Выбрать главу

Obserwowały to w ponurym nastroju załogi okrętów Zespołu Wydzielonego 12.3, wiedząc, że kosztem dużych strat weszły w posiadanie systemu zgodnie z planem przeciwnika.

Rozdział XXVII

— Cholera, to działa! — przyznał zdumiony komandor Scotty Tremaine, potrząsając głową.

Siedział w kapitańskim fotelu Bad Penny i obserwował ekran taktyczny, na którym symbol oznaczający Hydrę 6 pulsował zielenią, co oznaczało aktywną osłonę burtową. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Bad Penny znajdował się dokładnie za rufą kutra komandora porucznika Rodena.

— Ano — zgodził się lakonicznie sir Horace Harkness zajmujący fotel mechanika pokładowego. — Ale nadal występuje interferencja z rufowymi węzłami. Niewielka, ale może być groźna przy pechowym trafieniu. Styk jest za słaby.

Wystukał polecenie i na głównym ekranie taktycznym pojawił się powiększony plan rufowej części Cutthroata. Zaznaczony był na nim obszar, w którym rufowa osłona stykała się z górnym ekranem. Powinna przechodzić w niego płynnie, tymczasem granica była całkiem ostra.

— Widzi pan, sir?

— Widzę — mruknął Tremaine, dokładnie studiując rysunek.

Po chwili na jego polecenie komputer naniósł na niego dane dotyczące osłony w różnych miejscach. Zaznaczony przez Harknessa obszar zdecydowanie wyróżniał się mniejszymi liczbami.

— Spadek o siedemdziesiąt procent w pobliżu styku, a na samym styku osłony prawie w ogóle nie ma — poinformował Harknessa. — Niedobrze, panie Harkness. Bardzo niedobrze.

— Bez przesady, skipper — odezwała się chorąży Pyne. — Styk nie jest duży, a przeciwnik musiałby trafić dokładnie w niego, żeby promień przeszedł bez odchylenia. Według mnie w porównaniu z zupełnie odsłoniętą rufą to olbrzymia poprawa.

— Nikt tego nie kwestionuje, Aubrey, ale skoro już zamierzamy zbudować tę zabawkę, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy zrobili to porządnie. Tym bardziej że wiemy, iż to jest możliwe: Ferrety nie mają podobnego słabego punktu.

— Nie mają — zgodził się Harkness. — Tylko że projektowała je kupa inżynierów, diabli wiedzą jak długo. I mają generator wewnątrz kadłuba, więc mogli poeksperymentować z umiejscowieniem. Przykro mówić, ale uważam, że Bolgeo wykonał kawał naprawdę dobrej roboty, biorąc pod uwagę warunki.

— Na litość boską, tylko niech mu pan tego nie mówi, bosmanie — jęknęła ze zgrozą Pyne. — We trójkę ze Smithem i Paulkiem napruli się wczoraj solidnie „U Dempseya” i tak się puszyli, że żal było patrzeć!

Harkness parsknął śmiechem, a po chwili dołączyła doń reszta załogi.

HMSS Weyland podobnie jak Hephaestus czy inne stacje RMN miał tu swoją filię popularnej sieci restauracji. Mimo że Admiralicja zdecydowała się zmienić Manticore B w swój prywatny folwark do sprawdzania nowych zabawek, nie ucierpiała ona na zniknięciu cywilnej klienteli. Przez stację przewijało się tyle okrętów, iż lokal ciągle był pełen i ku powszechnemu zaskoczeniu z zasady nawet panował w nim spokój. Sytuację zmieniło dopiero przybycie lotniskowców admirał Truman, załogi kutrów bowiem postanowiły zmienić lokal w swój prywatny klub i wodopój. Próba wprowadzenia pomysłu w życie związana z fizycznym usunięciem pozostałych klientów zakończyła się takim ogólnym mordobiciem, że areszt stacji kosmicznej pękał w szwach. Wyniknął z tego pakt o nieagresji i wydzielenie części sali tylko dla „myśliwców”, jak ich coraz częściej nazywano. Mogli tam siedzieć we własnym gronie, rozmawiając na tematy mało dla innych interesujące, i spożywać przemysłowe ilości trunków, głównie piwa. Tremaine miał nadzieję, że kontrwywiad otoczył lokal specjalnymi względami, gdyż dla szpiegów Ludowej Republiki stanowiłby wręcz niewyczerpane źródło ściśle tajnych informacji. Na szczęście personel, zaczynając od szefa Nikoli Pakovica, adoptował myśliwców hurtem na wagę i troszczył się o nich, jakby to faktycznie był ich klub. Doszło do tego, że przy drobniejszych wymianach argumentów z innymi użytkownikami lokalu nie obciążano ich rachunkami za zniszczone meble czy naczynia. Tremaine sam parokrotnie słyszał, jak Nikola czy barman Miguel Williams sugerowali komuś zmianę tematu, bo zaczynał mówić o rzeczach, o których publicznie lepiej było nie dyskutować. Mimo to jednak…

— Przechwalali się tym publicznie? — spytał.

