— To coś nowego — odrzekła. — Zapadła na to pewna liczba dzieci, a my nie umiemy powiedzieć, co to jest.
— Mam nadzieję, że nic poważnego.
— Nie wiadomo. Nie przestają chorować, a my nie mamy odpowiednich warunków do walki z epidemią. Zajęte są wszystkie łóżka w ośrodku.
— Czy tylko dzieci na to chorują?
Skinęła głową.
— Małe dzieci. Tubylcy są niezwykle zdrowym ludem, ale na tej planecie występują jakieś bardzo dziwne choroby.
Yorish pożegnał się i poszedł dalej główną aleją.
Z samotnej chaty za wsią wyszedł mu na spotkanie Fornri. Dotknęli się dłońmi i Yorish rozłożył jakąś dużą mapę na stole z tykwy.
— Czy Arie powiedział panu, o czym chciałem porozmawiać? — spytał.
— Tak.
— To jest mapa placu budowy Wemblinga i pobliskich terenów. On chce przesunąć granice budowy w głąb lasu, wykarczować drzewa i urządzić tam pole golfowe. Czy wie pan, co to golf?
— Airk mi wytłumaczył — odparł Fornri.
— Jeśli pan nie rozumie, o co idzie w tej grze, proszę się tym nie przejmować. Niektórzy gracze również tego nie rozumieją. Ten nowy obszar znacznie wydłuży granice terenów Wemblinga i ja już mu powiedziałem, że mam za mało ludzi. Sądzę, że będzie musiał użyć do jego pilnowania swoich robotników.
— Chyba zwrócimy się do naszych adwokatów, żeby wytoczyli proces o to pole golfowe — rzekł Fornri. — Uprawnienia Wemblinga mówią o wykorzystywaniu naturalnych zasobów planety. Czy pola golfowe są zasobami naturalnymi?
— Nie wiem — powiedział Yorish. — Na takie pytania radują się serca prawników. Niech im pan to koniecznie podsunie. Właśnie w tej sprawie chciałem zobaczyć się z panem. W tym lesie jest opuszczona wioska — pokazał na mapie. — O, tutaj. Czy to Wembling usunął stamtąd pańskich ludzi?
— Nie.
— Bardzo żałuję — rzekł Yorish, smutno się uśmiechając. — Gdyby zmusił ich do opuszczenia domów, mógłbym coś z tym zrobić. Dlaczego ta wieś leży samotnie w głębi lasu, podczas gdy pozostałe położone są nad brzegiem morza?
— To wieś naszego nauczyciela i nikt już w niej nie mieszka.
— Nauczyciela? — jak echo powtórzył machinalnie Yorish. — W jakim znaczeniu nauczyciela?
— W każdym — odparł Fornri z uśmiechem.
— Pan mnie zaciekawia.
Yorish bez pytania usiadł na krześle z tykwy.
— Proszę mi szczerze powiedzieć, czy wioska ta ma dla was jakieś szczególne znaczenie?
— Bardzo szczególne.
— Nauczyciel? Guru? Mędrzec? Prorok? Mówi pan, że szczególne znaczenie.
— Tak. Wyjątkowe.
— A wioska o wyjątkowym znaczeniu, szczególnie gdy nauczyciel jest równocześnie przywódcą religijnym, może stać się świętym miejscem — podsunął pomysł Yorish. — Czy można powiedzieć, że zostawiliście ją w niezmienionym stanie dla upamiętnienia waszego nauczyciela?
— Tak. To prawda.
— I od czasu jego odejścia nikomu nie wolno tam wchodzić, żeby nie sprofanować tego miejsca. To mi się podoba! To może być ten haczyk, którego szukałem.
Szeroko uśmiechnął się do Fornriego.
— Myślę że załatwię wam trochę czasu na realizację tego Planu. Sadzę również, że będą musieli odkurzyć mój raport.
Wracając z wioski, Yorish spotkał Arica Horta i obaj ruszyli w kierunku łodzi Yorisha.
— Czy widział pan chore dzieci? — spytał Hort.
— Opowiadała mi o nich panna Warr. Dochodzę do wniosku, że na tej planecie występuje kilka dość dziwnych chorób.
— Nie byłoby żadnych chorób, gdyby głód nie osłabił dzieci! — wypalił ze złością Hort. — Cała ludność jest osłabiona z głodu, ale dzieci są najbardziej podatne na choroby. Ani ona, ani ten jej beznadziejny doktor nic tu nie poradzą.
— Dopóki nie ma dowodów…
— Nie wystarczy panu, że połowy kolufów spadły o jedną czwartą!?
— Czy tubylcy zgodzili się na pański eksperyment?
