Przeszła przez pomieszczenie i – ku zaskoczeniu zebranych – uklękła przed tronem Egwene. Ta opuściła dłoń, a Silviana pocałowała jej pierścień.
Zasiadające Komnaty obserwowały to wszystko, zmieszane zakłóceniem porządku ceremonii.
– Matko – odezwała się wreszcie Yukiri. – Czy to naprawdę najlepsza pora na wydawanie wyroków?
Egwene cofnęła rękę od ust klęczącej Silviany, spojrzała na Yukiri, a potem potoczyła wzrokiem po pełnych wyczekiwania Zasiadających Komnaty.
– Żadna z was nie jest wolna od hańby – oznajmiła.
Choć wyrazy twarzy nie uległy zasadniczej zmianie, tu i ówdzie uniosły się brwi, otworzyły szerzej oczy. Aes Sedai wydawały się rozgniewane. Nie miały prawa! Ich gniew był niczym wobec jej gniewu.
– Po pierwsze to – kontynuowała Egwene, wykonując gest w stronę zniszczonej ściany. – Po drugie ona. – Wskazała klęczącą Silvianę. – Za to wszystko ponosicie odpowiedzialność. Jesteście odpowiedzialne za stosunki między naszymi siostrami i za podziały, które tak długo utrzymywały się w Wieży. Wiele z was ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za to, że w ogóle doszło do rozłamu! Powinnyście się wstydzić. Biała Wieża… chluba Światłości, fundament stabilności i prawdy od czasu Wieku Legend… o mało co przez was nie legła w gruzach.
W miarę jak mówiła, oczy tamtym wychodziły na wierzch, kilku aż zaparło dech ze zdumienia.
– Elaida… – odezwał się czyjś głos.
– Elaida była niespełna rozumu, z czego doskonale zdawałyście sobie sprawę! – surowo stwierdziła Egwene, a potem powstała i spojrzała na nie z góry. – Nie wmówicie mi, że nie wiedziałyście o tym w tych ostatnich kilku miesiącach, kiedy bezrozumnie pracowała nad naszą zgubą! Światłości, wiele z was prawdopodobnie zdawało sobie z tego sprawę, kiedyście ją wynosiły na Tron! Wcześniej w naszych dziejach zdarzały się głupie Amyrlin, lecz żadna z nich nie doprowadziła całej Wieży na krawędź zagłady! Jesteście po to, aby pełnić funkcje kontrolne wobec Amyrlin. Jesteście po to, aby zapobiec takim wydarzeniom! A pozwoliłyście jej na delegalizację całych Ajah? Coście sobie właściwie wyobrażały? Jak to możliwe, żeście pozwoliły Wieży upaść tak nisko? I to w czasach, kiedy po świecie wędruje Smok Odrodzony we własnej osobie! Powinnyście zdetronizować Elaidę w tej samej chwili, gdy dotarła do was pierwsza wieść o jej katastrofalnym w skutkach zamachu na Randa al’Thora. Powinnyście zdetronizować ją, gdyście zauważyły, jak jej małostkowość i kłótliwość zwraca Ajah przeciwko sobie. A już bez najmniejszych wątpliwości powinnyście ją zdetronizować, gdy odmówiła podjęcia działań koniecznych, aby Wieża na powrót stała się całością, połączoną wspólnym celem niczym jedna istota!
Wodziła spojrzeniem po rzędach sióstr, które popatrywały to na siebie, to na nią, żeby po chwili uciec wzrokiem. Żadna nie wytrzymała dłużej. W końcu za maskami niewzruszoności dostrzegła wstyd. I słusznie!
– Żadna z was nie ośmieliła się jej przeciwstawić – rzuciła im w twarze. – I wy ośmielacie się mienić Komnatą Wieży? Wy, tchórzliwe kobiety? Zbyt zalęknione, żeby zrobić to, czego się od was oczekuje? Zbyt uwikłane w wasze drobne kłótnie i politykierstwo, żeby zrozumieć, co należało zrobić?
Spuściła wzrok i spojrzała na Silvianę.
– Tylko jedna kobieta, z was wszystkich tu zgromadzonych, umiała opowiedzieć się po stronie tego, co uważała za słuszne. Tylko jedna kobieta odważyła się sprzeciwić Elaidzie i gotowa była zapłacić za to cenę. A wam się wydaje, że sprowadziłam tu tę kobietę, żeby wziąć na niej pomstę w waszej obecności? Naprawdę jesteście tak ślepe, że sądzicie, iż ukarzę jedyną osobę w Wieży, która w ciągu tych ostatnich kilku miesięcy wykazała się odrobiną przyzwoitości?
Już wszystkie co do jednej wbijały spojrzenia w posadzkę. Nawet Saerin nie śmiała jej spojrzeć w oczy.
Tylko Silviana uniosła wzrok.
