— Nie sądzisz, że wejdziemy zbyt głęboko w zasięg ich ognia? — spytał z zaciekawieniem Malone.
— Przyjmując najlepszy wariant, że zmienią kurs na przechwytujący i dadzą całą naprzód, będziemy pod ich ogniem przez około czterdzieści minut, sir. Jeśli natomiast po odkryciu nas będą chcieli się od nas oderwać, a my zrobimy to samo, potrwa to dziesięć minut. Prawdę mówiąc, wątpię, by mieli ochotę na bohaterstwo i przedłużanie walki, gdy zorientują się, ile prezencików im posłaliśmy. Sądzę, że będą walczyć dokładnie tak długo, jak długo będą musieli, by dobrze wypaść w pobitewnych raportach, sir.
— Też tak myślę. — Malone spojrzał w bok, najpewniej na ekran taktyczny swego fotela, i przyglądał mu się z namysłem przez kilka sekund. — Dobrze, ty prowadzisz ten atak, więc ty decydujesz. Reszta okrętów powtórzy ruchy twoich jednostek.
— Dziękuję, sir. — Trikoupis uniósł głowę, spojrzał na oficera operacyjnego i powiedział: — Słyszałeś, Adam, więc bierzmy się do roboty.
— Towarzyszu admirale, mamy sygnał od dwóch sond — zameldował komandor porucznik Okamura.
Groenewold uniósł głowę, przerywając rozmowę z komandor porucznik Bhadressą, i spojrzał na niego pytająco.
— Nie jesteśmy pewni, co to za kontakt — wyjaśnił Okamura. — Naturalnie ich maskowanie przeszkadza w identyfikacji i nawet nie mamy pewnego namiaru, ale wygląda na to, że zbliżają się z prawej burty i z góry. Jeżeli namiar się potwierdzi, za pięćdziesiąt dwie minuty znajdą się w odległości sześciu milionów kilometrów. Jeśli utrzymają stałe przyspieszenie, odległość prawie natychmiast zacznie się ponownie zwiększać.
— A co to za jednostki?
— Wyglądają na dwa okręty liniowe, towarzyszu admirale.
— Rozumiem.
Groenewold zmarszczył brwi, przyglądając się ekranowi taktycznemu fotela, na którym pojawiły się dwa nowe symbole oznaczone jako niezidentyfikowane i niepewne, co oznaczało, że może to być elektroniczne echo, a nie rzeczywisty kontakt. W pewnym momencie wyczuł czyjąś obecność i uniósł głowę — obok fotela stała towarzyszka komisarz O’Faolain.
— Co według pana to może być, towarzyszu admirale? — spytała cicho.
— Trudno powiedzieć, towarzyszko komisarz, za to stosunkowo łatwo określić, co to nie jest: szczerze wątpię, by były to kutry Diamato. Jeżeli Fugimori dobrze określił ich kurs, to jest oczywiste, że nie chcą podejść bliżej niż na maksymalny zasięg skutecznego ostrzału, a to raczej nie pasuje do kutrów uzbrojonych w grasery. One muszą znaleźć się blisko celu, by ich atak był skuteczny.
— A czy te okręty liniowe nie planują wesprzeć ogniowo ataku kutrów, odpalając z dużej odległości rakiety? Groenewold spojrzał na nią z szacunkiem.
— To możliwe, towarzyszko komisarz, ale wątpię, by o to chodziło. Użycie kutrów oznaczałoby poważną próbę obrony systemu, a w takim wypadku okręty liniowe nie powinny podchodzić do nas kursem, który uniemożliwi im pozostanie w zasięgu strzału, jeśli my zechcemy zdecydowanie się od nich oderwać. Żeby skutecznie osłonić kutry, musieliby być w stanie znacznie dłużej pozostawać w odległości umożliwiającej pojedynek rakietowy. Sądzę, że to są superdreadnoughty z zasobnikami, a jeśli wywiad miał aktualne informacje, to ich liczba nie może przekroczyć sześciu, góra ośmiu. Ich zasobniki są lepsze, ale nie na tyle, by zrównoważyć ilościową przewagę, jaką dysponujemy. Jeżeli chcą wejść w zasięg rakiet, nie mam nic przeciwko temu: już są martwi, tylko jeszcze o tym nie wiedzą.
— Dobrze, Adam: zaczynaj stawiać zasobniki — polecił kontradmirał Trikoupis.
