Wieloczłonowe rakiety systemu Ghost Rider mogły bowiem lecieć z przyspieszeniem dziewięćdziesięciu sześciu tysięcy g, a nie tylko czterdziestu siedmiu tysięcy pięciuset dwudziestu kilometrów na sekundę kwadrat, to jest takim, z jakim obecnie się poruszały. Dotarcie do celu zabrałoby im wówczas 118 sekund, a prędkość ataku wynosiłaby ponad 110 tysięcy kilometrów na sekundę. Paliwa starczyłoby na ponad minutę manewrowania. Co zakończyłoby się masakrą Zespołu Wydzielonego 12.3.
Ale zbyt wcześnie ujawniłoby pełne możliwości nowego systemu uzbrojenia.
Mimo to los okrętów Zespołu Wydzielonego 12.3 i tak był nie do pozazdroszczenia. Co piąta rakieta miała głowicę elektroniczną zawierającą zagłuszacz albo emiter udający, że jest dziesięcioma rakietami. Obie strony od początku konfliktu używały zagłuszaczy czy innych środków walki radioelektronicznej, ale nikt w Ludowej Marynarce nie podejrzewał, że można je wyposażyć w tak mocne źródło energii, toteż siła emitowanych przez nie sygnałów stanowiła naprawdę niemiłe zaskoczenie dla Groenewolda i Okamury. W efekcie obrona antyrakietowa nie okazała się nawet w połowie tak skuteczna jak powinna, a na dodatek rakiety miały znacznie lepsze systemy samonaprowadzające niż jakiekolwiek użyte dotąd przez Royal Manticoran Navy.
Obrońcy wystrzelili rakiety o pięćdziesiąt sekund wcześniej, a dotarły one do celu dobrą minutę przed rakietami okrętów Groenewolda, który z niedowierzaniem patrzył, jak większość antyrakiet zostaje ściągnięta na pozorne cele albo ogłupiona przez zagłuszanie. Działka laserowe spisały się lepiej, ale też zbyt często strzelały do niegroźnych rakiet z głowicami elektronicznymi. W sumie antyrakiety zniszczyły ledwie 20% nadlatujących pocisków, a sprzężone działka laserowe 18%. A potem dwa tysiące czterysta impulsowych głowic laserowych detonowało prawie równocześnie i rozpętało się piekło.
Każda bowiem została zaprogramowana tylko na jeden z pięciu celów, co oznaczało, że do każdego z wyznaczonych przez kontrolę ogniową okrętów skierowało się prawie pięćset rakiet. Superdreadnoughty były niezwykle wytrzymałymi jednostkami wyposażonymi w grube pancerze i silne osłony antyrakietowe. Można było naturalnie zniszczyć je wyłącznie rakietami, ale zwykle następowało to stopniowo w trakcie długiego i zaciętego pojedynku rakietowego.
Ponowne wprowadzenie do użycia zasobników holowanych zmieniło tylko jedno, ale była to istotna zmiana: zamiast długiego ostrzału mogła wystarczyć jedna salwa, byle odpowiednio liczna, gdyż okręty tej klasy wymagały naprawdę wielu trafień, by zostać zniszczone. I to właśnie teraz stało się z jednostkami wybranymi na cele przez podkomendnych kontradmirała Trikoupisa. Nikt nie był w stanie określić, ile promieni laserowych uderzyło w ekrany, ile zostało odchylonych przez osłony burtowe ani ile trafiło w kadłuby.
I w sumie nie było to ważne. Ważne było to, że w jednym momencie Zespół Wydzielony 12.3 był solidną ścianą trzydziestu pięciu superdreadnoughtów, a w następnym w samym jej sercu zapłonęło pięć miniaturowych słońc oznaczających śmierć tysięcy ludzi i zniszczenie okrętów. Dwadzieścia pięć tysięcy członków ich załóg zginęło w tych plazmowych stosach, a wśród nich wiceadmirał BJ Groenewold, który przygotował swój związek taktyczny na każde zagrożenie, jakie mógł sobie wyobrazić, a natknął się na takie, o którego istnieniu nie miał pojęcia.
