Выбрать главу

Elaida siedziała w głębi komnaty. Egwene zawahała się w drzwiach, taksując wzrokiem swoją rywalkę po raz pierwszy odkąd opuściła Białą Wieżę, by wraz z Nynaeve i Elayne udać się na poszukiwania Czarnych Ajah. Okazało się to przełomowym momentem w jej życiu i zdawało się, że od tego czasu minęły wieki. Elaida była wtedy przystojna, wręcz posągowej urody, teraz jakby straciła nieco swego majestatu. Siedziała w przytulnym wnętrzu, po jej twarzy błądził cień uśmiechu, jakby myślała o jakimś dowcipie, który tylko ona potrafiła zrozumieć. Jej krzesło nasuwało nieodparte skojarzenia z tronem: rzeźbione, pozłacane, pomalowane w czerwienie i biele. Na stole stało drugie nakrycie, zapewne dla bezimiennej Szarej siostry.

Egwene nigdy wcześniej nie była w prywatnych komnatach Amyrlin, ale potrafiła sobie wyobrazić, jak wyglądałyby pokoje Siuan. Proste, ale nie surowe. Tylko tyle zdobień, żeby zaznaczyć, iż jest to pokój znaczącej osoby, ale nie rozpraszać uwagi. Pod władzą Siuan wszystko musiało spełniać swoją funkcję – a być może i kilka funkcji naraz. Skrytki w stołach. Arrasy na ścianach, pełniące również rolę map. Skrzyżowane miecze nad kominkiem, naoliwione i naostrzone, na wypadek gdyby potrzebowali ich Strażnicy.

A może był to tylko kaprys. Nieważne. Po objęciu Tronu Amyrlin Elaida nie tylko wprowadziła się do innych komnat, ale też udekorowała je z odpowiednim przepychem. Zresztą proces przebudowy apartamentów Elaidy wciąż trwał – mówiło się, że z każdym dniem w pokojach przybywa coś nowego – ale to, co już było w środku, składało się na prawdziwy zbytek. Nowe jedwabne brokaty, całe czerwone, zawieszone na ścianach i sufitach. Taireński dywan pod nogami haftowany w ptaki zrywające się do lotu i utkany tak cienką nicią, że bez trudu można go było pomylić z malowidłem. Komnata pełna była mebli w rozmaitych stylach, a ich cechą wspólną były bogate rzeźbienia i inkrustacja kością słoniową – ornament winorośli, geometryczne węzły czy krzyżujące się ślimacznice.

Znacznie bardziej denerwujący od tej ekstrawagancji był widok stuły na ramionach Elaidy. Były na niej pasy w tylko sześciu kolorach. Nie siedmiu, a sześciu! Choć Egwene nie wybrała swoich Ajah, a gdyby mogła, wybrałaby Zielone. Ale to w niczym nie hamowało jej gniewu na widok stuły, w której brakło błękitu. Nie można było po prostu rozwiązać jakichś Ajah, nawet jeśli było się Zasiadającą na Tronie Amyrlin!

Zachowała jednak milczenie. Stawką tego spotkania było życie. Dla dobra Wieży Egwene gotowa była znieść dowolnie wielki ból. Ale czy będzie w stanie znieść arogancję Elaidy?

– Nie ukłonisz się? – zapytała Elaida, jakby dopiero teraz zobaczyła, że Egwene weszła do komnaty. – Mawiają, żeś uparta. Cóż, w takich okolicznościach powinnaś się zgłosić po kolacji do Mistrzyni Nowicjuszek i poinformować ją o tej godnej pożałowania skazie charakteru. Co ty na to?

„Powiedziałabym ci, że jesteś plagą tego miejsca, równie zaraźliwą i śmiertelną jak wszystkie zarazy, które dręczyły miasto i ludzi w latach minionych. Że jesteś…”.

Egwene przerwała pojedynek na spojrzenia z Elaidą. Czując, jak wstyd przeżera ją do kości, skłoniła głowę.

Elaida roześmiała się, najwyraźniej biorąc ten gest za dobrą monetę.

– Szczerze mówiąc, oczekiwałam, że sprawisz mi więcej kłopotów. Wychodzi na to, że Silviana świetnie wywiązuje się ze swoich obowiązków. To dobrze, wcześniej miałam wątpliwości, czy podobnie jak ostatnio większość mieszkanek Wieży, nie uchyla się przed nimi. A teraz bierz się do pracy. Nie będę całą noc siedzieć za stołem.

Egwene zacisnęła pięści, ale zmilczała. Wzdłuż całej tylnej ściany pomieszczenia stał długi stół, zastawiony licznymi srebrnymi paterami, których polerowane pokrywy ociekały wilgocią od gorących potraw pod nimi. Stała tam też srebrna waza z zupą. Z boku Szara siostra niepewnie kręciła się przy drzwiach. Światłości! Ta kobieta była przerażona. Egwene rzadko widywała taki wyraz na twarzach sióstr. Co mogło być tego przyczyną?

