Выбрать главу

Był głupcem, pozwalając sobie na piastowanie w duszy tej urazy. I pomyśleć, że sam mógł się znaleźć po przeciwnej stronie, że gdyby rzeczy ułożyły się inaczej, sam byłby Smokiem. Mógł być głupcem, ale i tak był nadzwyczaj groźny i nie mogła go lekceważyć. Co on knuł? Demandred lubił mieć armie słuchające jego rozkazów, ale ten świat nie miał już żadnych wolnych armii do zaoferowania.

Może wyjąwszy Pograniczników? Czyżby udało mu się ich zinfiltrować? To z pewnością byłby poważny krok naprzód. Ale o czymś takim musiałaby usłyszeć, miała swoich szpiegów i w tym obozie.

Pokręciła głową, żałując, że nie ma pod ręką nic, aby zwilżyć gardło. Północne powietrze było takie suche, znacznie bardziej odpowiadała jej wilgotna aura Arad Doman. Demandred skrzyżował ramiona na piersiach, ale nie usiadł, nawet kiedy Mesaana zajęła już swoje miejsce. Miała czarne, sięgające za uszy włosy i niebieskie oczy. Jej długa do ziemi biała suknia była całkowicie pozbawiona haftów, nie nosiła biżuterii. Uczona aż do szpiku kości. Czasami Graendal podejrzewała, iż Mesaana przyłączyła się do Cienia wyłącznie dlatego, że stwarzał on możliwości prowadzenia znacznie ciekawszych badań.

Oddanie Mesaany dla Wielkiego Władcy było obecnie absolutne – to samo, rzecz jasna, można było powiedzieć o wszystkich pozostałych – ale wśród samych Wybranych sprawiała wrażenie ubogiej krewnej. Przechwałki bez pokrycia, przypadkowe sojusze z silniejszymi frakcjami, przy równoczesnym braku umiejętności manipulowania innymi dla swoich celów. W imię Wielkiego Władcy czyniła ogrom zła, a równocześnie nie mogła zapisać na swoim koncie wielkich osiągnięć z rodzaju tych, jakimi mogli się poszczycić Semirhage bądź Demandred. Nie wspominając już o Moridinie.

W tej samej chwili, jakby sprowadzony jej myślą, Moridin wkroczył do komnaty. To dopiero był przystojny mężczyzna. Demandred wyglądał przy nim jak chłop o przywiędłej twarzy. Tak, ciało miał znacznie lepsze, niż to, w którym żył przedtem. Był prawie tak śliczny, że mógłby służyć za jednego z jej pieszczoszków i tylko podbródek trochę szpecił owal oblicza. Zbyt wydatny, za mocno zarysowany. Z drugiej strony, kruczoczarne włosy, wzrost, szerokie barki… Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak klęczy przed nią w zwiewnej białej szacie, patrząc w jej oczy z uwielbieniem wytworzonym przez splot Przymusu, nie pozwalający mu dostrzegać w całym świecie nikogo – i niczego – prócz Graendal.

Na widok Moridina Mesaana natychmiast podniosła się z miejsca, Graendal niechętnie poszła za jej przykładem. Nie był jej pieszczoszkiem, jeszcze nie. Był Nae’blis, a ostatnimi czasy domagał się od nich kolejnych demonstracji posłuszeństwa. Gwarantem jego pozycji był Wielki Władca we własnej osobie. Tak więc troje Wybranych, jakkolwiek niechętnie, skłoniło przed nim swoje głowy; był jedynym człowiekiem na całym świecie, który mógł tego od nich oczekiwać. Obrzucił ich przelotnym, surowym spojrzeniem, ale nawet nie zwolnił kroku. Zatrzymał się pod przeciwległą do drzwi ścianą, w której osadzony był kominek. Komu przyszło do głowy, żeby budować fortecę z czarnego kamienia pod gorejącym niebem Ugoru?

Graendal osunęła się na krzesło. Czy pozostali Wybrani też przybędą na spotkanie? Jeżeli nie, to jak to należy rozumieć? Zanim Moridin zdążył cokolwiek powiedzieć, odezwała się Mesaana:

– Moridinie – powiedziała, dając krok w jego stronę – musimy ją ratować.

– Będziesz mówić, kiedy udzielę ci głosu, Mesaano – skarcił ją lodowatym głosem. – Jeszcze ci nie wybaczono.

Zgarbiła się odruchowo, ale po chwili wyraźnie rozgniewała się na siebie za wiernopoddańczą reakcję. Moridin nie zwracał już na nią uwagi, spod przymrużonych powiek patrzył na Graendal. Co niby miało znaczyć to spojrzenie?

– Możesz mówić dalej – zwrócił się w końcu do Mesaany – ale nie zapominaj się.