Trikoupis z satysfakcją obserwował, jak z ekranu znika pięć symboli, a potem z obawą, jak atak rozpoczynają wrogie rakiety. Było ich zbyt wiele, by mogły sobie z nimi poradzić klasyczne obrony antyrakietowe. Ale ich możliwości zostały wzmocnione przez obronne komponenty systemu Ghost Rider, dla których teraz nadeszła godzina próby. I przeszły ją w imponujący sposób — ponad dziesięć tysięcy rakiet zostało oślepionych lub ogłupionych, tak że albo przeleciały, nie dostrzegając okrętów, albo skupiły się na celach pozornych, które zniszczyły w serii wielokrotnych eksplozji. Ze trzy tysiące obrało za cele boje udające superdreadnoughty, w czym nikt im nie przeszkadzał, i przestały istnieć wraz z nimi. Te, które ocalały i zaatakowały rzeczywiste okręty, uległy rozproszeniu, kontrola ogniowa zaprogramowała bowiem w rakietach jako cele wszystkie okręty obrońców. Było to logiczne przy tak ogromnej ich liczbie, jako że musiała ona przeciążyć możliwości każdej, nawet sprzęgniętej w jedną całość obrony antyrakietowej. Poza tym nie chodziło nawet o całkowite zniszczenie — w pierwszej salwie wystarczającym sukcesem byłoby poważne uszkodzenie ostrzelanych jednostek, gdyż każda, którą dogoniłyby okręty Ludowej Marynarki, zostałaby albo unicestwiona, albo zmuszona do kapitulacji.
Dzięki temu aktywna obrona antyrakietowa okrętów wiceadmirała Malone’a była w stanie sobie z nimi poradzić, choć naturalnie nie zniszczyć wszystkie. W ostatnim momencie z okrętu flagowego padł rozkaz i wszystkie jednostki obróciły się dennymi ekranami ku dolatującym w zasięg ataku niedobitkom.
Niektóre rakiety i tak dotarły do celu, gdyż było ich zbyt dużo, aby mogło stać się inaczej, ale w porównaniu z liczbą wystrzelonych były to pojedyncze sztuki. Część dodatkowo nie przyniosła zamierzonego skutku, gdyż wszystkie superdreadnoughty rakietowe były wyposażone w generatory osłon dziobowych wzorowane na tych opracowanych dla kutrów, o których istnieniu nikt w Ludowej Marynarce nie wiedział. Dzięki temu HMS Belisarius nie został ani razu trafiony, ale był jedynym okrętem liniowym mającym aż takie szczęście. Krążownik liniowy Amphitrite utrzymał sterowność i nie wypadł z szyku, ale przypominał krajobraz księżycowy, tak podziurawione zostały jego burty. Uchodziło z nich powietrze i wylatywały szczątki, tworząc warkocz za okrętem. Krążownik liniowy Lysander nie miał tyle szczęścia, choć trafiły go tylko trzy promienie laserowe. Zniszczone zostały dwa węzły alfa i cztery beta, wybebeszone uzbrojenie na prawej burcie, zniszczony pomost flagowy (pusty, gdyż okręt nie był flagowym) i dwa z trzech reaktorów. Ponad jedna trzecia załogi zginęła, a pozbawiony sterowności krążownik z poważnie uszkodzonym napędem wypadł z szyku i pozostał w tyle.
Przeciwnik był jednak tak zaskoczony poniesionymi stratami, że zaczął gwałtownie wytracać prędkość, tracąc zupełnie zainteresowanie dalszą walką. Dzięki temu Lysander powoli, ale stale mógł zwiększać dzielącą go od okrętów Ludowej Marynarki odległość. Okręt nie był zdolny opuścić systemu, nie mogąc postawić żagli, ale przynajmniej można było uratować jego załogę…
Wiceadmirał Malone po błyskawicznej analizie sytuacji wydał stosowne rozkazy. Żadna z jego jednostek nie odniosła poważnych uszkodzeń, toteż stosunkowo niewielkim ryzykiem było zmniejszenie przez nie prędkości do tej osiąganej przez Lysandera i obrócenie się burtami do przeciwnika, by zapewnić osłonę ogniową operacji ratunkowej. A tę podjęły dwa krążowniki liniowe, które zbliżyły się do Lysandera osłaniane przez pozostałe jednostki eskadry ustawione ekranami do przeciwnika. Ten miał nadal olbrzymią przewagę, tym większą, że wiceadmirał Malone nie mógł już wykorzystać możliwości superdreadnoughtów rakietowych bez zdradzania ich, a tego zabraniały mu rozkazy. Wyglądało to tak, jakby załogi okrętów Ludowej Marynarki straciły ducha bojowego, i mogła to być prawda w tym sensie, że Trikoupis skoncentrował ogień na tej części formacji, w której powinien znajdować się okręt flagowy. W każdym razie przeciwnik ograniczył się do wymiany salw rakietowych, nie ścigając oddalających się obrońców. A rakiety natykające się na pozorne cele systemu Ghost Rider nie miały żadnych szans dotarcia do okrętów Sojuszu, gdyż było ich po prostu zbyt mało.
Zarówno wiceadmirał Malone, jak i kontradmirał Trikoupis nie mieli nic przeciwko takiemu rozwojowi wydarzeń. Po zdjęciu niedobitków z wraka Lysandera oraz zniszczeniu go, pikieta Elric wycofała się zgodnie z rozkazami admirała Caparellego i Matthewsa.