– Chodź, Meidani – zwróciła się Elaida do Szarej. – Masz zamiar kręcić się tam przez całą noc? Siadaj!

Na dźwięk tego imienia Egwene przeżyła wstrząs, który jednak starannie skryła w sobie. Meidani? Tak brzmiało imię jednej z tych, które Sheriam wysłała na przeszpiegi do Białej Wieży! Egwene po kolei sprawdzała zawartość każdej patery, równocześnie zerkając przez ramię. Meidani dotarła jakoś do swojego krzesła, niższego od krzesła Elaidy i nie tak zdobnego. Usiadła obok tamtej. Czy Szare zawsze tak się stroiły do kolacji? Wokół jej szyi lśniły szmaragdy, a suknia w kolorze stłumionej zieleni uszyta była z najdroższego jedwabiu i skrojona tak, aby uwydatniać piersi, które przy figurze innej kobiety można by uznać za przeciętne, ale które przy smukłej sylwetce Meidani sprawiały wrażenie obfitych.

Beonin zapewniała, że uprzedziła Szare siostry, iż Elaida wie o ich misji. Dlaczego więc Meidani nie uciekła z Wieży? Co ją zatrzymało?

Przynajmniej zrozumiały stawał się wyraz przerażenia na jej twarzy.

– Meidani – zagaiła Elaida, upijając łyk wina – kiepsko ostatnimi czasy wyglądasz. Może nie zażywasz dość słońca?

– Dużo czasu spędzam, ślęcząc nad zapiskami historycznymi, Elaido – odrzekła Meidani lekko drżącym głosem. – Zapomniałaś?

– Ach, prawda – powiedziała po namyśle Elaida. – Dobrze jest wiedzieć, jak w przeszłości traktowano zdrajczynie. Ścięcie wydaje mi się zbyt łatwą i prostą karą. Te, które doprowadzają do rozbicia Wieży i demonstracyjnie obnoszą się ze swym odstępstwem, zasługują na szczególną karę. W takim razie kontynuuj swoje badania.

Meidani siedziała za stołem, z dłońmi złożonymi na podołku. Zapewne na jej miejscu każdy normalny człowiek, który nie byłby Aes Sedai, ocierałby grube krople potu z czoła. Egwene zamieszała w naczyniu z zupą, kłykcie ściskające łyżkę pobielały. Elaida wiedziała. Wiedziała, że Meidani jest szpiegiem, a jednak zaprosiła ją na kolację. Aby z nią igrać.

– Pospiesz się, dziewczyno – warknęła Elaida na Egwene. Egwene schwyciła wazę za ucha, poczuła ciepło pod palcami. Podeszła z naczyniem do małego stoliczka. Potem napełniła talerze brązowawym rosołem, w którym pływały grzyby zwane królewskimi koronami. Rosół był tak mocno przyprawiony pieprzem, że z pewnością stłumi on wszelkie inne smaki. Żywność psuła się teraz tak szybko, że bez przyprawy zupa byłaby niejadalna.

Egwene uwijała się mechanicznie niczym koło wozu ciągnionego przez wołu. Nie musiała podejmować żadnych decyzji, nie musiała na nic reagować. Po prostu pracowała. Sprawnie napełniła talerze, a potem na dwóch małych talerzykach położyła po jednej – niezbyt chrupkiej – kromce chleba. Następnie wróciła do stołu i paroma sprawnymi ruchami noża odcięła od dużego bloku masła dwa małe krążki. Będąc córką karczmarza, nie można nie nauczyć się podawać posiłek we właściwy sposób.

Podczas gdy jej ciało mechanicznie wykonywało kolejne czynności, w środku cała się gotowała. Każdy krok był udręką, ale nie ze względu na wciąż piekące plecy. Dziwne, ale fizyczny ból wydawał się teraz czymś mało znaczącym. Był drugorzędny w obliczu doskwierającej konieczności zachowania milczenia, tłumienia chęci sprzeciwienia się tej kobiecie, takiej królewskiej, takiej aroganckiej.

Kiedy obie kobiety przystąpiły do jedzenia – demonstracyjnie ignorując wołki zbożowe w chlebie – Egwene wróciła pod ścianę i stanęła ze złożonymi dłońmi, w sztywnej postawie. Elaida zerknęła na nią, uśmiechnęła się, najwyraźniej odczytując z jej zachowania całkowitą służalczość. Prawda była taka, że Egwene nie ufała już swojemu ciału, obawiając się, że może stracić kontrolę i spoliczkować Elaidę. Światłości, ależ to trudne!