Pyne zachichotała.

— Nie całkiem, skipper. Namówili poruczników Gilleya i Sheltona, żeby ściągnęli jakąś ofiarę do pokera z Sześćdziesiątej Pierwszej. Oskubali go na czysto i przy grze gadali. Dla kogoś nie latającego na kutrach ta rozmowa nie miała sensu, bo ani razu nie powiedzieli, nad czym pracują, tylko powtarzali, jak dobrze im idzie i jacy są wspaniali. Nawet ten, którego ogrywali, nie miał pojęcia, o co chodzi. Tyle że im więcej piwa w siebie wlewali, tym lepiej szła im autoreklama.

— Jacy to są świetni konstruktorzy czy szaleńcy? — zaciekawił się porucznik Hayman odpowiedzialny za środki wojny radioelektronicznej.

— Doskonałość w obu kwestiach, sir. Zwłaszcza Bolgeo. Jest nieznośny, gdy ma się przed kim chwalić albo z kogo wyśmiewać. W pewnym momencie tak zaczął wykpiwać tego poruczniczynę, że omal się piwem nie udławił.

— Jasne — odezwał się Tremaine. — Skoro mają tak dobre samopoczucie, nie trzeba im go jeszcze poprawiać. Zamiast tego, bosmanie Harkness, proszę opisać dokładnie cały problem techniczny i dać im do rozwiązania. To nieco stonuje ich świetne humory.

— Bolgeo nie straci — ocenił ponuro Harkness. — Ale jak się przyłożę do styku, to choć na chwilę przestaną się cieszyć jak głupi bateryjką!

* * *

— No, no, no…

Pierwszy Lord Przestrzeni, sir Thomas Caparelli, siedział na swym stałym miejscu w Dziupli i myślał intensywnie. Właśnie zakończył lekturę raportów z bitwy o Elric napisanych przez wiceadmirała Malone’a i kontradmirała Trikoupisa. Dotarły do niego dopiero po dwóch standardowych tygodniach, mimo że zostały wysłane jednostką kurierską, ale zawierały to, czego się spodziewał. Były zresztą bardzo podobne do meldunków nadesłanych w ostatnich dniach z Solway i Treadway. W skład pikiety stacjonującej w Solway nie wchodziły superdreadnoughty rakietowe, toteż zadała ona przeciwnikom mniejsze straty, ale we wszystkich trzech bitwach obronne elementy systemu Ghost Rider sprawdziły się doskonale. Niektóre z nich sprawdzano już wcześniej, ale pierwszy raz całe grupy okrętów mogły użyć wszystkich defensywnych możliwości systemu równocześnie. I w efekcie poniosły absurdalnie wręcz niskie straty — nie został zniszczony żaden okręt liniowy, jedynie trzy krążowniki liniowe. Co prawda siły stacjonujące w Treadway straciły też pięć niszczycieli z jedynej posiadanej eskadry, ale był to wynik pecha, nie zaś nieudolności czy jakichkolwiek innych czynników. Eskadra przeprowadzała samodzielne ćwiczenia prawie dokładnie w rejonie wyjścia z nadprzestrzeni okrętów Ludowej Marynarki. Dowodząca eskadrą wykazała niezwykłą przytomność umysłu i umiejętności, wyprowadzając część okrętów, i Caparelli żałował szczerze, że jej flagowa jednostka nie znalazła się wśród uratowanych.

Zresztą strat poniesionych przez Sojusz, jakkolwiek by były bolesne, w żaden sposób nie dało się porównać ze stratami przeciwnika, choć ten najprawdopodobniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Choćby z raportów dotyczących bitwy o Elric jasno wynikało, że kontrola ogniowa okrętów Ludowej Marynarki do samego końca była przekonana, że cztery boje EW są w rzeczywistości okrętami liniowymi. W wyniku zamieszania będącego nieodłącznym elementem każdej bitwy, zwłaszcza tak krótkiej i zażartej jak ta, przeciwnik najprawdopodobniej uznał zniszczenie boi za zniszczenie okrętów, które te udawały. Dokładne sprawdzenie odczytów sensorów mogłoby wywołać wątpliwości, ale nie sądził, by ktoś to zrobił. Nie dość, że nie bardzo miał powód do podejrzliwości, to w dodatku każdy żołnierz chce wierzyć, że jego strona zadała wrogowi jakieś straty, tym bardziej jeśli tenże wróg zniszczył w tym starciu 14% jego okrętów liniowych. Jeśli zaś oficerowie Ludowej Marynarki uwierzyliby, że w rewanżu unicestwili cztery superdreadnoughty, straty obu stron byłyby prawie równe, a w systemie Elric Ludowa Marynarka oberwała najbardziej.