Usta Mesaany zacisnęły się w wąską kreskę, niemniej nie zaprotestowała.

– Moridinie – powtórzyła, a w jej głosie nie było już śladu poprzednich, naglących tonów. – Z pewnością rozumiesz, że nie bez potrzeby zaproponowaliśmy to spotkanie. Bez wątpienia jesteś równie wstrząśnięty tym, co zaszło, jak my. Nie możemy jej uwolnić własnymi siłami, będzie dobrze strzeżona przez Aes Sedai i tych Asha’manów. Musisz nam pomóc ją uwolnić.

– Semirhage całkowicie sobie zasłużyła na swój los – oznajmił Moridin, opierając się o gzyms kominka. Wciąż nie patrzył na Mesaanę.

Semirhage została pojmana? Graendal dopiero niedawno dowiedziała się, że Wybrana podszywa się pod jedną z ważnych Seanchanek! Co zrobiła, że ją tak łatwo schwytali? Skoro padło słowo „Asha’mani”, w sprawę musiał być zamieszany sam al’Thor!

Mimo iż w głębi duszy była oszołomiona, na jej twarzy pozostał ten sam pełen wyższości uśmiech. Demandred zerknął na nią spod oka. Jeżeli to on i Mesaana poprosili o zorganizowanie spotkania, dlaczego Moridin posłał wówczas po Graendal?

– Ale wyobraź sobie, ile Semirhage może im zdradzić! – ciągnęła dalej Mesaana, ignorując Graendal. – Poza tym jest jedną z Wybranych. Naszym obowiązkiem jest ją ratować!

„A poza tym” – pomyślała Graendal – „ona jest częścią tego małego sojuszu, który sobie we dwoje stworzyliście. Być może nawet najsilniejszą jego częścią. Jej utrata może się okazać ciosem w wasze plany kontroli nad Wybranymi”.

– Okazała nieposłuszeństwo – odrzekł Moridin. – Nie miała prawa podejmować próby zabicia al’Thora.

– Wcale nie chciała – pośpiesznie wyjaśniła Mesaana. – Nasza kobieta, która widziała wszystko na własne oczy, sądzi, że błyskawica Ognia była odruchową reakcją na zagrożenie, a nie próbą zamachu.

– A co ty masz na ten temat do powiedzenia, Demandredzie? – zapytał Moridin, zerkając na niższego mężczyznę.

– Chcę dostać w swoje ręce Lewsa Therina – rzekł Demandred niskim głosem, a jego twarz była jak zawsze ponura.– Semirhage o tym wie. Wie też, że gdyby go zabiła, znalazłbym ją choćby na końcu świata i w zemście odebrał jej życie. Nikt nie zabije al’Thora. Nikt prócz mnie.

– Albo Wielkiego Władcy, Demandredzie – sprostował Moridin, a w jego głosie pojawiły się niebezpieczne tony. – On panuje nad nami wszystkimi.

– Tak, tak, co do tego nie ma wątpliwości – wtrąciła się Mesaana, dając kolejny krok naprzód; skraj prostej sukni zamiatał wypolerowany jak lustro czarny marmur posadzki. – Posłuchaj, Moridinie, faktem jest, że ona nie chciała go zabić, tylko schwytać. Ja…

– Oczywiście, że tylko chciała go schwytać! – wrzasnął Moridin, a Mesaana aż się skuliła. -Taki otrzymała rozkaz. I zawiodła, nie wypełniła go, Mesaano. Zawiodła całkowicie, ponieważ w efekcie odniósł on rany, a mój wyraźny zakaz stwierdzał, że nie może do tego dojść! I za ten jaskrawy pokaz nieudolności będzie cierpiała. Nie przyłożę ręki do prób jej uratowania. W rzeczy samej, zakazuję wam podejmowania takich prób. Zrozumiano?

Mesaana skuliła się jeszcze bardziej. Demandred ani drgnął, spojrzał tylko w oczy Moridina i skinął głową. Tak, to był człowiek, który nie ulegał emocjom. Być może Graendal go nie doceniała. Być może to on był najpotężniejszy z całej trójki i znacznie bardziej niebezpieczny niż Semirhage. Prawda, ona była z pozoru całkiem wyprana z emocji i w pełni panowała nad sobą, ale zdarzały się chwile, gdy emocjonalna reakcja była jak najbardziej na miejscu. Emocje mogły skłonić człowieka takiego jak Demandred do czynów, których osoba o chłodniejszym temperamencie nawet by nie wzięła pod uwagę.

Moridin spojrzał na nich z góry, powoli rozprostował palce lewej dłoni gestem, jakim zazwyczaj rozluźnia się ścierpniętą kończynę. Graendal dostrzegła ledwie widoczny cień bólu na jego twarzy.