Jeśli nawet działalność Wemblinga w jakiś sposób przeszkadzała tubylcom, Yorishowi nie udało się tego ustalić. Codziennie wypływała flotylla łowców kolufów, a zaproszenia do udziału w ludowych świętach i ucztach napływały z regularnością zegara. Nie podzielał przekonania Horta, że uzdrowisko stanowi zagrożenie dla egzystencji tubylców. Lecz pozostawała jeszcze sprawa traktatu i czegoś, co się nazywa honor — honor Federacji i Floty Kosmicznej. Chociaż uzdrowisko miało przynieść pożytek tubylcom, Yorish doskonale wiedział, że znacznie bardziej skorzysta na nim Wembling. Należało przywrócić moc prawną traktatowi i wówczas Wembling będzie musiał zrobić to, co powinien uczynić na samym początku, a mianowicie przekonywać tubylców o czekających ich ogromnych korzyściach i budować uzdrowisko za ich zgodą. Może dadzą mu dziesięć procent, a w takim przypadku byłoby rzeczą interesującą spytać go, czy w dalszym ciągu uważa ten udział za tak przyzwoity, jak wówczas, gdy sam proponował go tubylcom.
Zgodnie z przewidywaniami Horta, sztab zignorował raport w sprawie traktatu. Kiedy grzecznie zapytał, jakie kroki poczyniono w tej sprawie, otrzymał ze sztabu równie uprzejmą odpowiedź, która wskazywała na próbę tuszowania: „Mamy stosowne kompetencje i odpowiadamy za załatwienie tej sprawy”.
Wtedy zjawił się u niego Hort i mówił krótko, a po jego odejściu Yorish ponownie miał zmartwienie ze sprawą, którą uważał za załatwioną. Mianowicie, biorący udział w teście żywnościowym tubylcy, oszukiwali. Zjadali tylko niewielką część otrzymanych racji żywnościowych floty, a naprawdę żywili się, jak dawniej. Zatem test był farsą.
— Twierdzą, że byli głodni i musieli tak zrobić — powiedział skwaszony Hort. — To powinno dać nam coś do myślenia. Mam nadzieję, że da, bo niczego więcej się nie dowiemy.
Jeśli Hortowi uda się znaleźć ochotników, którzy będą przynajmniej sprawiali wrażenie, że rozumieją test, mpżna by spróbować jeszcze raz. Jednak Hort żywił pewne obawy co do powodzenia tej próby. Tubylec przyzwyczajony do mięsa kolufa musiałby być prawdziwym męczennikiem, żeby dobrowolnie przestrzegać diety opartej na racjach Floty Kosmicznej, nawet przez krótki czas.
Kiedy Yorish jeszcze rozmyślał nad sprawą testu żywnościowego, przyszedł Wembling z prośbą o zwiększenie strzeżonego obszaru wokół terenu budowy. Pragnął rozszerzyć budowę. Chciał również rozpocząć prace na nowym placu budowy, położonym nad brzegiem morza w znacznej odległości od obecnego.
Yorish bezceremonialnie odmówił. Miał zbyt mało ludzi nawet do pilnowania terenu, którego strzegł dotychczas. Ponadto zaczynał się o nich martwić. Przebywali przecież na tej rajskiej planecie wystarczająco długo. Specjaliści, którzy nie wykorzystują swych umiejętności, przestają być specjalistami. Nadszedł czas, by „Hiln” z powrotem znalazł się w Kosmosie, gdzie było jego właściwe miejsce.
Talitha Warr zaprosiła go na kolację w ośrodku zdrowia. Yorish uznał, że jest to teren neutralny i poszedł tam. Jedzenie, którym go poczęstowała, było wprost przysmakiem nie do opisania.
— To koluf — wyjaśniła. — Stanowi główny składnik pożywienia tubylców. Wyobraża pan sobie kuchnię opartą na czymś takim!? Ale niech pan nigdy nie prosi o pokazanie żywego kolufa, bo może pan stracić apetyt na jego mięso na dłuższy czas.
Następnego dnia Yorish posłał po Arica Horta, którego spytał o możliwość zdobycia mięsa kolufa na kilka obiadów dla Floty.
Hort popatrzył na niego z przerażeniem.
— Przecież tyle razy już panu mówiłem, że nawet tubylcom go nie wystarcza. Czyżby pan mi nie wierzył?
