Выбрать главу

Mimo tego wrażenia odkryła jednak coś, z czego dotąd nie zdawała sobie sprawy. I to właśnie wywoływało jej westchnienie. Wiedziała bowiem, że traci to wraz z opuszczeniem tego gabinetu.

Okazało się bowiem, że naprawdę lubi uczyć.

W sumie nie powinno jej to dziwić, bo lubiła kształcić młodszych stopniem i obserwowanie, jak stawali się lepsi i zyskiwali na doświadczeniu, sprawiało jej większą satysfakcję od medali, tytułów i pryzowego. Tyle że dotąd odbywało się to na pokładach okrętów, nie zaś w budynku akademii. Dlatego nie zdała sobie wcześniej z tego sprawy. Natomiast doskonale wiedziała, że to oni są przyszłością, że to oni będą walczyć i ginąć, jeśli Gwiezdne Królestwo będzie miało przetrwać. I dlatego uczenie ich było prawdziwym wyzwaniem.

To wszystko powodowało, że w akademii była wręcz urodzoną wykładowczynią, a dzięki więzi z Nimitzem czerpała z tego prawdziwą satysfakcję, bo wiedziała, że uczniowie zdają sobie sprawę z tego, ile dla niej znaczą i jak bardzo jest z nich dumna.

Czuła, że będzie jej brakowało akademii. Była teraz znacznie większa niż w czasach jej własnej nauki. Realia wojny wymusiły tę przemianę. Nacisk kładziono obecnie na inne wartości, bo na swój sposób uczelnia była przedłużeniem frontu. Honor starała się uświadomić swoim uczniom, że prosto z lekcji trafią na wojnę, i miała nadzieję, że jej się to udało. Tyle że gdzieś po drodze akademia coś straciła. Było to jakby poczucie asymilacji. Za jej czasów midszypmeni stopniowo wrastali we flotę, zmieniając się z cywilów w wojskowych, i flota tę transformację też traktowała jak proces długotrwały. Teraz bardziej przypominało to kurs awaryjny, choć bez utraty czegokolwiek istotnego.

A może tylko tak jej się wydawało, bo człowiek ma skłonność do zapamiętywania jedynie szczęśliwych chwil.

Do rzeczywistości przywróciło ją ciche bleeknięcie Nimitza zajmującego grzędę przy drzwiach.

— Dobrze, już dobrze, Stinker: skończyłam sprzątać — zapewniła go, zamykając zdecydowanym gestem szufladę biurka.

Wszystkie dokumenty i rzeczy służbowe zostały już zabrane, teraz jedynie sprawdzała, czy nie zapodział się gdzieś jakiś prywatny drobiazg. Wyciągnęła ramiona i Nimitz skoczył prosto w jej objęcia ze zwykłą zwinnością i koordynacją ruchów. I natychmiast przewędrował na jej prawe ramię, czyli na swoje miejsce. Umościł się starannie, ostrożnie wbijając pazury we wzmocnienia od samego ramienia aż poniżej łopatki, dosłownie promieniując zadowoleniem, że przynajmniej fizycznie oboje wrócili do normy. Po czym jak zwykle oparł lewą chwytaną łapę o czubek jej głowy. Był gotów do drogi.

Honor wzięła głęboki oddech i pamiętając, że nic nigdy nie pozostaje takie samo — tego nauczyła ją kariera we flocie — skierowała się ku drzwiom. Zamknęła je starannie, odsalutowała parze trzecioroczniaków maszerujących korytarzem i odwróciła się ku mężczyźnie w zielonym uniformie cierpliwie czekającemu przy drzwiach.

— Wszystko w porządku, Andrew. Możemy iść.

— Jest pani całkiem pewna, milady? — spytał z lekkim rozbawieniem, ale i zrozumieniem.

— Jestem — powiedziała.

I ruszyła śladem midszypmenów.

* * *

— Cóż, księżno, muszę przyznać, że wykorzystaliśmy pani pobyt na Manticore do granic przyzwoitości — przyznał sir Thomas Caparelli.