— Jutro zaczynamy.
— Dziwne, że na tak żyznej planecie ktoś może być głodny — powiedział w zadumie Yorish, patrząc na okazały las.
— Nie wie pan, że to, co jedzą ludzie, nie chce tutaj rosnąć?
— Nie. Nic o tym nie słyszałem.
— Kiedy wylądowaliśmy tu po raz pierwszy, na moją prośbę Wembling sprowadził wszelkiego rodzaju nasiona — rzekł Hort. — Uzyskałem z nich tylko kilka mutantów o wątpliwej wartości odżywczej.
— Tak więc, tubylcy skazani są na jedzenie mięsa kolufów, co byłoby cudowne, gdyby go wystarczało.
— Otóż to. Zabawy i sporty wodne uprawiane przez pracowników budowy i personel floty, docierające przez wodę odgłosy budowy i pracujących maszyn oraz zanieczyszczenie morza wskutek odprowadzania ścieków i zrzucania odpadów przy brzegu — wszystko to i może jeszcze coś powoduje ucieczkę kolufów na głębokie wody, gdzie tubylcy nie mogą ich złowić. Sytuacja ta znacznie się pogorszy i może nigdy nie ulec poprawie, gdyż po otwarciu uzdrowiska turyści doprowadzą do całkowitego spustoszenia łowisk. Tak, tak, tubylcy głodują, a dzieci pierwsze objawiają skutki głodu.
— Dziwne — rzekł Yorish. — Należałoby się spodziewać, że ośrodek zdrowia powinien niezwłocznie wykryć coś takiego i odpowiednio zareagować.
— Ten ośrodek zdrowia może co najwyżej zapewnić tubylcom śmierć z głodu w higienicznych warunkach — powiedział Hort z goryczą.
Po powrocie Yorish udał się do Wemblinga.
— Jeszcze w sprawie tego pola golfowego — rzekł. — Co pan zamierza zrobić z tą wioską tubylców?
— Rozwalę ją — odparł Wembling. — Jest opuszczona i prawdopodobnie nikt w niej nie mieszka od lat.
— Obejrzyjmy ją sobie — zaproponował Yorish.
Wembling chętnie się zgodził. Przypuszczalnie miał nadzieję przekonać Yorisha, żeby ten przesunął linię posterunków. Jego dobrze pilnowane maszyny wgryzały się już głęboko w las. Wembling poprowadził bokiem, wokół nich, a potem ścieżką biegnącą do wioski. Zobaczyli owalną polanę z grupą tubylczych chat w głębi.
— Widzi pan? To tylko opuszczona wioska — rzekł Wembling i zaczął myszkować po chatach.
Rozglądając się dokoła, Yorish zauważył bardzo dziwną rzecz: rozciągnięty między dwoma drzewami kawałek wykonanej przez tubylców tkaniny z warstwą wygładzonej gliny, pokrytej zaschniętymi w niej symbolami matematycznymi.
— Cóż to, u licha? — wykrzyknął.
Wembling wynurzył się z wnętrza jakiejś chaty.
— Od lat nikt tu nie mieszka — zawołał do Yorisha. — Tak czy inaczej nie mogę jej tu zostawić, bo stoi akurat na ósemce.
Yorish wpatrywał się w symbole matematyczne.
— Toż to zadanie z astronawigacji! Więc to jest wioska nauczyciela! Ale do czego mogła być potrzebna tubylcom matematyka na tym poziomie?
Odwrócił się i odszedł, kręcąc głową.
Dołączył do Wemblinga, kiedy ten wychodził z innej chaty po przeszukaniu jej wnętrza.
— Przykro mi — rzekł Yorish — ale nie wolno panu tknąć tu niczego bez pozwolenia tubylców.
Wembling dał mu żartem lekkiego kuksańca w żebra.
— Niech pan się nie wygłupia. Nie wstrzyma pan chyba całej mojej budowy z powodu tych kilku chat z trawy. Niech tubylcy wytoczą mi proces. Sąd nie wstrzyma mi prac; przyzna im jedynie równowartość tych chat, która nie przekroczy półtorej kredytki, ale proces będzie kosztował ich pięćdziesiąt tysięcy. Im szybciej wydadzą wszystkie swoje pieniądze, tym wcześniej przestaną mnie nękać.
— Mota nie jest wyłącznie do pańskiej dyspozycji — powiedział Yorish ostrym tonem. — Moje rozkazy dotyczą przede wszystkim ochrony tubylców i ich mienia, tak samo, jak mam obowiązek chronić pana i pańską własność. Może sąd nie wstrzyma panu prac, ale zrobię to ja.