomysł panny Warr, że każda wieś powinna mieć własną, przeszkoloną pielęgniarkę.

Narrif zaofiarował się, że będzie woził Dalię. Zorganizował zespół chłopców, którzy służyli jako wioślarze, a potem wszyscy ruszyli wzdłuż wybrzeża, zatrzymując się przy każdej osadzie. Zapadał zmierzch, kiedy dotarli do ostatniej spośród wsi, które Dalia zaplanowała sobie odwiedzić tego dnia, a gdy skończyła swe zajęcia, Narrif zaprosił ją na spacer, w tajemnicy przed nią odesławszy łódź z powrotem.

Znała jego pragnienie — by razem udali się na jedno z Altanowych Wzgórz i wspólnie spędzili tam noc — i zdecydowanie odmówiła. Od wyjazdu Fornriego często ją o to prosił, ale nawet gdyby jej uczucia uległy zmianie, nigdy nie wyraziłaby zgody, ponieważ nie dała Fornriemu złamanej gałązki. Dalia jednak nie miała zamiaru tego robić — gdyby między nimi znalazła się złamana gałązka, musiałby ją położyć Fornri — lecz Narrif myślał, że dlatego nie dała jej Fornriemu, gdyż tak nagle wyjechał, więc starał się ją przekonać, iż w tej sytuacji dawanie gałązki jest zbędne.

Szedł za nią przez las i mówił, zaciekle argumentując, że Fornri uciekł jak tchórz, ponieważ rada pozbawiła go przywództwa. W dalszym ciągu robił zgryźliwe uwagi, kiedy szli leśną ścieżką niedaleko ambasady, gdy nagle dotarły do ich świadomości dziwne dźwięki, które spowodowały, że zamilkł.

Skręcili ze ścieżki w las i — bardzo ostrożnie, bo dźwięki były przerażająco dziwne — skierowali się ku jego skrajowi i wyjrzeli, rozchylając liście.

Między nimi a morzem ziemię przecinały straszliwe bruzdy. Rozdzierały ją potwory o dziwnych kształtach, inne zaś obalały i pożerały drzewa. W pobliżu plaży stały rzędem dziwne domy, podobne do budynków ambasady. Kiedy tak patrzyli, z czegoś płaskiego uniosły się nagle w górę ściany i dach i powstał następny dom.

Dalia patrzyła na to przerażające spustoszenie szeroko otwartymi oczami.

— Fornri miał rację! — wykrzyknęła gniewnie. — To ambasador jest naszym wrogiem!

13

Ubranie, które Fornri miał na sobie, nieznośnie drażniło go jeszcze przez długie tygodnie po tym, jak powiedzieli mu, że się przyzwyczai. Cuda, jakie obiecali mu pokazać, oszołomiły go zgiełkiem wrażeń; w część z nich wolałby nie wierzyć.

Trapiły go myśli o tym, co mogło się wydarzyć na jego rodzinnej planecie, gdzie cudami były barwy lasu, ciepła miękkość piasku na plaży, zapach świeżej bryzy od morza. Bardzo tęsknił za Dalią. Odczuwał samotność i zakłopotanie, był bardzo zmęczony i bał się, gdyż musiał podejmować decyzje w sprawach dotyczących całej przyszłości swego ludu i swej planety, a na samą myśl, że mógłby popełnić błąd, ogarniało go przerażenie.

Był to jeszcze jeden budynek z kamienia, który nie był kamieniem. Nad sklepieniem wejścia widniały słowa, których nie rozumiał nawet wówczas, gdy wyjaśniono mu ich znaczenie: PAŁAC SPRAWIEDLIWOŚCI oraz WYDZIAŁ MIĘDZYPLANETARNY.

Fornri dotarł tam jedną z tych dziwnych, przypominających bańki mydlane, latających łodzi, które błyskawicznie przemykały we wszystkich kierunkach nad urozmaiconą zabudową rozległego miasta. Towarzyszył mu Jarvis Jarnes z firmy McLindorffer, Klarouse, Hraanl, Picrawley, Webluston i Jarnes. Zgodnie z przypuszczeniami Langriego, jej nazwa się zmieniła.

Kiedy znaleźli się wewnątrz budynku, natychmiast weszli na podłogę która sama się przesuwała. Jarnes i jego znajomi spodziewali się, że ruchomy chodnik będzie jednym z tych cudów, które wprawią Fornriego w zachwyt, ale ten tylko się dziwił, dlaczego oni po prostu nie chodzą, gdyż w ten sposób o wiele szybciej by się poruszali. Tego dnia Jarnes wszedł do sali pod nazwą Międzyplanetarna Biblioteka Prawnicza. Wyjaśnił Fornriemu, co zamierza tam robić: zapyta maszynę co pamięta procesy sądowe, które mogłyby mieć coś wspólnego z kłopotami Langri, a w notatniku Jarnesa znajdowała się długa lista pytań, mających — jego zdaniem — pobudzić pamięć maszyny. Jednakże na wszystkie pytania jej ciemnozielony ekran wyświetlał co jakiś czas symbol oznaczający, że na ten temat maszyna nie wie nic.

Przy wyjściu zatrzymali się, by zapłacić za korzystanie z maszyny. Jarnes podał okrągły żeton pracownikowi biblioteki, ten zaś wsunął go do jakiejś maszyny, która w tej samej chwili zaczęła pomrukiwać.

— Znów nie mieliście szczęścia? — spytał pracownik. — Ale przecież to niemożliwe, żeby nie zarejestrowano jakichś czynności prawnych!

Jarnes uśmiechnął się gorzko.

— Czyżby? — spytał.

Znowu stanęli na ruchomym chodniku i zeszli zeń przed salą z napisem REJESTRATOR PAKTÓW I POROZUMIEŃ MIĘDZYPLANETARNYCH. Jarnes porozmawiał tam z pracownikiem, który następnie naradził się ze swoją maszyną co pamięta i przecząco pokręcił głową. Pojechali dalej do sali oznaczonej napisem REJESTRATOR SPRAW POZAFEDERACYJNYCH z takim samym wynikiem.

W końcu dotarli do Sektora Sądowego.

Zeszli z ruchomego chodnika i ruszyli korytarzem otaczającym sale sądowe. Łukowata ściana zewnętrzna każdej sali rozpraw była przezroczysta — prawdziwy cud — a jej ściany boczne zbiegały się przy podium, gdzie rzecznicy stron stawali naprzeciw siebie nad konsolami swych maszyn co pamiętają. Nad nimi siedział sekretarz sądu, a z tyłu, ponad nimi zasiadał sędzia, tylko że właściwie w ogóle go tam nie było. Jego obraz ukazywał się z chwilą rozpoczęcia sesji i znikał po jej zamknięciu. Fornri nie rozumiał tego cudu, zwanego trójwymiarową projekcją, mimo usilnych zabiegów Jarnesa, który starał się, jak mógł, żeby mu to wytłumaczyć.

W tylnej części sali znajdowały się krzesła dla widzów. W niektórych salach wszystkie miejsca siedzące były zajęte i część publiczności stała, w innych główni aktorzy spektaklu nie mieli widowni.