Выбрать главу

— Sąd potwierdza prawo własności firmy Wembling and Company do gruntów na planecie Langri, z których korzysta na podstawie otrzymanych uprawnień. Czy pański pozew zawiera wymagane prawem opisy, mecenasie Khorwiss?

Khorwiss podniósł się.

— Tak, Wysoki Sądzie.

— Czyżby? Ach tak… mam je tutaj.

Figawn przerwał, by rzucić wzrokiem na opisy.

— Mecenasie Khorwiss — spytał uprzejmie — ilu pól golfowych potrzebuje jedno uzdrowisko? Khorwiss dyskretnie milczał.

— Czy mogę prosić pana, mecenasie Jarnes, o kontr-pozew? — zwrócił się Figawn do Jarnesa.

— Nie będzie żadnego kontrpozwu — odpowiedział Jarnes.

Figawn popatrzył nań zdziwiony.

— Czy mam przez to rozumieć, że przyjmuje pan te żądania w ich brzmieniu?

— To życzenie moich klientów, Wysoki Sądzie.

— Tylko dureń na pierwszy rzut oka by nie zauważył, że wiele z tych żądań jest bezsensownych — oświadczył Figawn.

— Wysoki Sądzie! — krzyknął Khorwiss.

— Jest pan pewien, że chce pan zostawić ten pozew bez protestu? — rzekł Figawn do Jarnesa.

— Nie mam wyboru, gdyż muszę stosować się do żądań moich klientów, Wysoki Sądzie. Ci zaś żądają, by firma Wembling and Company przedstawiła urzędowo potwierdzone zaświadczenie o wysokości sum zainwestowanych w każdą parcelę gruntów, do których rości sobie prawo, aby udowodnić zasadność tych roszczeń dla potrzeb sądu. Będę upierał się przy tym, żeby firma Wembling and Company przedstawiła rachunki za każdą parcelę.

Figawn popatrzył nań z niepokojem.

— Oczywiście życzenia pańskich klientów są dla pana wiążące — rzekł, a potem zwrócił się do Khorwissa: — A więc, tak postanawiam. Firma Wembling and Company ma przygotować urzędowo potwierdzone zaświadczenia, a ja sam zastosuję się do życzeń ludu langryjskiego i uznam takie roszczenia, jakie dopuszcza prawo odnośnie do inwestycji rozwojowych, oczywiście zgodnie z procedurą prawną. Czy panowie mają jeszcze coś do powiedzenia? Nie? Niech się dzieje sprawiedliwość.

Jego obraz zniknął. Napis NIE WCHODZIĆ — ROZPRAWA pociemniał. Khorwiss szybko pozbierał swoje dyski i wyszedł, szeroko się uśmiechając. Zmęczony Jarnes zaczął metodycznie pakować swoje dyski z dowodami.

Sekretarz Wyland pochylił się w jego stronę i odezwał się doń.

— Tylko jedno słówko, mecenasie Jarnes. Z tego, co zrozumiałem, nawet jedno uzdrowisko na Langri poważnie uszczupli zasoby żywności tubylców.

— Tak jest, proszę pana.

— Zapewne naród langryjski może się spodziewać, że firma Wembling and Company wykorzysta ten wspaniały dar ziemi pod budowę niezliczonych uzdrowisk.

— Jestem pewien, że mogą się tego spodziewać — odparł uprzejmie Jarnes. — Po prawdzie, bardzo usilnie nalegałem, by wzięli pod uwagę taką możliwość. Jednakże nie tylko poprosili mnie o to, co zrobiłem, ale wręcz zażądali tego i nie miałem innego wyjścia, jak tylko zastosować się do ich życzeń.

— Pewnie gdyby pan im wyjaśnił…

— Wyjaśniłem — odparł Jarnes.

— … i udowodnił im…

— Udowodniłem.

— … i opisał nieuchronne skutki…

— Opisywałem im te skutki nie raz, a wielokrotnie.

— Cóż! — sekretarz Wyland wyprostował się, rozgniewany. — Ciekaw jestem, co z tego wyniknie, a jestem pewien, jak to będzie wyglądało. Lud langryjski niezadługo będzie tu z powrotem, błagalnie wołając o pomoc. Niestety ten pozew przyjdzie już o wiele za późno.

Odszedł, stawiając ze złością zamaszyste kroki. Jarnes był bliski łez i odwrócił się na chwilę, zanim podjął na nowo pakowanie. Korozja dysku adwokata, spowodowana słoną wodą, byłaby zapewne oznaką niedojrzałości.