Oboje siedzieli na balkonie stanowiącym część jego gabinetu, pod powiewającym momentami parasolem. Gmach Admiralicji był skromnym budynkiem — miał jedynie sto pięter — ale gabinet był na siedemdziesiątym trzecim. Ludzie na ulicach przypominali wielobarwne kropki, a większość ruchu powietrznego odbywała się albo wyżej, albo dostojnie, jak nakazywały przepisy.

Honor jak zwykle z Nimitzem i LaFolletem przybyła wcześniej, niż była zaproszona, toteż zabawiała się testowaniem pełnego zakresu nowego oka, obserwując przechodniów. Trochę jej się od tego kręciło w głowie, ale było fascynujące i na swój sposób przypominało zabawę z kalejdoskopem, nader popularnym wśród graysońskich dzieci. I było też w jakiś sposób właściwe — udowadniało, że leczenie, które tak długo zatrzymywało ją na planecie, zostało w pełni zakończone. Nie oznaczało to naturalnie, że odzyskała dawną sprawność — z okiem i twarzą rzeczywiście nie miała żadnych problemów, natomiast władanie ręką pozostawało w fazie prób i błędów, choć już zaawansowanej. Najczęstsze ruchy ręki czy dłoni w zasadzie miała opanowane, ale palce ciągle jeszcze były niezgrabne, co doprowadzało ją momentami do szaleństwa. Czasami wygodniej było użyć jednej ręki, ale zmuszała się, by ćwiczyć i nie wyłączać protezy, gdyż miała świadomość, że w przeciwnym razie nigdy nie osiągnie niezbędnej sprawności czy precyzji.

Teraz przestała o tym myśleć i uśmiechnęła się do gospodarza.

— Rzadko spotykana szczerość, sir. I przyznaję, że to trafna uwaga, przynajmniej momentami czułam się jak żongler z odbezpieczonymi granatami. W sumie żałuję, że nie dał mi pan jednego zadania, wtedy byłabym w stanie skoncentrować się na nim w pełni, i sądzę, że wykonałabym je lepiej, niż próbując zrobić wszystko równocześnie.

— Proszę mi wierzyć, że Królewska Marynarka jest bardziej niż zachwycona pani osiągnięciami… a doktor Montoya miał rację, ostrzegając przed pani podejściem do rekonwalescencji. Gdybym wiedział, jak się pani namęczy, robiąc to, o co poprosiłem, przyszłoby mi to znacznie trudniej. I czułbym się o wiele bardziej winny… ale obawiam się, że zrobiłbym to i tak, ponieważ naprawdę potrzebowaliśmy, by pani się tym wszystkim zajęła.

Honor machnęła lekceważąco rękę — lewą ręką.

Ale Caparelli nie dał się zbyć.

— Nie, milady, tak łatwo się mnie pani nie pozbędzie. Dokonała pani nadzwyczajnych rzeczy z grupami taktyki, a pani obiady przeszły już do legendy. I już to znacznie wykraczało poza granice obowiązków pedagogicznych. Z tego co wiem, nigdy dotąd midszypmeni nie konkurowali ze sobą o prawo znalezienia się w obecności admirała, raczej wręcz przeciwnie. A co ważniejsze, czternastu z piętnastki najlepiej ocenionych studentów pierwszego roku taktyki i trzydziestu siedmiu z pierwszej pięćdziesiątki było pani uczniami.

— To ich zasługa, sir. Pracowali naprawdę ciężko, ja tylko wskazałam im właściwy kierunek… — bąknęła Honor.

Caparelli prychnął ironicznie.

— W tym może być trochę prawdy. Głównie w tym, że dobrze pani wskazywała ten kierunek i potrafiła ich pani doskonale umotywować. Wiem, że nie przepada pani za tym przezwiskiem, ale kiedy uczniowie dowiedzieli się, że Salamandra ma wykładać taktykę, rektorat został zasypany podaniami o przeniesienie do pani grup. Nigdy dotąd tylu studentów nie chciało mieć tego samego wykładowcy.

— Moja sława jest bardziej zasługą mediów niż czegokolwiek, co zrobiłam.

— Może — Caparelli nawet nie próbował ukryć, że tak nie uważa, ale pozwoli jej mieć ostatnie słowo i upił łyk z oszronionej szklanki.

Honor także zajęła się swoim naczyniem, po czym podała Nimitzowi kawałek przygotowanego selera z pojemnika.