Komandor Towson skinął głową i rozkazał z silniejszym niż zwykle graysońskim akcentem:
— Wykonać plan Bravo Trzy!
Odpowiedziała mu seria przytaknięć, a na ekranie taktycznym pojawiła się mgiełka przypominająca diamentowy kurz. Drobiny ją stanowiące zostawały za rufami superdreadnoughtów rakietowych i ledwie znalazły się poza krawędzią ekranu, łapały je promienie ściągające któregoś z pozostałych okrętów. Jeśli w grupie znajdował się choćby jeden superdreadnought rakietowy, mogła ona jako całość rozwijać maksymalne przyspieszenie, gdyż okręty nie holowały po drodze zasobników. Te bowiem stawiano i rozdzielano dopiero, gdy jednostki zbliżyły się do granicy skutecznego ostrzału.
Równocześnie HMS Belisarius wystrzelił nowe boje EW. Były ich tylko cztery i każda emitowała sygnał udający superdreadnoughta próbującego bez powodzenia użyć maskowania elektronicznego. Wbrew pozorom ich zadaniem nie było pomnożenie własnych sił i skłonienie przeciwnika do odwrotu. Cel ich użycia był zupełnie inny i Trikoupis żałował, że może wykorzystać tylko cztery, ale niestety większa liczba wzbudziłaby najpewniej podejrzenia przeciwnika.
Patrzył jeszcze przez chwilę na ekran, sprawdzając, czy wszystko przebiega zgodnie z planem, po czym zerknął na główny ekran taktyczny, w centrum którego znajdowała się nieprzyjacielska formacja. Widać było, że przeciwnik namierzył przynajmniej część okrętów stanowiących pikietę i zmieniał kurs, by się do nich zbliżyć, ale obrońcy również zmieniali swój, by im to utrudnić, toteż obie formacje nie znajdowały się jeszcze w odległości umożliwiającej skuteczny pojedynek rakietowy. To znaczy odległość była za duża dla normalnych rakiet, gdyż dla tych, którymi dysponowały okręty Trikoupisa, przeciwnik był już jak najbardziej osiągalny. Co chwilowo niczego nie zmieniało, gdyż dowództwo Sojuszu kategorycznie zakazało ujawniania przewagi zasięgu rakiet należących do systemu Ghost Rider.
Trikoupis nie miał nic przeciwko temu — już to z systemu Ghost Rider, czym mógł się pobawić, będzie dla przeciwnika bardzo niemiłym zaskoczeniem… zakładając naturalnie, że zabawki będą działały tak jak na ćwiczeniach. A na dodatek z tego co wiedział o strategii opracowanej przez admirałów Caparellego i Matthewsa, wynikało, że utrata systemu Elric na dłuższą metę będzie korzystna, naturalnie o ile przeciwnik nie uzyska go zbyt tanim kosztem. Co nie wchodziło w grę. Nie wiedział, ile jego okrętów nieprzyjaciel zdołał zauważyć, ale za to świetnie się orientował, iloma superdreadnoughtami on dysponuje, i co więcej, miał namiary na każdy z nich. Te, których nie zdołały wykryć sensory pokładowe, zostały odnalezione przez sondy zwiadowcze nowej generacji także należące do systemu Ghost Rider. A fakt posiadania już w tej chwili aktualizowanych namiarów na każdy z nich powodował, że z okrętów wojennych stały się celami, co zdecydowanie zmieniało sytuację.
Jedyne co go martwiło, to ciasny szyk utrzymywany przez przeciwnika. Taki szyk był dotąd specjalnością Royal Manticoran Navy, ale cóż… czasy się niestety zmieniały. Tak ciasny szyk dawał okrętom znacznie mniejszą przestrzeń manewrową, gdy trzeba było obrócić się ekranami przeciwko nadlatującym rakietom, ale równocześnie zwiększał wzajemne wsparcie obron przeciwrakietowych, a więc ich skuteczność. A jeśli szyk był wystarczająco zwarty i obrót został wykonany równocześnie, ekrany stawały się prawie nieprzeniknioną ścianą. Istniały między nimi jedynie wąskie szczeliny i rakieta mogła w nie trafić wyłącznie przez przypadek. A każda, która nie trafiła dokładnie w nią, ulegała zniszczeniu przy zetknięciu się jej ekranu z ekranem okrętu.
Jednakże w formacji, na którą patrzył, było coś dziwnego… konkretnie położenie superdreadnoughtów w jej centrum.