Выбрать главу

— Mam nadzieję, że się pan nie myli, milordzie — odparła poważnie Truman.

I prawdę mówiąc, była przekonana, że tak jest. Dlatego właśnie ostatnio tak starała się zachować krytycyzm. Ktoś musiał być pesymistą, żeby przykra niespodzianka nie zastała ich z opuszczonymi spodniami, gdyby sir Thomas Caparelli i Hamish Alexander jednak byli w błędzie. I wyglądało na to, że ta rola akurat jej przypadła.

Być może wpływ na to miała świadomość, jak niedoświadczona była część jej podkomendnych. Powiedziała, że zrobią, co powinni, i wiedziała, że tak będzie. Ale wiedziała też, że te brakujące tygodnie ćwiczeń będą kosztowały ich drogo.

— Drugim powodem, dla którego cieszę się, że pani tu już jest, są względy bezpieczeństwa — dodał poważniejszym już tonem White Haven. — Projekt „Anzio” udało nam się zachować w tajemnicy dłużej, niż się spodziewałem, ale jedynie tu jesteśmy w stanie zapewnić dochowanie tej tajemnicy do końca. Wszyscy moi oficerowie flagowi i większość kapitanów są po wprowadzeniu pierwszego stopnia, toteż mimo najrozmaitszych plotek, od których aż huczy, tak naprawdę nikt nic nie wie. A wszyscy na dodatek bardzo uważają, z kim, gdzie i kiedy rozmawiają — nawet na temat plotek. Dlatego odprawę wyznaczyłem na dzień pani przybycia. Wiem, że to nietypowe, ale chcę, żeby przynajmniej wszyscy moi starsi oficerowie dowiedzieli się wreszcie, co naprawdę potrafią nowe kutry, zanim lotniskowce dotrą tu, co jak wiem, nastąpi szybko.

— Doskonale to rozumiem. Przyznam zresztą, że spodziewałam się tego, gdy otrzymałam pańskie zaproszenie. Dlatego przywiozłam ze sobą to.

I uniosła lewą rękę, do której nadgarstka przykuty był na krótkim łańcuszku neseser.

— A cóż to jest? — spytał White Haven.

— Oficjalna holoprezentacja przygotowana przez mój sztab dla admirała Adcocka i jego ludzi po testach ostatnich modyfikacji. Są tam też informacje o stanie gotowości wszystkich skrzydeł. Sądzę, że po jej obejrzeniu wszyscy będą zorientowani tak w zaletach, jak i wadach nowych kutrów rakietowych. Czyli mówiąc inaczej, będą wiedzieli, czego mogą oczekiwać i na co nie mają prawa liczyć.

— Doskonale! — ucieszył się White Haven. — Wiedziałem, że jest pani pomysłowa, od czasów bitwy o Yeltsin i cieszę się, że się nie pomyliłem.

Winda zatrzymała się, earl spojrzał na Robardsa i dodał z błyskiem w oczach:

— Natomiast my o czymś zapomnieliśmy, Nathan.

— Zapomnieliśmy, sir? — Robards zmarszczył brwi.

A earl White Haven roześmiał się.

— Gdybyśmy wiedzieli, że admirał Truman przywiezie nagrania z domu, przygotowalibyśmy stosowną ilość cukierków, obowiązkowo w szeleszczących papierkach!

* * *

Komandor Tremaine siedział w swoim fotelu w centrali lotów HMS Hydra będącej sercem operacji całego skrzydła. Na pulpicie przed sobą miał długie rzędy płonących zielenią kontrolek — każda oznaczała w pełni sprawny kuter na stanowisku parkingowym. Gdyby kuter lub stanowisko nie były całkowicie sprawne, kontrolka miałaby barwę czerwoną. Żadna nawet nie mrugnęła czerwienią i Tremaine odetchnął z satysfakcją. Po czym przeniósł wzrok na ekran taktyczny fotela.

Na swój sposób to, co pokazywał, robiło jeszcze większe wrażenie. Było na nim bowiem widać nieco mniej różnobarwnych symboli, ale każdy z ustawionych w równe linie oznaczał okręt nieporównywalnie większy od kutra. Zwłaszcza zaś paciorek symboli, w którym znajdował się też jego własny lotniskowiec czekający na swoją kolej dokonania tranzytu.

Było ich siedemnaście — tyle jednostek admirał Truman uznała za wystarczająco wyszkolone, by mogły wziąć udział w walce. Każdy miał wielkość dreadnoughta, a łącznie na pokładach posiadały prawie dwa tysiące kutrów.

Załogom wielu z nich przydałoby się jeszcze kilka tygodni ćwiczeń, ale tak byłoby zawsze — rozbudowując jakąś klasę okrętów, nigdy nie doprowadzi się do sytuacji, gdy wszystkie załogi będą w pełni wyszkolone i gotowe do akcji, niezależnie od tego, w którym momencie zechciałaby tych okrętów użyć. Poza tym będą mieli jeszcze prawie miesiąc na zgranie z resztą Ósmej Floty, więc trochę czasu na ćwiczenia samych kutrów da się wygospodarować. No a był już najwyższy czas, by użyć lotniskowców i zmusić Ludową Marynarkę do ponownego przejścia do defensywy.

