— Pan nie wie, jak daleko sięgają wpływy Wemblinga. Pański sztab odłoży ten raport do akt i zapomni o nim.
— Wówczas postaram się go stamtąd wydostać — odpowiedział Yorish z szerokim uśmiechem.
Tubylcy nikomu nie mówili o swoim Planie, ale Wembling o swoim opowiadał raczej zbyt wiele. Zabrał Yorisha ze Smithem do swego biura projektowego, gdzie wystawiono imponującą makietę uzdrowiska. Kiedy się tam znaleźli, nadgryzł kapsułkę, dmuchnął im w twarze gryzącym, kolorowym dymem i zaczął rozwodzić się nad statystyką.
— Tysiąc miejsc — powiedział z dumą — a większość z nich w apartamentach.
Smith pochylił się nad makietą, żeby przyjrzeć się jej z bliska.
— Czy te wgłębienia na tarasie słonecznym to baseny kąpielowe?
— Tak jest. I będzie jeszcze kryta pływalnia. Niektórzy ludzie nie znoszą nawet lekko słonej wody, inni zaś będą się bali morskich stworów, chociaż nie są niebezpieczne. No i co panowie o tym myślą?
— To bardzo… imponujące — mruknął Yorish.
— Będą tam dwie główne jadalnie i sześć mniejszych, specjalizujących się w przysmakach z różnych planet. Będę miał całą flotę łodzi, statków i jednostek podwodnych do celów rekreacyjnych i turystycznych. Mogą panowie wierzyć lub nie, ale w galaktyce żyją miliony ludzi, którzy jeszcze nie widzieli morza. Co mówię! Istnieją planety, których mieszkańcy nie mają nawet tyle wody, żeby się wykąpać. Niektóre muszą nawet sprowadzać powietrze do oddychania. Jeśli ludzie z takich planet będą mogli od czasu do czasu przyjechać na Langri i pomieszkać tu, znacznie zmniejszy się liczba lekarzy i psychiatrów. Całe to moje przedsięwzięcie ma jeden, jedyny ceclass="underline" służyć ludziom. Yorish wymienił znaczące spojrzenia ze Smithem.
— Z tego, co widzę, jedynymi ludźmi, którym pan się przysłuży, będą biedni, załamani milionerzy — zauważył Yorish.
Wembling uniósł dłoń w uspokajającym geście.
— To tylko tak na początek — powiedział. — Panowie rozumieją, wszystko musi mieć solidne podstawy finansowe od samego początku. Później będzie mnóstwo miejsc dla zwykłych ludzi. Noo, może nie w hotelach stojących tuż nad morzem, oczywiście, ale będą też plaże publiczne, hotele z dostępem do nich i tym podobne rzeczy. Mój personel już to opracował. Kiedy uzdrowisko już ruszy…
Nagle odgłosy budowy za oknem ucichły. Wembling ruszył ku drzwiom jak strzała, a tuż za nim, depcząc mu po piętach, Yorish ze Smithem. Znalazłszy się na zewnątrz budynku, obaj przystanęli i obserwowali Wemblinga pędzącego w kierunku miejsca, w którym trzech jego ludzi szarpało się z jakimś tubylcem.
Młodzieniec ten przywarł do dźwigara, który miał być za chwilę uniesiony w górę. Robotnicy próbowali go odciągnąć, ale on przywarł doń kurczowo. Wembling gnał w ich stronę, machając rękami i wykrzykując polecenia, ale zarówno jedno, jak i drugie wydawało się zbędne.
Robotnicy musieli usunąć tubylca, nie wyrządzając mu krzywdy, a starali się, jak mogli. W końcu oderwali go siłą i odprowadzili.
— Co oni chcą w ten sposób zyskać? — spytał Smith.
— Czas — odrzekł Yorish. — Czas na realizację swego Planu.
— Czy nie przyszło panu do głowy, że ten ich Plan może zakładać prawdziwe powstanie z prawdziwymi materiałami wybuchowymi?
— Nie, a z tego, co wiem o tubylcach, byłaby to ostatnia rzecz, której mógłbym się po nich spodziewać. Co pan sądzi o Wemblingu?
— Przypomina samoczynny zespół napędowy.
— Przy całej mojej niechęci do niego podziwiam go za to, że umie postawić na swoim — rzekł Yorish. — Nie chciałbym być w skórze tubylca, który musi z nim walczyć o życie. Są na tyle inteligentni, by wiedzieć, że siłą go stąd nie wyrzucą. Obawiam się jednak, że próbują dorównać mu sprytem, a tu również nie mają żadnych szans.
Praca ruszyła na nowo i Wembling wrócił do swych gości.