— Jakoś sobie nie pokojarzyłem — przyznał się Yorish. — Wiem, że to główny składnik ich pokarmu. Już o tym mówiliśmy, ale panna Warr podała kolufa na kolację, a…
— Szpital ma priorytet, ale dostarczana tam żywność przeznaczona jest dla chorych. Ponieważ Talitha zawsze dostaje wszystko, o co by nie poprosiła, nie wierzy, że panuje niedobór kolufa.
— Rozumiem.
— Nie, pan tego nie rozumie. A ja wiem, że tubylcom nie wystarcza jedzenia. Połowy kolufa zmalały co najmniej o jedną czwartą. Oni po prostu umierają z głodu, ale tak wolno, że trudno to zauważyć. Jeśli połowy będą w dalszym ciągu spadały, co na pewno się stanie, zaczną umierać szybciej. Musimy znaleźć jakieś uzupełnienie ich diety. Chciałbym przeprowadzić jeszcze jedno doświadczenie.
— Jakie?
— Ponieważ część pańskich ludzi mieszka przy ambasadzie, czy nie można by sprowadzić kilkorga miejscowych dzieci na „Hilna” na jakiś czas? Będą tam jadły wyłącznie to, czym karmi się we flocie i nie uda im się nas oszukać, bo zatrzymamy je na statku. W ten sposób może czegoś się dowiemy.
— Może — zgodził się Yorish. — Niech pan ustali, czy tubylcy nie mają nic przeciwko temu, a spróbuję poprosić mój personel medyczny o zgodę na prowadzenie przedszkola przez kilka dni.
Zgodę wyraził jedynie personel medyczny „Hilna”. Tubylcy nie widzieli potrzeby przeprowadzenia takiego eksperymentu. Mieli swój Plan. Hort obiecał, że w dalszym ciągu będzie próbował ich przekonać.
Na początku była sprawa pogwałcenia traktatu, później raport, który sztab trzyma w szufladzie, a teraz niepodległa planeta Langri upadła tak nisko, że tubylcy nie mogli nawet poufnie naradzać się ze swymi adwokatami. Wembling bowiem przechwytywał całą korespondencję wysyłaną w eter przez ich stację łączności i zapoznawał się z jej treścią. Nie chcieli korzystać z możliwości wysłania listu za pośrednictwem jego statku dostawczego, gdyż obawiali się, że go również przeczyta.
Komandor porucznik Smith omówił tę sprawę z Forn-rim, a potem przyszedł z nią do Yorisha.
— Tubylcy oczywiście mają prawo do poufnej korespondencji ze swymi adwokatami — rzekł Yorish — ale ponieważ sztab utrzymuje, że żaden problem Langri nie istnieje, okazalibyśmy brak rozsądku, angażując się w oficjalne próby rozwiązania nieistniejącego problemu.
— A co by pan powiedział o próbach nieoficjalnych? Wyślę tym adwokatom telegram z prośbą o reprezentowanie moich interesów w jakiejś tam sprawie, tak na wszelki wypadek, gdyby się ktoś pytał — zaproponował Smith. — A jeśli idzie o ich listy do tubylców, mogliby je wysyłać w podwójnych kopertach, zewnętrzną adresując do mnie. Słowo honoru, że wewnętrzną przekażę tubylcom nietkniętą.
— Świetny pomysł — rzekł Yorish. — W regulaminie Floty nie ma przepisu, który zabrania pośredniczenia w korespondencji wysyłanej przez znajomych.
— Szkoda, że ci w sztabie odłożyli pański raport do szuflady. Sądziłem, że jakoś zareagują i albo publicznie narobią hałasu, albo po cichu każą się panu zamknąć.
— Zareagują — z uporem zapewnił Yorish. — Wembling był tu dziś rano i zabrał mnie na objazd obszaru, który chce włączyć do terenu budowy. Wie pan, co on chce tam urządzić? Pola golfowe! Po południu spotkam się w tej sprawie z Fornrim. I jeszcze jedno. Jestem pewien, że postarają się zareagować na mój raport.
Kiedy Yorish szedł główną aleją wioski tubylców, kordialnie wymieniając pozdrowienia z tubylcami, których mijał, na jednej z bocznych ulic zauważył siedzącą nieopodal Talithę Warr, a obok niej jakieś okutane w koce dziecko. Zajmowała się nim z pełną powagi troskliwością.
Skręcił w jej stronę i usiadł obok.
— I cóż my tu mamy? — spytał, badawczo przyglądając się poważnej twarzyczce dziecka.