22

We wsi panowała śmiertelna cisza. Zatrzymawszy się na ulicy po wyjściu z zaimprowizowanego szpitala, Talitha Warr usiłowała przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz słyszała tu śpiew. Niegdyś tubylcom przy każdej okazji towarzyszyła jakaś stosowna pieśń, od czułych melodii miłosnych młodzieży po szanty pobudzające do ciężkiej pracy przy zakopywaniu kolufów, lecz obecnie tak wielu tubylców było osłabionych, że ciężkiej pracy nie wykonywano, a te kilka kolufów, które udało się schwytać, zakopywano w dramatycznym milczeniu.

Pieśni już nie śpiewano, poza opłakiwaniem zmarłych i właśnie teraz usłyszała początek jakiejś lamentacji. Roztrzęsiona i przygnębiona schodziła na plażę, gdzie miała spotkać się z Arikiem Hortem. Siedział samotnie na dużej połaci piasku. Nie było już zdrowych i wesołych dzieci tubylców, które mogły się tam bawić.

— Słyszałeś? — spytała. Skinął głową.

— Tubylcy dali twojemu wujowi wszystko, o co prosił.

Ruszyli plażą w kierunku ośrodka zdrowia i przez jakiś czas szli w milczeniu wpatrując się w pofalowany wiatrem, nie noszący żadnych ludzkich śladów piasek.

— To była ostatnia szansa, żeby sąd mógł im pomóc — odezwał się w końcu Hort. — Fornri nawet nie wydaje się tym martwić. Mówi, że to część Planu.

— Jutro mam spotkać się z wujem — powiedziała Talitha. — Jeszcze raz spróbuję go przekonać, żeby zatrudnił doświadczonego specjalistę-żywieniowca. Musimy znaleźć coś, co będą mogli jeść. Gdyby tylko chcieli nam zaufać…

— Ale nie chcą — rzekł Hort. — Najważniejszym powodem ich obecnych kłopotów jest właśnie ten brak zaufania do nas. Rozpaczliwie potrzebują pomocy, a nie mają do nikogo zaufania. Odwróć powoli głowę i spójrz na ten krzak na wzgórzu.

Zrobiła, co kazał i zobaczyła dwoje miejscowych dzieci, które podglądały ich zza krzaka.

— To tylko dwójka dzieci — rzekła.

— Za każdym razem, gdy zauważysz dwoje, możesz być pewna, że ukrywa się tam dziesięcioro innych, których nie widzisz. Bez względu na osłabienie, śledzą na Langri każdego obcego, który oddala się nawet na krok od placu budowy. Obserwują każdy jego ruch i regularnie składają meldunki jakiemuś tajnemu sztabowi tubylców. Zaczęli to robić od chwili, gdy twój wuj założył ambasadę i w dalszym ciągu to czynią, bez względu na niedożywienie. Można by pomyśleć, że w końcu zaczną wierzyć albo mnie, albo tobie, ale tak się nie stało. Nas również śledzą, dokądkolwiek idziemy. Wiedziałaś o tym? Pokręciła głową.

— Jednak wcale mnie to nie dziwi. Mają do tego oczywiście wszelkie prawa…

Schwycił ją za rękę. Oboje zatrzymali się i popatrzyli na siebie.

— Czy wzięłabyś udział w pewnym eksperymencie? Jest coś, co chciałbym zbadać od tygodni, ale wiem, że tubylcy nie pozwolą mi tego zrobić, jeśli mnie na tym złapią. Znam tylko jeden sposób, żeby zgubić te dzieci.

Ledwie oparła się pokusie ponownego spojrzenia w stronę krzaka.

— A co to za eksperyment?

— Chodź, pokażę ci.

Odwrócili się i skierowali w lewo od plaży, przecinając nadmorską łąkę w kierunku leśnej ścieżki. Ścieżka rozwidlała się w pewnej odległości; jedno jej odgałęzienie szło stromo do góry, a kiedy tam skręcili, daleko przed sobą zobaczyli idącą młodą parę tubylców w objęciach.

— Gdzie jesteśmy? — spytała Talitha. Hort pokazał gestem szczyt wzgórza.

— To jest jedno z Altanowych Wzgórz.

— Altanowych Wzgórz? — powtórzyła jak echo. — Nigdy o czymś takim nie słyszałam. Rozejrzała się wokół siebie.

— Nigdy tu jeszcze nie byłam.

— Mam nadzieję! — rzekł Hort z uśmiechem.

— Co chciałeś przez to powiedzieć? Pokręcił głową i obejrzał się ukradkiem.