— Gdyby pan zainstalował to, co chciałem, nie doszłoby do tego — żalił się.
— Obaj dobrze wiemy, że tego nie zrobię — rzekł mu na to Yorish. — Elektroniczna zapora kosztowałaby majątek i to ja bym odpowiadał za uśmierconych przez nią tubylców. Na pańskim miejscu nawet bym o niej nie wspominał. Znowu tak bardzo panu nie dokuczają.
— Denerwują mi ludzi. Każdy musi być bez przerwy czujny, by przypadkiem nie zabić któregoś z tych drani.
— Powinno to zwiększyć ich wydajność — oschle skomentował Yorish.
— Może, ale tubylcy wprowadzają rozgardiasz na budowie, co mi opóźnia prace. Chcę, żeby nie mogli przedostawać się tutaj.
— Szczerze mówiąc, uważam, że wyolbrzymia pan sprawę. Jedna czy dwie przerwy dziennie nie mogą tak bardzo opóźniać prac, a z całą pewnością nie do tego stopnia, żeby trzeba było tu trzymać krążownik bojowy floty. Niemniej jednak mam rozkazy. Zastosuję wszystkie środki, jakimi dysponuję, poza przemocą, żeby trzymali się z daleka.
Wembling uśmiechnął się dobrodusznie.
— Chyba już o nic więcej nie wypada mi prosić. Ujął Yorisha pod rękę i zaprowadził z powrotem do biura projektowego.
17
Oficer służby medycznej „Hilna” nie zgodził się wystąpić w roli specjalisty żywieniowca, jednak nie uznał za bezsensowne przypuszczenia Arica Horta, że prawdopodobnie tubylcy nie mogą przyswajać innego pokarmu poza mięsem kolufa, którym odżywiali się przez całe pokolenia.
— Łatwo to sprawdzić — rzekł. — Wystarczy im dawać racje żywnościowe floty i patrzeć, co się dzieje.
Hort przeprowadził taki eksperyment i absolutnie nic się nie stało. Yorish z ulgą wykreślił tę sprawę z listy swych zmartwień.
Mijały dni i tygodnie, a Yorish sumiennie zacieśniał pas ochronny wokół terenu budowy; jego ludzie coraz lepiej poznawali taktykę tubylców przy próbach przekradania się na budowę i liczba przestojów w pracy spadła prawie do zera. Wembling był zadowolony, a wznoszone konstrukcje coraz bardziej przypominały swym kształtem wspaniałą makietę z jego biura projektowego.
Yorish widywał Arica Horta tylko wówczas, gdy potrzebował od niego informacji. Jedynymi tubylcami, jakich oglądał, byli schwytani na terenie budowy. Grzecznie odmawiał przyjęcia zaproszeń zarówno na święta ludowe, jak i na spotkania towarzyskie Wemblinga. Panująca w wioskach tubylców atmosfera oczekiwania zbliżającej się tragedii oraz ich ślepa wiara w jakiś nieskuteczny Plan martwiły Yorisha. Łatwo mógł z tego powodu stać się zbyt życzliwy w stosunku do nich. Wembling natomiast, jeśli tylko chciał, był czarujący z tym swoim zaraźliwym entuzjazmem, ale zbyt częste przebywanie w jego towarzystwie mogło z łatwością odstręczyć Yorisha, nastawiając go przychylniej do strony przeciwnej.
Widział się w roli obiektywnego sędziego i gdyby jego stosunki z którąś ze stron stały się bardziej zażyłe, ucierpiałaby na tym jego neutralność. Głęboko przeżywał fakt, że coraz bardziej był przekonany o słuszności planów Wemblinga: uzdrowisko będzie naprawdę wspaniałym nabytkiem dla planety i jej mieszkańców. Obawy Horta i tubylców były niewątpliwie niemądrym panikarstwem, które bez żalu puszczą w niepamięć z chwilą, gdy pożytki z uzdrowiska staną się rzeczywistością.
Jeśli zaś idzie o skandalicznie pogwałcony traktat, mógł jedynie zawzięcie walczyć o sprawiedliwość, o przywrócenie tubylcom pełni praw do kierowania własnym losem.
Wyglądało na to, że nie ma wyjścia z tej kłopotliwej sytuacji.
Ponieważ tubylcy nie chcieli wyrazić zgody na coś, co może przynieść im wiele korzyści, należało ich do tego zmusić, jak zmusza się dziecko do połknięcia lekarstwa, które jest mu potrzebne. Z drugiej strony, Arie Hort, jako antropolog, kategorycznie twierdził, że tego rodzaju bezsensowne, dobre uczynki już niejednokrotnie doprowadziły do zagłady całej ludności planet, których nazwy może w każdej chwili podać.