I wreszcie skończyć tę wojnę, ale tego nikt głośno nie odważył się jeszcze powiedzieć. Jako dowódca 19. Skrzydła Uderzeniowego Tremaine był obecny na odprawie, w trakcie której sztab Truman zapoznał ich z celami operacji „Buttercup”. Swoją drogą nazwa była idiotyczna, ale krył się pod nią plan tak ambitny, że Scotty nadal był pod wrażeniem.

Punktem wyjścia było podwojenie liczby okrętów wchodzących w skład 8. Floty i już to było imponujące. Tremaine dobrze pamiętał, z jakim trudem uzbierano jednostki już do niej należące. I ile czasu to trwało. Natomiast podwojenie liczby nie było równoznaczne z podwojeniem siły, gdyż ta wzrosnąć miała znacznie bardziej. Posiłki składały się bowiem głównie z siedemnastu lotniskowców (plus kolejnych sześciu za dwa miesiące) oraz dwudziestu czterech superdreadnoughtów rakietowych klasy Harrington/Medusa. Łącznie White Haven miał ich mieć trzydzieści jeden i mógł w pełni wykorzystać ich możliwości w trakcie ofensywy. Taka siła ognia osłaniana przez kutry, które równocześnie miały się zająć lżejszymi jednostkami i dobijać uszkodzone okręty wroga, powinna dosłownie wyrąbać sobie drogę przez każdy związek taktyczny Ludowej Marynarki, jaki napotka po drodze. Odchylił oparcie fotela i od niechcenia obserwował, jak poprzedzające Hydrę jednostki znikają we wlocie nexusa prowadzącym do terminalu Trevor Star. Robiły to z idealną precyzją, a on był jedynie widzem, więc mógł spokojnie myśleć o czymś innym…

A właśnie uświadomił sobie, że zaszło swoiste odwrócenie klasycznej doktryny — rakiety stały się najważniejszą bronią okrętów liniowych, a działa energetyczne kutrów. Powód był prosty, przynajmniej jeśli chodziło o kutry do momentu zastosowania nowych reaktorów nie istniała fizyczna możliwość upchnięcia w nich graserów, toteż musiały polegać na rakietach jako uzbrojeniu głównym. Nie były to zresztą zbyt dobre rakiety, ale stanowiły jedyną broń, jaką mogły mieć przy swych rozmiarach, a całkiem słuszna teoria głosiła, że lepsza jest nie najlepsza broń niż żadna. W przypadku zaś okrętów liniowych (z nielicznymi wyjątkami) nacisk kładziono na uzbrojenie artyleryjskie, traktując rakiety jako dodatek. Powód także był prosty — okręty tworzące ścianę miały bardzo ograniczone pole ostrzału i obserwacji, a kontrola ogniowa widziała jedynie fragment formacji nieprzyjacielskiej. To samo dotyczyło głowic samonaprowadzających rakiet. Co gorsza, każda wystrzelona rakieta w salwie burtowej oślepiała ekranem sensory macierzystego okrętu i następnych rakiet, dopóki nie znalazła się odpowiednio daleko od nich.

Szerokość ekranu rakiety determinowała z kolei odstępy między wyrzutniami w burcie okrętu, gdyż mimo że przy wystrzale nadawały one rakietom pewną prędkość, by móc lecieć dalej, musiały włączyć własne napędy, gdy tylko znajdą się poza ekranem okrętu. Gdyby wyrzutnie znajdowały się bliżej siebie, prowadziłoby to do samozniszczenia całej salwy burtowej lub jej części, w zależności od tego, ile ekranów by się ze sobą zetknęło przy uruchomieniu napędów. A to ograniczało liczbę wyrzutni, jako że każdy okręt ma określoną długość kadłuba. Projektanci próbowali przez stulecia znaleźć sensowne rozwiązanie tego problemu, ale nie udało się. W pewnym momencie idealnym wyjściem wydawały się gęściej rozmieszczone wyrzutnie strzelające w połowie, z opóźnieniem, na przykład wszystkie nieparzyste odpalały pociski jedną salwą, a wszystkie parzyste robiły to z takim opóźnieniem, by rakiety pierwszej fali oddaliły się na bezpieczną odległość. Pomysł w praktyce nie wypalił, gdyż ekrany rakiet wystrzelonych najpierw powodowały zakłócenie kontroli ogniowej podobne do chmur dymu prochowego we flotach żaglowych, co uniemożliwiało celowanie. Z kolei oczekiwanie, aż interferencja zniknie, kończyło się zbyt dużą zwłoką i rakiety nie tworzyły jednej salwy, przez co łatwiej było je zniszczyć obronie antyrakietowej. Dlatego projektanci zrezygnowali z tego pomysłu, ograniczając się do wpakowania w burtę maksymalnej możliwej liczby wyrzutni strzelających równocześnie. Rozwiązanie to bowiem dawało największe szansę na trafienie wrogiego okrętu.