– Wywiązywałaś się ze swych obowiązków, Silviano – rzekła Egwene. – I wypełniałaś je dobrze. Powstań.
Wstała. Jej twarz była wynędzniała, oczy opuchnięte z braku snu; Egwene podejrzewała, że ledwo trzyma się na nogach. Czy w chaosie, jakim obrodziły ostatnie dni, ktokolwiek pamiętał, żeby przynieść jej jedzenie i wodę?
– Silviano – zwróciła się do niej Egwene – nowa Amyrlin została wyniesiona na Tron. Lecz, co ze wstydem muszę przyznać, stało się to wskutek sprzysiężenia przypominającego nieco to, które intronizowało Elaidę. Z siedmiu Ajah, obecnych było tylko pięć. Wiem, że Błękitne poparłyby mnie, gdyby tu były. Lecz Czerwonym nie dano nawet szansy wyrażenia sprzeciwu lub bodaj dezaprobaty.
– Są po temu poważne przesłanki, Matko – rzekła Silviana.
– Może i tak – zgodziła się Egwene – lecz z drugiej strony, sytuacja ta praktycznie rzecz biorąc gwarantuje, iż moje panowanie upłynie pod znakiem napięć między mną a Czerwonymi. Wszędzie będą się dopatrywać mojej złej woli, ja zaś stracę poparcie i siłę setek kobiet. Kobiet, które będą mi desperacko potrzebne.
– Nie… nie potrafię zaproponować wyjścia z tej sytuacji, Matko – szczerze odrzekła Silviana.
– Ja potrafię – powiedziała Egwene. – Silviano Brehon, chciałabym, abyś została moją Opiekunką Kronik. Niech nikt nie odważy się twierdzić, że odepchnęłam Czerwone od siebie.
Silviana zamrugała zaskoczona. Po Komnacie poniosły się szepty, choć Egwene nie potrafiła stwierdzić, które szeptały. Popatrzyła Silvianie prosto w oczy. Nie tak dawno temu dzieliła je tylko przestrzeń biurka, na którym Egwene z rozkazu Elaidy była przez Silvianę bita. Teraz Silviana klęczała przed nią, z własnej woli, bez rozkazu. A więc uznawała prawomocność decyzji Komnaty intronizującej Egwene. Czy uzna jej autorytet?
Propozycja Egwene mogła dla niej oznaczać początek trudnej i niebezpiecznej drogi. Przyjęcie jej mogło przez Czerwone zostać odczytane jako zdrada. Jaka więc będzie odpowiedź Silviany? Egwene błogosławiła sztuczkę zapobiegającą poceniu się – wiedziała, że gdyby nie ona, po jej skroniach spływałyby teraz obfite strugi.
– Jestem zaszczycona, Matko – odrzekła Silviana, klękając na powrót. – Naprawdę zaszczycona.
Egwene wypuściła długo wstrzymywane powietrze. Zadanie zjednoczenia podzielonych Ajah, jakie przed sobą postawiła, nie będzie łatwe… gdyby jednak na samym początku znalazła sobie wroga w Czerwonych, byłoby praktycznie rzecz biorąc niemożliwe. Mając Silvianę po swojej stronie, mogła uczynić z niej ambasadora, którego Czerwone nie odrzucą. Taką przynajmniej żywiła nadzieję.
– Dla Czerwonych Ajah nastały teraz trudne czasy, córko – powiedziała w końcu. – Celem ich istnienia było zawsze ściganie potrafiących przenosić mężczyzn, a tymczasem raporty zdają się wskazywać, że saidin został oczyszczony.
– Wciąż będą się zdarzać przypadki dzikiej manifestacji Mocy – zauważyła Silviana. – A mężczyznom nie można ufać.
„Któregoś dnia będziemy musiały dojść do ładu również z tym przekonaniem” – pomyślała Egwene. „Lecz jeszcze nie teraz. Na razie niech jeszcze tak myślą”.
– Nie chcę was pozbawiać celu istnienia, chcę go zmienić. W przyszłości Czerwonych Ajah dostrzegam wielkie rzeczy: szerszą wizję, odnowione obowiązki. Cieszę się, że stoisz po mojej stronie i będziesz im w tym duchu przewodzić.
Potem uniosła wzrok i powiodła nim po Zasiadających Komnaty, które trwały w pełnej oszołomienia ciszy.
– Wszystkim wam powinnam nakazać pokutę – poinformowała je – na szczęście wiem, że dotknęłaby ona również te, które potajemnie trudziły się nad spajaniem drżących fundamentów Białej Wieży. Wasze działania nie były wystarczające, niemniej były to jakieś działania. Poza tym, osobiście uważam, że cielesne pokuty, jakich niekiedy od siebie domagamy, są absurdalne. Czym jest ból dla Aes Sedai?